Recenzja filmu

Piękna i Bestia (2017)
Bill Condon
Artur Tyszkiewicz
Emma Watson
Dan Stevens

Nowe szaty królewskiej bajki

Twórcy podeszli do materiału źródłowego z należytym szacunkiem, unikając zbytnich roszad i rewolucji. Dość napisać, iż spora część filmu stanowi wierne odzwierciedlenie scen z bajki w niemalże
"Piękna i Bestia" z 1991 r. to klasyczna bajka Disneya, do której mam niezwykły sentyment. W epoce rozkwitu rynku kaset wideo w Polsce, była to jedna z wielu pozycji, w której można było usłyszeć charakterystyczny głos Pana Tomasza Knapika. Obecnie raczej trudno sobie wyobrazić animację obdarzoną tubalnym, szorstkim głosem czytającym dialogi, w latach 90. była to jednak specyficzna, choć ciekawa, rzeczywistość. Abstrahując od dodatkowych walorów dźwiękowych, wzruszająca opowieść skradła moje serce już za czasów dziecięcych. Stosunkowo niedawno zaliczyłem w kinie seans z odświeżoną wersją 3D cenionego arcydzieła i utwierdziłem się w przekonaniu, że "Piękna i Bestia" nie zestarzała się ani na jotę. Ba, tytuł zyskuje z wiekiem niczym najwspanialsze wino. Mimo całej mojej sympatii do cudownej historii, nie widziałem większego sensu w realizacji aktorskiej wersji baśni. Po obejrzeniu dzieła Billa Condona nadal wyżej stawiam w hierarchii tradycyjną animację, aczkolwiek nowa odsłona i tak stanowi udaną produkcję pełną kinowej magii.




Bella (Emma Watson) to rozmarzona dziewczyna, która lubuje się w czytaniu książek wszelakiej maści. Jej ojciec, Maurycy (Kevin Kline) to równie roztrzepany wynalazca traktujący córkę jak oczko w głowie. Miejscowa piękność nie ma jednak lekkiego życia. Zadufany w sobie Gaston (Luke Evans) z uporem maniaka namawia dziewczynę do ślubu. Jego nachalne zaloty spotykają się z chłodną odmową wybranki, ku uciesze ojca. Pewnego dnia Maurycy udaje się jednak w podróż, zostawiając swą latorośl we francuskiej wiosce. Wynalazca podczas wędrówki zostaje uwięziony w lochach przez Bestię (Dan Stevens), budzącego strach i grozę potwora. Zrozpaczona Bella wyrusza ojcu na ratunek i ofiarowuje swą wolność w zamian za wypuszczenie Maurycego. Bestia przystaje na nieoczekiwaną propozycję, po cichu licząc na to, iż dziewczyna pomoże mu zdjąć klątwę z zamku. Jeśli bowiem książę nie zakocha się ze wzajemnością nim opadnie ostatni płatek róży, nieszczęśnik zostanie uwięziony w przerażającym ciele potwora na wieki wieków...




Twórcy podeszli do materiału źródłowego z należytym szacunkiem, unikając zbytnich roszad i rewolucji. Dość napisać, iż spora część filmu stanowi wierne odzwierciedlenie scen z bajki w niemalże niezmienionej formie. Bliźniaczo podobne ujęcia, zachowania postaci i kadry wyglądają niczym oryginał z lat 90., jeno zeskanowany i przerobiony na aktorską wersję. Zapewne niektórym widzom brak poważnych zmian będzie odrobinę doskwierał, tym niemniej ja osobiście przez pierwszą godzinę seansu czułem się, jakbym wpadł z wizytą do domu starego znajomego po latach rozłąki. Niby wszystkie cztery kąty znajome, ale zarazem inne... Podobnie ma się sytuacja z "Piękną i Bestią" circa 2017. Fabuła podąża w dużej części wysłużonymi torami, lecz raz po raz zdarza jej się lekko zboczyć z obranego kursu.




Jak można było przypuszczać, kinowa odsłona bajki oferuje parę nowinek. A to historia rozwija się w nieco inny sposób, a to naświetlone zostają nieznane wydarzenia z przeszłości, w końcu pojawi się też sugestia wątku homoseksualnego... Tak, proszę Państwa, poprawność polityczna wkradła się nawet do niewinnych powieści dla najmłodszych. Nie uważam, żeby z tego powodu należało wszczynać larum obejmujące zakaz wyświetlania filmu w co poniektórych krajach; raczej zwracam uwagę na interesujące zjawisko i jego zasięg. Na szczęście to jedyny świeży element, który wywołuje takie kontrowersje. Poza ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi, "Piękna i Bestia" dochrapała się też paru nowych utworów muzycznych, piosenka wychwalająca Gastona odegrana została zaś w rozszerzonej wersji. Aranżacje przygotowane specjalnie na potrzeby kinowej odsłony są porządne, tym niemniej nie wpadają w ucho w takim stopniu, jak klasyczne utwory. Mimo wszystko plus za podjęcie wyzwania się należy.




Dzieło Billa Condona to stylistyczny majstersztyk. Pełna szczegółów scenografia wprawia w osłupienie, feerie barw rozświetlające wybrane układy muzyczne napawają zadumą, a piękne kostiumy dopełniają wizualną ucztę. Dopiero po zwróceniu uwagi na detale widz może pojąć jak wielkim przedsięwzięciem jest realizacja tak epickiego tytułu. Dopięcie wszystkiego na ostatni guzik musiało kosztować cały zespół masę wysiłku i serca, zaangażowanie twórców w produkcję jest jednak widoczne gołym okiem. Po prawdzie spotkałem się z krytycznymi opiniami paru znajomych, w tym dawno niewidzianej koleżanki (pozdrawiam), odnośnie komputerowych efektów zaserwowanych w "Pięknej i Bestii", głównie w przypadku demonicznego lica księcia. Aczkolwiek dla mnie na dużym ekranie CGIowe wytwory, włącznie z pedantycznie odwzorowanymi mechanizmami Trybika, nie pozostawiają wiele do zarzutu magikom z Disneya.




Na wieść o ogłoszeniu decyzji castingowych do filmu gros kinomanów wydało z siebie jęk zawodu. Największym rozczarowaniem dla wielu osób było obsadzenie w roli ślicznej Belli Emmy Watson, szerzej znanej z "Harry'ego Pottera". Czy można było lepiej dobrać główną aktorkę, tego nie wiem. Wiem natomiast, że według mnie, wiernego wielbiciela bajki, kreacja Pani Watson w żaden sposób nie urąga oryginałowi. Owszem, momentami jej rola wydaje się być odrobinę stonowana, ale chyba takie było założenie twórców. Przeciwnicy aktorki znajdą jednak ukojenie w pozostałych członkach obsady, która pęka w szwach od znanych nazwisk. Wszyscy gwiazdorzy ubarwiają swą obecnością efektowne widowisko. Luke Evans jest zabójczy w swoich narcystycznych zagrywkach, Josh Gad wprowadza dodatkowy element humorystyczny, a Ewan McGregor czaruje snobistycznym angielskim z francuskim akcentem. Jako ciekawostkę dodam, że głosy bohaterów również brzmią podobnie do starych odpowiedników, co stanowi dodatkową gratkę dla fanów klasycznej wersji.




Wybitnej rewelacji, ani tym bardziej rewolucji, nie doświadczyliśmy, ale "Piękna i Bestia" i tak warta jest wydania kilkudziesięciu złociszy na bilet do kina. Paręnaście lat temu w życiu nie przypuszczałbym, iż kiedyś przyjdzie mi napisać recenzję nowej odsłony bajki, która po części zdefiniowała moje dzieciństwo. Cóż, los bywa przewrotny i nieprzewidywalny. Film Billa Condona oferuje sentymentalny, i nieco zachowawczy, powrót do znanych i lubianych klimatów. Nie eksperymentowano szczególnie z formą, serwując kinomanom wyśmienite danie z paroma drobnymi dodatkami. Wizualny przepych, najlepiej widoczny w fantastycznym wykonaniu utworu "Be Our Guest", pieści narząd wzroku, zaś dobrze znane kompozycje uderzają w czułą strunę. Nowa "Piękna i Bestia" nie zrzuci z piedestału żelaznego klasyka z lat 90., ale pewnikiem zapewni godziwą rozrywkę każdemu, kto zdecyduje się na odświeżenie wspomnień z czasów pacholęcych.

Ogółem: 8=/10

W telegraficznym skrócie: nowa-stara wersja bajki łączącej pokolenia; udany hołd złożony klasycznej animacji, do tego podany w wizualnie atrakcyjnym opakowaniu; stare kompozycje nadal rządzą, nowe utwory z kolei wpasowują się w klimat opowieści; ciekawe rozwiązania fabularne rzucają nowe światło na niektóre wydarzenia; zapowiadał się zwykły skok na kasę, a wyszła produkcja pełna magii oraz uroku; wysoka ocena końcowa wynika również z sentymentu do bezbłędnego oryginału.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po ogłoszeniu przez Disneya kolejnej reprodukcjikasowej bajki, tym razem"Piękna i Bestia", jej fani... czytaj więcej
Powiedzmy sobie na wstę­pie – kto nie zna tej baśni? Któż nie zna "opo­wie­ści starej jak świat"?... czytaj więcej
Historia to istotnie bardzo stara. Oto pewna dziewczyna zostaje więźniem potwora, który pod jej wpływem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones