Recenzja filmu

Uśpieni (1996)
Barry Levinson
Jason Patric
Brad Pitt

Hrabia Monte Christo na skróty

Dustin Hoffman, Brad Pitt, Kevin Bacon, Robert De Niro - obsada filmu "Uśpieni" prezentuje się naprawdę imponująco. Dodajmy do tego zdolnego reżysera (Barry Levinson) oraz mocny scenariusz
Dustin Hoffman, Brad Pitt, Kevin Bacon, Robert De Niro - obsada filmu "Uśpieni" prezentuje się naprawdę imponująco. Dodajmy do tego zdolnego reżysera (Barry Levinson) oraz mocny scenariusz i mamy praktycznie wszystko, co potrzebne, aby stworzyć dobry film. Takiego też się spodziewałem, zasiadając przed kinowym ekranem. Niestety, tym razem oczekiwania przerosły rzeczywistość. Ale po kolei...

Lorenzo, Michael, John i Tommy to czterech nastoletnich przyjaciół z dzielnicy Hell's Kitchen w Nowym Jorku. Czas spędzają głównie na zabawie, grze w koszykówkę z zaprzyjaźnionym księdzem Bobbym i drobnych psotach. Pewnego pięknego dnia niewinny wybryk chłopców prowadzi do groźnego wypadku. Nasi bohaterowie za karę trafiają na rok do zakładu poprawczego. I tutaj zaczyna się prawdziwy dramat. Dramat, nie tylko jeśli chodzi o przeżycia bohaterów, ale przede wszystkim o poziom filmu.

Okazuje się bowiem, iż pobyt w legendarnym Shawshank czy chociażby w więzieniu z polskiej "Symetrii" to istne wakacje w porównaniu z pobytem w zakładzie poprawczym Wilkinson. Ja rozumiem, że reżyser chciał pokazać, jak wygląda brudna rzeczywistość i "resocjalizacja" w poprawczakach oraz to, że los osadzonych tam chłopców nikogo z zewnątrz nie obchodzi. Ale żeby w państwowej placówce strażnikami byli sadystyczni zwyrodnialcy, którzy bezkarnie poniżają i wykorzystują seksualnie swoich podopiecznych?!  Miało być wyraziście, wyszło absurdalnie. Levinson chwyta się najprostszych środków, żeby tylko zaszokować widza i wywołać w nim pożądane odczucia. Scena gwałtu na młodym chłopaku to za mało? To włożymy mu do ręki różaniec i każemy odmawiać modlitwę. Przecież nic tak dobrze nie oddziałuje na odbiorcę, jak połączenie religii z okrucieństwem i przemocą. Po co się bawić w półśrodki i zbędną psychologię? Zrobimy to po naszemu, po amerykańsku. Wszystkiego dużo, mocno, odrzucamy logikę i walimy między oczy. A że przesadzone? Przecież widz uwielbia przesadę, przesada się najlepiej sprzedaje, najłatwiej przyswaja i najbardziej szokuje. Wciąga nas emocjonalnie i pozwala uwierzyć, że to, co widzimy na ekranie, to prawda. Cóż, ja nie uwierzyłem. Dla mnie to wszystko jest zbyt naciągane i przedramatyzowane. Po prostu sztuczne.

Zupełnie jak w scenie meczu rugby między strażnikami a chłopcami. Dorośli, silni, wysportowani mężczyźni przegrywają z grupką poobijanych chłystków. Mecz przeradza się w krwawą bitwę na pięści i łokcie, w której 14-latkowie bez większego problemu obijają swoich oprawców. W tym szarym, brudnym świecie wreszcie odrobina światła i nadziei. Nareszcie można wygłosić wewnętrzny monolog o duchowym zwycięstwie i poczuć się prawdziwie wolnym. Ależ to piękne! Ależ to sztuczne! Ależ to banalne! Gdzie tu sens, gdzie logika? Przesada, emocjonalny bałagan i puste frazesy.

Ale idźmy dalej. Fabuła przenosi się o kilkanaście lat w przyszłość. Bohaterowie, teraz już dorośli mężczyźni, nadal zmagają się z traumą dzieciństwa. John i Tommy, zawodowi zabójcy z kilkoma wyrokami na koncie, mordują swojego byłego opiekuna z poprawczaka, Seana Nokesa, za co zostają postawieni przed sądem. Ich oskarżycielem ma być Michael, przyjaciel z dzieciństwa, który obmyślił chytry plan uwolnienia ziomków i ukarania byłych oprawców z poprawczaka. Przed sądem ponownie dochodzi do konfrontacji prześladowców i ofiar.

Tylko kto tu jest ofiarą, a kto prześladowcą? Bezlitośni mafijni mordercy znów stają się na chwilę niewinnymi urwisami z Hell's Kitchen. Z kolei poważny adwokat i dziennikarz z zimną krwią przeprowadzają sprytną intrygę, demaskując byłych strażników i doprowadzając do krwawej zemsty. Wszystko poszło nad wyraz gładko i sprawnie. Bezwzględna vendetta to jedyne remedium na bolesne przeżycia - taki wniosek można wysnuć po seansie. Nawet katolicki ksiądz nie ma oporów przed przysłużeniem się mordercom. Chociaż przysięga na Pismo Święte, nawet się nie zająknie przy kłamstwie. Potem z uśmiechem na ustach wyjdzie z sali sądowej. Tyle. Żadnej etycznej czkawki? Żadnego moralnego kaca?

"Uśpieni" to typowy dramat psychologiczny dla leniwych. Historia potraktowana jest bardzo powierzchownie i "na skróty".  Nie wgłębiamy się w psychikę bohaterów, nie siedzimy na sali sądowej razem z nimi. Film jest skonstruowany tak, żebyśmy sami nie musieli myśleć. Reżyser, nawet jeśli zadaje pytania, to nie oczekuje na nie odpowiedzi. Wykłada wszystko jak na talerzu, nie pozostawiając miejsca na moralne dylematy. Ci są dobrzy, tamci są źli. Co z tego, że popełnili zbrodnię. Zabili, bo mieli ważny powód. Możemy ich spokojni rozgrzeszyć, uronić łezkę wzruszenia i pośmiać się serdecznie przy wspólnej kolacji.

Bohaterowie wielokrotnie powołują się na historię Hrabiego Monte Christo, bohatera utworu Aleksandra Dumasa. Wydaje mi się, że twórcy filmu przeczytali tylko jakieś marne streszczenie tej świetnej książki. Skrócony motyw zemsty, spłycona emocjonalnie fabuła, a do tego amerykański happy end firmowany umęczoną twarzą Brada Pitta. Ale element odwołania do klasyki zaliczony.

Barry Levinson zmarnował potencjał książki Lorenza Carcaterry, na której opierał się scenariusz.  Stworzył film tak wydumany, że ciężko mi będzie uwierzyć, że to, co opisał Carcaterra, jest prawdą. A już na pewno nie uwierzę w hollywoodzkie moralizatorstwo, które dla potrzeb filmu gotowe jest usprawiedliwić największe zło. Ja dziękuje za takie dramaty psychologiczne...
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Reżyser "Rain mana"- wielkiego dzieła kinematografii i pola do popisu dla świetnych aktorów - tym razem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones