Recenzja filmu

Sicario 2: Soldado (2018)
Stefano Sollima
Benicio del Toro
Josh Brolin

Miękkie lądowanie

Do warsztatu Denisa Villeneuve Stefano Sollima wszedł tak, jak powinno się wchodzić do świątyni, czyli z poszanowaniem, pokorą i rozwagą. Darząc wizję poprzednika należnym respektem wykazał się
Wiadomość o odstąpieniu utalentowanego Denisa Villeneuve od realizacji sequela "Sicario" z całą pewnością nie brzmiała obiecująco. To, co przesądziło o imponującym poziomie części pierwszej to w końcu nie tylko umiejętne zagęszczenie atmosfery w kooperacji z Johannem Johannssonem - który komponując precyzyjnie ilustracyjną ścieżkę dźwiękową sprawił, że interwały między kolejnymi zwrotami obiektywu w kierunku aktów okrucieństwa czy scen akcji wybrzmiewały niczym partie mrocznej symfonii niepokoju - ale i również tradycyjnie koncertowa współpraca duetu twórcy "Nowego początku" i wybitnego operatora kamery, Rogera Deakinsa. To właśnie dzięki niej kartelowy dramat/thriller zachwyca stroną wizualną niczym niejedno arcydzieło X muzy, a to już przypadek nietuzinkowy. Z planu filmowego "Sicario 2: Soldado" wraz z nim zdezerterowali obaj stali współpracownicy, a nam, z nawiązką ukojonym podwójnym prezentem pocieszenia w postaci wspomnianego dramatu s-f i jego gatunkowego kuzyna (czyli "Blade Runner 2049") przyszło trzeźwo stwierdzić, że tak jak od życia, tak i od Denisa Villeneuve nie można mieć wszystkiego.

Drugą część głośnego filmu wyreżyserował w końcu Stefano Sollima, pod zdjęciami podpisał się nasz dumny rodak, Dariusz Wolski, a rola architekta dźwiękowego tła przypadła Hildur Guðnadóttir. Istniały więc duże obawy, że helikopter Black Hawk z ekipą "Sicario 2: Soldado" zaorze śmigłami meksykańską glebę, bo nawet jeśli po raz kolejny chwycił za pióro autor scenariusza wielkiego poprzednika – Taylor Sheridan, miał przepisać go na język filmu kompletnie inny zespół. Pierwsze sceny sequela uspokajają jednak: nie będzie to lekka emocjonalnie, wakacyjna rozrywka dla widzów, którym feeria eksplozji w CGI i elektro-soundtrack z kilkoma beatami na sekundę wystarczą za substytut namacalnej przemocy, wyczuwalnej w powietrzu adrenaliny i przejmującego dreszczem dramatyzmu. 


Między młot Stanów Zjednoczonych a kowadło Meksyku trafiamy, gdy przemyt kokainy jest już passe, Pablo Escobara kojarzą głównie użytkownicy platformy Netflix, a nowa żyła złota karteli z kraju szerokich kapeluszy biegnie wzdłuż kolejki czekających na przerzut, nielegalnych imigrantów. Straż graniczna USA nie próżnuje, a gdy zapędza w kozi róg kolejnych uczestników procederu wiadomo, że będą kłopoty. Rozlew krwi napotyka zaostrzenie metodyki działań i w miarę upływu czasu klaruje się pytanie o sposób rozmieszczenia postaw moralnych po obu stronach barykady oraz o to jak daleko może posunąć się umownie pojęte dobro w walce z równie niejasno zdefiniowanym złem. I właśnie ukazanie owej moralnej umowności było jednym z najjaśniejszych punktów części pierwszej. W najnowszej odsłonie rozwinięto ten wątek, również popychając fabułę dwu, czy nawet wielotorowo.


Matt Graver (Josh Brolin) to już zaprawiony w bojach agent od najbrudniejszej roboty, którego zwyczaje zawodowe karzą sądzić, że określenie "nieczuły twardziel" można spokojnie klasyfikować jako pleonazm. Alejandro (Benicio del Toro) od dawna już nie wie co to ciepło domowego ogniska na przysłowiowym kwadracie. Ów jegomość o oszczędnej komunikatywności, który niegdyś stał jakby w rozkroku między oboma światami, chcąc nie chcąc postawi na swych barkach los Isabeli Reyes - granej przez imienniczkę nazwiskiem Moner, nastoletniej córki przestępczego bossa, której porwanie przez amerykańską ekipę do zadań specjalnych ma robić za casus belli między dwoma kartelami, celem osłabienia tychże. 


Dopilnowanie takiej misji nie zalicza się do najłatwiejszych, czego twórcy ani na sekundę nie pozostawiają w domyśle. Niby ciężko przewidzieć co dokładnie się wydarzy, ale intuicyjnie wyczuwamy, że niewiele dobrego. Podobnie jest z ryzykowną ścieżką kariery początkującego, tytułowego sicario, Miguela Hernandeza, w którego buty wskoczył Elijah Rodriguez. Jest to stale przewijająca się przez historię, lecz lekko marginalna postać, co nie zmienia faktu, że okazjonalne przerzucenie perspektywy na jej stronę zdaje egzamin in plus.


O ile poprzednik skupiał się głównie na wewnętrznym skonfliktowaniu granej przez Emily Blunt agentki FBI nazwiskiem Kate Macer, względnie na ścieżce vendetty, jaką kroczył Alejandro, tak dwójka ogniskuje się w dużej mierze na cierpieniu osób niebezpośrednio ze sprawą związanych. Na ofierze, którą muszą ponieść bliscy tak starych wyjadaczy, jak i młodszych adeptów sztuki przestępczej. Isabela Reyes początkowo nie budzi sympatii, ale czy skorupka ponosi winę za to czym za młodu nasiąka? "Sicario 2: Soldado" to również opowieść o tym, że rodziny się nie wybiera i w związku z tym nasz los często wybiera nasz dramat za nas. Oś narracji w dużej mierze omija jednak to, co pozornie stanowiło meritum fabuły, czyli wzmiankowaną wyżej przestępczą wojnę. Czyżby zostawiono tu otwartą furtkę dla zamykającej potencjalną trylogię części kolejnej? Czas pokaże.


Do warsztatu Denisa VilleneuveDenis Villeneuve Stefano Sollima wszedł tak, jak powinno się wchodzić do świątyni, czyli z poszanowaniem, pokorą i rozwagą. Darząc wizję poprzednika należnym respektem wykazał się dużą roztropnością w ucieleśnianiu własnej. Osobiście nie dostrzegam w jego propozycji ani znamion silenia się na powtórkę z rozrywki, ani też błędów kogoś, kto nie rozumie specyfiki serii. Ten film to najzwyczajniej w świecie udana, logiczna kontynuacja części pierwszej. Na pewno nie tak znakomita jak poprzednik, ale z całą pewnością daleka od jego profanowania. Chwilami ma się wrażenie, że Dariusz Wolski próbuje wpasować się w operatorski styl Roger DeakinsRogera Deakinsa i to nie tylko w odniesieniu do pierwszego "Sicario". Niektóre ujęcia przypominają np. robotę mistrza w "To nie jest kraj dla starych ludzi", świetnie wykorzystując światło dnia do pokazania spalonych słońcem, amerykańsko-meksykańskich pustkowi, a z drugiej strony noc, zaciskając wokół samochodowych świateł klaustrofobiczny krąg ciemności. Hildur Guðnadóttir też świetnie odrobiła pracę domową, bo przejmując batutę od Johanna Johannssona nasyciła obraz Stefano Sollimy bukietem perfekcyjnie dobranych, czyli oczywiście mało pozytywnych, rozrywkowych i relaksujących dźwięków. Bardzo solidne, profesjonalne i satysfakcjonujące rzemiosło w rękach mocno świadomego twórcy. W pełni wypracowane "7". 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ktoś mógłby rzec, że wojna się już skończyła. Ale to niestety nieprawda. Ciągle bowiem dochodzi do walk... czytaj więcej
Pierwsza część sagi o amerykańskich służbach specjalnych walczących z meksykańskimi kartelami... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones