Recenzja filmu

Tańczący z wilkami (1990)
Kevin Costner
Kevin Costner
Mary McDonnell

Tatanka, tatanka!!

Kevin Costner przebył długą drogę przez świat kina. Filmami typu "Bez wyjścia" czy "Nietykalni" ugruntował swoją wysoką pozycję w tej krainie mlekiem i miodem, a raczej dolarami i Oscarami,
Kevin Costner przebył długą drogę przez świat kina. Filmami typu "Bez wyjścia" czy "Nietykalni" ugruntował swoją wysoką pozycję w tej krainie mlekiem i miodem, a raczej dolarami i Oscarami, płynącej. Ma w sobie coś, za czym tęskni wiele kobiet: opanowanie Gary’ego Coopera i wrażliwość Roberta Redforda, jest jednocześnie tak naturalny, że jego profil spokojnie można by było umieścić na jednej z greckich monet. Źródła donoszą, że to bardzo porządny facet. W "Tańczącym z wilkami" Costner, zarówno jako producent, jak i reżyser czy i aktor, umiejscowił się na półce z klasykami u niejednego marzącego o przygodach chłopca. Jest to film, który bez zarozumiałych debiutanckich wysiłków, postawił Costnera w jednym rzędzie z geniuszami, takimi jak choćby Olivier czy Lancaster. Co pomogło "Tańczącemu…" się przebić to jednak nie geniusz, ale kompetencja. Obraz ten jest naznaczony cechami wielkich prac, przywołując nam na myśl "Robinsona Crusoe" czy "Ostatniego Mohikanina". Scenariusz Michaela Blake’a przedstawia nam człowieka samotnego oraz obraz białego mężczyzny dźwigającego swój ciężar wśród ludzi innej kultury. Rok 1863, porucznik Dunbar (Costner) zostaje odznaczony za bohaterstwo na polu walki i przeniesiony na zachód, bo chce zobaczyć granicę, nim ta całkowicie zniknie. Gdy dociera do celu, okazuje się, że istnieje tam opuszczony obóz. Dokładne miejsce akcji filmu nie jest podane. Sceny były kręcone w Południowej Dakocie. W tej pozornie dziewiczej krainie Dunbar buduje swój własny porządek. Wyznacza sobie różne zadania. Prowadzi dziennik, w którym opisuje wszystkie działania, otaczającą go florę i faunę. Jest w bardzo romantycznym i euforycznym stanie umysłu, gdy pojawiają się Indianie. Przyjmuje ich próbne przyjacielskie gesty z wielkim entuzjazmem. Kiedy zaufanie staje się obustronne, Dunbar wkracza w nowe życie wraz z plemieniem Siuksów, którzy reprezentują wolność Ameryki w opozycji do nowej cywilizacji. Obie strony są siebie bardzo ciekawe. Dunbar uczy się ich języka, słucha ich opowieści, by potem przenosić je do swojego dziennika. Członkinią plemienia jest również młoda biała kobieta (Mary McDonnell), która została wychowana przez Siuksów po tym, jak cała jej rodzina została zamordowana. Czekamy tylko, aż między nią a Dunbarem narodzi się uczucie. Dunbar jest tak przywiązany do plemienia, że proponuje swój udział w ich wojnie przeciwko innemu plemieniu, jednak szaman prosi go, by został i zaopiekował się kobietami, dziećmi i starcami. Po tym, jak broni osady przed niespodziewanym atakiem pod nieobecność mężczyzn staje się bohaterem. Zostaje przyjęty do środowiska. Nadają mu imię Tańczący z wilkami. Po obejrzeniu tylu filmów, opisujących miejskie życie, zostajemy niezwykle orzeźwieni tym świeżym obrazem. Otwarte równiny i szerokie horyzonty sprawiają, że oglądając film, bardzo się wyciszamy. Reżyseria Costnera i scenariusz Blake’a mają na celu przedstawić życie przy granicy w bardzo szczegółowy, zapadający w pamięć sposób. Niestety, w większości przypadków, obyczaje Siuksów są ukazywane w zdawkowy, ogólny sposób. Niczym w podręcznym przewodniku. Film rozpoczynający się w czasie bitwy, a później ukazujący zderzenie dwóch cywilizacji ma w sobie uniwersalny urok. Przemarsz bizonów jest malowniczy. W momencie, w którym Dunbar przywdziewa indiański strój, film przemienia się w obraz skierowany bardziej do męskich widzów, by nie rzec do męskich widzów w wieku od 16 lat. Głównym błędem Costnera było to, że wszystko chciał zrobić po swojemu. Nie ma nic złego w jego roli, ale gdyby ktoś świeży popatrzył na całość swoim obiektywnym okiem... "Tańczący z wilkami" przedstawia Indian w bardzo majestatyczny, pełen szacunku sposób. Dobór obsady jest wspaniały (no, może poza panią McDonnell, która mając na sobie indiański strój, razi nas swoimi przysłowiowymi „niebieskimi oczami”). Bardzo cieszy mnie to, że do zagrania ról Indian nie zwerbowano żadnych pierwszostronnicowych gwiazd. Wielką zaletą filmu jest to, że trwając bite trzy godziny, nigdy nie staje się nudny w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jest to jednak obraz, do którego aby zasiąść, trzeba być w odpowiednim nastroju.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kevin Costner jest jednym z nielicznych przykładów, że aktorstwo uczy całej prawdy o kinematografii.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones