Recenzja filmu

Tokijska opowieść (1953)
Yasujirô Ozu
Chishû Ryû
Chieko Higashiyama

Między słowami

Wspaniała "Tokijska opowieść" to spełniony sen dziennikarzy podających w wątpliwość sens streszczania fabuły recenzowanego filmu.
Flirtowanie z Yasujiro Ozu nie przychodzi dziś tak łatwo jak z niemieckimi ekspresjonistami, nowofalową bohemą znad Sekwany czy kronikarzami amerykańskiej kontrkultury. Nawet gdyby zestawić jego filmy z utworami rodaka, Akiry Kurosawy, które Zachód importował już w latach 50. ("Tokijska opowieść" z kolei pojawiła się w amerykańskich kinach dopiero w 1972 roku!), mielibyśmy konfrontację postu z karnawałem. Kurosawa odwoływał się do anglosaskiego kanonu, do Szekspira, ale i do klasycznych westernów. Cytując kultową w pewnych kręgach wróżkę Christin, "bawił, ucząc, a nawet uczył, bawiąc". Ozu przeciwnie – choć w jego wycyzelowanych formalnie i narracyjnie filmach pasja moralisty wciąż jest zauważalna, trudno nie oceniać dziś reżysera przez pryzmat jego następców, sytuujących się z dala od mainstreamu. Nie bez przyczyny nazwisko Kurosawy odmieniają przez przypadki choćby Tarantino czy Raimi, a na związki z Ozu powołują się Wenders, Jarmusch i Auster oraz azjatyccy, arthouse’owi "ezoterycy" kamery.

Wspaniała "Tokijska opowieść" to spełniony sen dziennikarzy podających w wątpliwość sens streszczania fabuły recenzowanego filmu. Marzenie ulepione ze zdarzeń tak błahych, że nie warto o nich wspominać, a jednocześnie tak istotnych, że nie sposób zakląć ich w paru, nawet wykreślonych przy pomocy cyrkla, zdaniach. Rodzice przyjeżdżają z wizytą do swoich dorosłych dzieci. Prowincja odwiedza miasto, starzy młodych, przeszłość puka do bram przyszłości. Wielka wojna obróciła w popiół dawny porządek. Nowe społeczeństwo rozwija się prężnie, jego członkowie podążają ścieżką ku technokracji. Nie chcą pamiętać, nie chcą, by o nich pamiętano, szkoda im czasu i atłasu. W tej międzypokoleniowej relacji pozornie nic nie iskrzy. Życie toczy się od rozmowy do rozmowy. Są różnice, a jakże, młodzi nie mają dla starych zbyt wiele czasu, ale z początku wydaje się, że jabłko nie padło znowu tak daleko od jabłoni. A jednak egzystencję bohaterów porządkuje nostalgia. Nie ta, nakazująca szukać w każdym zdarzeniu powidoków złotej przeszłości, ale ta, która napełnia serce goryczą i zamienia życie w pasmo dojmującego smutku. Widać to w większości gestów bohaterów, w ich mimice, w każdym "tak", które - jak pisał Roger Ebert - zwykle oznacza "nie".

Narracyjna subtelność jest tym, co najbardziej imponuje w oglądanym po latach arcydziele Ozu. Żaden symbol nie jest tu większy niż bohaterowie, żaden nie rzuca gigantycznego cienia na cały świat przedstawiony. O rozkwicie gospodarczym Tokio dowiadujemy się z przebitek na szyldy nowo otwartych salonów urody, albo wyczytujemy wszystko z portowych panoram. Temat konfliktu pokoleń i zawiedzionych nadziei seniorów zostaje wyeksplikowany mimochodem, w scenie pijackiej rozmowy w barze, choć tak naprawdę stanowi fabularne jądro filmu. Ozu jak nikt inny potrafi uchwycić nastrój chwili, miejsca, powiązać konkretne rozwiązania formalne z elementami rodzimej kultury. Dwa najbardziej jaskrawe przykłady to słynne ujęcia z maty "tatami" i skomponowane na wzór malowideł, nieruchome kadry. Warto raz jeszcze zanurzyć się w ten świat i wyczytać z pomiędzy ostentacyjnie nieepickich wersów prawdziwie epicką opowieść.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Yasujiro Ozu był jednym z trzech samurajów japońskiej kinematografii, którzy jako pierwsi zyskali... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones