Recenzja filmu

Prześladowca (2001)
John Dahl
Steve Zahn
Paul Walker

Breaker jeden dziewięć

"Prześladowca" to film z czasów, gdy thrillery jeszcze nie bały się być głupie i straszne jednocześnie. To podróż przez pustkowia, gdzie napięcie rośnie z każdym kilometrem, a niebezpieczeństwo
Mnie to nie robi różnicy. Niektórzy lubią deszcz,
Ale kiedy chlupie, lepiej siedź w chałupie.

Pamiętam czasy, kiedy mnóstwo aut spotykanych na trasie posiadało metrową antenę informującą, że kierowca jest w kontakcie z bazą. CB radia kiedyś były bardzo popularne wśród kierowców osobówek. To był skuteczny sposób o dowiedzeniu się, gdzie stoi drogówka, gdzie jest korek itp. Czasy sprzed nawigacji Google Maps. Samemu zdarzyło mi się opowiadać głupoty przez radio, na moje szczęście nie trafiłem tak pechowo jak bohaterzy filmu "Joy Ride".

"Prześladowca" to film z 2001 roku, który miał być zwykłym thrillerem drogowym, ale okazał się czymś więcej – nostalgiczną jazdą przez amerykańską pustynię, pełną paranoi i wkurzonych kierowców. Film wyreżyserował John Dahl, specjalista od napięcia i szemranych typów ("Red Rock West"), a scenariusz współtworzył młodziutki wtedy J.J. Abrams, który jeszcze nie wiedział, że kiedyś zepsuje "Gwiezdne Wojny".

Głównym bohaterem filmu jest Rusty Nail – tajemniczy kierowca TIR-a, który z miejsca dostaje Oscara za najbardziej niepokojący głos. A głosu użyczył Ted Levine, szerzej znany jako Buffalo Bill z "Milczenia owiec". Nail to psychopatyczny kierowca ciężarówki, który zagiął parol na dwóch braci (Paul Walker i Steve Zahn – czyli standardowy duet: dobry student i zakała rodziny) oraz dziewczynę (Leelee Sobieski uroczą młodą damę o słowiańskiej urodzie). Wszystko zaczyna się od żartu, który polegał na udawaniu przez CB radio, napalonej laski, chętnej na małe sam na sam w przydrożnym motelu.  Nieznajomy kierowca uległ pokusie i jakież rozczarowanie go spotkało, gdy w umówionym miejscu zastaje obleśnego typka, a po ponętnej lasce ani śladu.

Teraz Rusty Nail weźmie się za żartowanie...


Z niewinnego dowcipu rodzi się festiwal grozy, psychopatycznych pościgów i prób przetrwania. Widoczna inspiracja filmem "Pojedynek na szosie". Sam Steven Spielberg choć nie został oficjalnie wymieniony jako producent, odegrał ważną rolę w rozwoju scenariusza – podobno był mentorem J.J. Abramsa i pomógł dopracować fabułę.

Przyjemnie się to ogląda, oczywiście o ile oddamy się prostej rozrywce. Dobrze zbudowane napięcie i ciekawość kim jest ten obłąkany kierowca ciężarówki, jak on wygląda? Czy zawodowo zajmuje się prześladowaniem kierowców, czy może to jego debiut? Jak daleko może się posunąć? Czy faktycznie zraniono jego uczucia, czy to był tylko pretekst?

Niepokazanie prześladowcy przez większość filmu, to był świetny zabieg. A i z ostatnich scen zapamiętałem tylko grubą łapę i brudne włosy.

"Prześladowca" to film z czasów, gdy thrillery jeszcze nie bały się być głupie i straszne jednocześnie. To podróż przez pustkowia, gdzie napięcie rośnie z każdym kilometrem, a niebezpieczeństwo czyha tuż za maską. Dobre aktorstwo, przemyślana reżyseria i niepokojący głos TIR-owca sprawiają, że to jedna z lepszych "małych" produkcji początku lat 2000.

Dobrze się to ogląda dwadzieścia pięć lat później. Świadome kino gatunkowe, które nie próbuje udawać niczego więcej.

Breaker, breaker, jeden dziewięć, oczyść linię…
 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Prześladowca
Spór o granicę, jaka dzieli horror od thrillera, trwają niemal od zawsze i wątpię, by ktoś był w stanie... czytaj więcej