Recenzja filmu

Zaułek koszmarów (2021)
Guillermo del Toro
Bradley Cooper
Rooney Mara

Wielkie kłamstewka

"Zaułek koszmarów" najciekawszy wydaje się jako autotematyczna opowieść o artyście, który do perfekcji nauczył się manipulować swoją publicznością. Del Toro tak jak niegdyś Christopher Nolan w
Wielkie kłamstewka
Guillermo del Toro nosił się z zamiarem nakręcenia "Zaułka koszmarów" przez trzy dekady. Będąca podstawą scenariusza powieść Williama Lindsaya Greshama trafiła w jego ręce na początku lat 90. dzięki rekomendacji przyjaciela oraz ulubionego aktora, Rona Perlmana. Była cudownie obłąkana. Brutalna i jednocześnie poetycka. Odsłaniała mroczną podszewkę amerykańskiego snu - wspominał reżyser w niedawnym wywiadzie dla "Vanity Fair". Książka zrobiła na nim tak duże wrażenie, że po raz pierwszy w karierze zdecydował się zrealizować film pozbawiony nadprzyrodzonych wątków. Nie oznacza to bynajmniej, że "Zaułek" otwiera nowy etap w życiu zawodowym autora "Kształtu wody". Del Toro nie wyzbył się zamiłowania do makabry i niesamowitości. Wciąż jest wybornym stylistą. Nade wszystko zachował w sobie jednak współczucie dla odmieńców i potworów. Tym razem pochyla się jednak nad monstrami w ludzkiej skórze.



Choć główny bohater "Zaułka" nosi się jak Indiana Jones, nie chcielibyście wyruszyć w jego towarzystwie na poszukiwanie przygód. Stan Carlisle (Bradley Cooper) właśnie zostawił za sobą traumatyczną przeszłość, podpalając położony na pustkowiu dom wraz z pogrzebanymi wewnątrz zwłokami. Teraz tuła się bez celu jak miliony Amerykanów, którzy padli ofiarą kryzysu gospodarczego w dwudziestoleciu międzywojennym. Splot okoliczności sprawia, że włóczęga znajduje zatrudnienie w objazdowym jarmarku osobliwości. Obrotny, uczynny Stan szybko zdobywa sympatię większości współpracowników. Wkrótce zaczyna także pobierać nauki u zniszczonego chorobą alkoholową sztukmistrza. Dawno temu starszy pan wymyślił genialną metodę pozwalającą wcielać się przed publiką w rolę jasnowidza. Wietrząc szansę na poprawę losu, głuchy na przestrogi mentora bohater postanawia zgłębić tajniki tricku. Za słodkie pragnienie sukcesu przyjdzie mu jednak słono zapłacić.  



Złośliwi twierdzą, że dreszczowiec Del Toro powinien nosić tytuł "Zamułek", a nie "Zaułek koszmarów". Filmowiec nazbyt kurczowo trzyma się zmurszałych ram gatunkowych kina noir, w efekcie czego całość jawi  się jako bezpieczna i staroświecka. Owszem, napisany przez reżysera oraz jego żonę Kim Morgan scenariusz obfituje w motywy i postaci typowe dla czarnego kryminału: pokusę łatwego zarobku, chorobliwą ambicję podszeptującą diaboliczne pomysły, uwodzicielską kobietę z przeszłością, niemoralnego mężczyznę po przejściach. Zarzut boomerstwa wydaje mi się jednak nietrafiony. Po pierwsze, zagadnienia, jakie bierze na warsztat Meksykanin, nie mają daty ważności. Po drugie, laureat Oscara nigdy nie ukrywał, że w swoich filmach czerpie garściami z klasyki: literatury Lovecrafta, Poego i Chandlera, horrorów wytwórni Hammer czy wreszcie obrazów Zdzisława Beksińskiego. W "Zaułku", prócz inspiracji "Dziwolągami" i "La stradą", można dostrzec również wpływ surowego katolickiego wychowania, które Del Toro (dziś zadeklarowany ateista) odebrał w rodzinnym domu. Kreśląc historię wzlotu i upadku bohatera, autor "Kręgosłupa diabła" tworzy bowiem ponury moralitet o winie, karze oraz rozpaczliwych, skazanych na porażkę próbach zdobycia rozgrzeszenia.  



"Zaułek koszmarów" najciekawszy wydaje się jednak jako autotematyczna opowieść o artyście, który do perfekcji nauczył się manipulować swoją publicznością. Del Toro tak jak niegdyś Christopher Nolan w "Prestiżu" zabiera widzów na drugą stronę lustra, za kulisy magicznego spektaklu. Obnaża mechanizmy iluzji, a zarazem pokazuje, jak złudne przeświadczenie o własnej wyjątkowości czyni z ludzi łatwy cel dla charyzmatycznych hochsztaplerów pokroju Stana Carlisle’a. Grający bohatera Bradley Cooper po mistrzowsku łączy na ekranie czar amanta ze złotej ery fabryki snów, żarliwość  kaznodziei oraz obłęd złamanego przez życie nieszczęśnika. Aktorowi kroku dzielnie dotrzymuje pierwszorzędny drugi plan: Cate Blanchett w roli femme fatale z tytułem doktora psychiatrii, Richard Jenkins jako dręczony wyrzutami sumienia psychopatyczny milioner oraz Toni Collette wcielająca się we wróżkę, której życie to nie bajka.

Z pomocą obsady Del Toro omija pułapkę, w którą wpadł chociażby podczas wspinaczki na "Wzgórze krwi". Tym razem barokowa forma nie przesłania treści, zaś ekranowy świat nie wydaje się ciekawszy od zamieszkujących go postaci. Adaptacja prozy Greshama to kino dobrze zbilansowane: najpierw wciągający kryminał, potem studium charakteru, a dopiero na końcu halloweenowa bombonierka dla oczu. Nawet jeśli finałowa wolta nie znajduje wiarygodnego uzasadnienia w scenariuszu, a sam film na ostatniej prostej zaczyna się delikatnie dłużyć, warto dać się zagonić w koszmarny "Zaułek".       
1 10
Moja ocena:
8
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Niezbadana zagadka wszechświata – stwierdza Clem Hoatley, grany przez Willema Dafoe w najnowszym filmie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones