Recenzja wyd. DVD filmu

Robak (2002)
Phil Hay
Matt Manfredi
Jamie Kennedy
Chris Bauer

Efekt karalucha

"Robak" nie jest ani filmem oryginalnym, ani przełomowym, ani nawet nowatorskim, a mimo to może posłużyć jako wzór do kręcenia dzieł składających się z pozoru niezwiązanych ze sobą historii i
UWAGA, SPOILERY! TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ.

Przyznam, że to trochę zastanawiające, że ten film widziało w Polsce tak mało osób. Kilka lat temu był przecież nadgorliwie powtarzany na jednym z polskich kanałów filmowych. Dodatkowo, gra tutaj plejada uznanych aktorów, znanych głównie z najnowszych produkcji telewizyjnych, które w Polsce są popularne. Ale przede wszystkim jest to naprawdę bardzo dobry film i to jeden z tych filmów, które potrafią wprowadzić w pozytywny nastrój, co jest wartością dodaną.

Film tandemu scenarzystów - Phila Hay i Matta Manfrediego (m.in. "Szeregowiec Dolot", "Starcie Tytanów") okazał się ich wyjątkiem reżyserskim. A szkoda, bo po takim filmie ma się apetyt na więcej. "Robak" nie jest ani filmem oryginalnym, ani przełomowym, ani nawet nowatorskim, a mimo to może posłużyć jako wzór do kręcenia filmów składających się z pozornie ze sobą nie związanych historii i osób, które wzajemnie na siebie wpływają. Podobną konstrukcję ma choćby polski film "Zero", ale tam wyszło to średnio i polega bardziej na krzyżówce czasoprzestrzennej różnych historii, tu z kolei mamy realny ciąg zdarzeń, który niczym pchnięta sekwencja domina jest nie do zatrzymania. Przy sporej ilości postaci, gdzie każda coś znaczy, aż prosiłoby się o narrację, ale że sam nie jestem jej zwolennikiem w filmach, to cieszę się reżyserzy nie uciekli w taki banał. Fabuła nie narzuca nam osądów, tylko każe obserwować każdego z osobna, a - co istotne - choć bohaterowie są głównie pozytywni bądź neutralni, to pokazane są też ich słabsze momenty i moralnie dyskusyjne zachowania, z powodu których muszą podjąć decyzję. Ale to jak ją podejmą nie tyle jest dziełem ich kalkulacji, co emocji wywołanych przez otaczające ich osoby. Są maleńkim trybikiem w machinie uniwersum. Pamiętam jak jeden z rodziców ofiar masakry w szkole podstawowej w Newtown, w filmie dokumentalnym temu zdarzeniu poświęconym, powiedział, że zawsze uważał, że to bardzo piękne we wszechświecie, że wyjedziemy minutę później z domu czy, że przepuścimy kogoś na skrzyżowaniu i jak to wpływa na cały nasz świat, zmieniając go zupełnie. O ile w tamtym przypadku miała to tragiczne konsekwencje, to nie sposób uciec od tezy, że właśnie w "Robaku" pięknie pokazano to, czego nie udało się odnaleźć w "Efekcie motyla" czy w "Podaj dalej" - mowa o naturalności. Tu choć bohaterowie wpadają nierzadko w nadzwyczajne perypetie, to dalekie jest to od pretensjonalności. Nie ma też tutaj efektu "co by było gdyby" jak w "Przypadku" Kieślowskiego czy w "Biegnij, Lola, biegnij" Tykwera, co pozostawia nas również w bardzo naturalnym położeniu - sami przecież analizujemy jakby się coś w naszym życiu potoczyło, ale nie jesteśmy tego jeszcze raz rozegrać, nawet w inny sposób. Nie ma tu też motywu zastosowanego w "Dziewczyna i chłopak - wszystko na opak", gdzie możemy dowiedzieć się jak każda ze stron widziała daną chwilę. Tu tylko dzięki bezpośrednim rozmowom wiemy, co kieruje daną osobą i co sądzi o danej sytuacji.

Wszystko zaczyna się od karalucha rozdeptanego przez małego chłopca na ulicy. To zdarzenie obserwowało dwóch naocznych świadków, z których jeden (John Carroll Lynch) zareagował w dobrej wierze i kosztowało go to szereg nieprzyjemności i niezrozumienia, a drugi (Grant Heslov) uznał to za motyw artystyczny, który ostatecznie zamienił się dla niego w symbol bezsilności. Od teraz dziesiątki sytuacji i rozmów będą się zmieniać, dlatego że gdyby nie rozdeptany robak, to grany przez Lyncha Wallace Gregory nie rozpocząłby podwójnej walki: o nie bycie obojętnym na cierpienie zwierząt w miejskim zgiełku oraz o zmniejszenie nadgorliwości i bezduszności służb parkingowych. W następstwie tego rozpadną się niektóre związki, inne powstaną, a jeszcze inne przejdą kryzys. Jedni ludzie stracą pracę, inni awansują, jeszcze inni stracą wszelką nadzieję. Służby sanitarne sprowadzą zakaźną chorobę, a aresztowany za czyny karalne zapobiegnie katastrofie. Lynch, Heslov i karaluch spotkają się raz jeszcze, w chyba najpiękniejszej scenie filmu. Ostatecznie, większość postaci z filmu połączy w niebanalny sposób lot na Hawaje. Jedynym momentem, który nieco spowalnia film i pełni rolę przerywnika jest audycja telewizyjna, której bliżej do sceny z poszukiwaniem ryby w "Sensie życia według Monty Pythona" niż do jakiegoś moralitetu.

Oprócz wspomnianych wyżej aktorów warto dodać, że swoje role zagrali tu choćby: Sarah Paulson, Brian Cox czy Chris Bauer, lecz zarówno mniej znani aktorzy główni jak i cały drugi plan zasługują na uznanie. Warto poświęcić słowo na oprawę muzyczną. Za muzykę odpowiada Theodore Shapiro i w tym filmie muzyka świetnie współgra z obrazem. Jest wyrazista i nienachalna, nie każe nam za pomocą smyczków płakać, bo o te emocje dba scenariusz i gra aktorska. Tu muzyka jest dokładnie taka jakie emocje nami targają w danym momencie i nie chce być niczym ponad to, nie chce przytłaczać sobą filmu. Całość zgrabnie komponuje się z piosenkami legendarnego Williama DeVaughna czy Granta Lee Phillipsa, które bynajmniej nie są zapychaczami, a bardzo pasują do reszty. Także zdjęcia optymalnie dozują nam to, co musimy widzieć - kiedy jest zbliżenie, to na tym się mamy skupić; nie jest ważne to, że gdzieś jest ruchliwe skrzyżowanie czy jaka marka samochodu właśnie się nam ukazuje; nie jest istotne, że na chodniku stała matka z wózkiem, która odejdzie stamtąd zaraz przed nadejściem aktora. Jest to dużym plusem, bo takie ujęcia są nagminne w wielu filmach, a już na pewno w serialach. Piękne są też lokacje filmowe w mieście, które jest wielkie (Los Angeles), ale pokazane od tej spokojnej strony, zupełnie innej niż w typowych hollywoodzkich produkcjach.

"Robak" to ewidentnie film niezależny, chociaż - w przeciwieństwie do wielu pretensjonalnych tego typu produkcji - jest też filmem bardzo profesjonalnie zrobionym, gdzie synergia scenariusza, aktorstwa, muzyki, montażu, zdjęć jest na bardzo wysokim poziomie. Nie ma tu absolutnie ról zasługujących na Oscara czy scen, które pozostaną nieśmiertelne; nie będziemy też w nieskończoność prowadzić filozoficznych dysput nad tym filmem. Jest to po prostu piękny, pozytywny obraz, do którego chce się wracać i tym bardziej szkoda, że tak ciężko jest go zobaczyć w Polsce. 
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones