Recenzja serialu

Dragon Ball Z (1989)
Minoru Okazaki
Daisuke Nishio
Toshio Furukawa
Shigeru Chiba

Dlaczego w latach 90. osiedla pustoszały?

Gdyby mnie ktoś zapytał, jaki obraz darzę największym sentymentem, bez wątpienia odpowiedziałbym, że serię "Dragon Ball". To nie mit, że w latach 90., kiedy stacja RTL7 emitowała ten serial,
Gdyby mnie ktoś zapytał, jaki obraz darzę największym sentymentem, bez wątpienia odpowiedziałbym, że serię "Dragon Ball". To nie mit, że w latach 90., kiedy stacja RTL7 emitowała ten serial, osiedla były opustoszałe. Dziś wiele bym oddał, by raz jeszcze móc zasiąść przed telewizorem i obejrzeć choć kilka epizodów, nie znając przebiegu kolejnych. Siła "Dragon Balla" przyciągała jak magnez. Wiem dziś, że to nie tylko kwestia sentymentu, gdyż całkiem niedawno odświeżyłem sobie tę serię. Doznania były prawie identyczne... Stwierdziłem, że z "Dragon Balla" się nie wyrasta.

O czym jest ta genialna seria? Pozornie to losy superbohaterów, którzy ratują świat przed złymi mocami. Nie brzmi imponująco, ale wbrew pozorom historia ta posiada drugie dno. W "Dragon Ball Z" do czynienia mamy z niesamowitym sposobem ukazania świata, wszechobecnym klimatem panującym pomiędzy kolejnymi sagami, ale co najważniejsze! - absolutnie genialnym rysem bohaterów.

Do dziś spotkałem się tylko z jednym serialem, który ma równie doskonale wykreowane postacie. Oczywiście mam na myśli "Sześć stóp pod ziemią". Już pierwsza seria "Dragon Balla" wyłania część głównych bohaterów, jednak prawdziwy szczyt artyzmu doświadczamy dopiero w serii "Z". Cóż, nie mogę się powstrzymać przed stwierdzeniem, że nie główny bohater - Songo - jest moim ulubieńcem. Mianowicie piorunujące wręcz wrażenie robi postać Vegety. To bohater na tyle ciekawy, że emanuje w nim tak wiele cech (brutalny i okrutny, cwany i cyniczny, ale z drugiej strony troskliwy i potrafiący zapłakać po utracie bliskiego), że można go zapisać na karty najwspanialszych postaci wymyślonych przez człowieka. Sama relacja między Vegetą, a Songiem to majstersztyk. Nie chcę tutaj wgłębiać się w nią, bowiem cała przyjemność oglądania polega na poznawaniu i towarzyszeniu bohaterom. Każdy z nich ma swoje własne marzenia, lęki. Poznajemy je doskonale – chociażby pragnienie Vegety, by stać się silniejszym od swego "przyjaciela".

Każda kolejna saga otwiera nam wiele nowych dróg, losy bohaterów się zmieniają, komplikują. Pojawiają się coraz to nowsze wyzwania, stykamy się ze śmiercią, cierpieniem, ba – nawet pożądaniem. Całość fabularna przepełniona jest również nienagannym komizmem. Prym w tym względzie wiedzie oczywiście Herkules, którego perypetie do dziś wywołują we mnie salwy śmiechu. Nie brakuje również wzruszeń. Mnie osobiście za dzieciaka dotknęło kilka scen, w zasadzie wywołujących mieszane uczucia przy odbiorze – poświęcenie życia dla dobra przyjaciół czy akt gniewu przy ciele umierającego wroga. Brzmi zawile, aczkolwiek seria ta przepełniona jest dwuznacznym sposobem relacji pomiędzy bohaterami. Ci, którzy na pozór się nienawidzą, w gruncie rzeczy okazuję się oddanymi przyjaciółmi – i tutaj nie będę kamuflował swoich własnych doświadczeń – mowa o Vegecie i Songo.

Na plus można również wspomnieć o finezyjnym sposobie ukazania przemocy - bowiem, jej w serialu nie brakuje. Bohaterowie toczą spory, walczą do rozlewu krwi, nie brak latających głów czy krwawiących powiek, wyrytych dziur w brzuchu czy urwanych rąk. Tak! Przemoc w "Dragon Ball" stoi na wysokim poziomie, aczkolwiek nie sądzę, że w młodości wpływała ona krytycznie na mój światopogląd. Wszystko owiane jest atmosferą fantastyki i fikcji, co całkowicie zmienia sposób odbioru tych często mocno drastycznych przerywników.

Schemat tego dzieła dalece odbiega od normy – nie mamy tutaj happy endów, schematycznych rozwiązań. Często jesteśmy zaskakiwani, porażani potęgą wyobraźni twórców. Możemy się doszukać wielu społecznych akcentów, wiele postaci i ich zachowań pełni rolę stricte symboliczną, niektóre wręcz ociekają karykaturalnością.

Poprzez niekwestionowaną dbałość o szczegóły i budowę klimatu "Dragon Ball" stał się kultem. W latach, kiedy telewizja emitowała ten serial, niejeden producent chipsów czy wafelków dorobił się fortuny, promując swoją markę wielka nazwą – "Dragon Ball". Wystarczyło do paczki popularnej przekąski wrzucić obrazek czy naklejkę z postacią serialu, a towar schodził jak ciepłe bułeczki. Sam byłem świadkiem, jak fani wynosili ze sklepów owe słodycze garściami – byle zapełnić puste miejsce w kolekcjonerskim albumie. To były czasy! "Dragon Ball" zapoczątkował również falę wymyślnych zabaw, gier… Tylko współczuć przyszłym pokoleniom, że nie zaznają tych wrażeń, co my!

Sądzę, że nie powstanie już dzieło z równie bezbłędnym klimatem, dlatego jestem wdzięczny losowi, że dzieciństwo zaserwowało mi tak znakomite przeżycie. 
1 10
Moja ocena serialu:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy w 1986 na ekrany telewizorów w Japonii wchodziło anime "Dragon Ball" pod patronatem samego twórcy... czytaj więcej
Fenomen – tak jednym słowem mógłbym podsumować sukces "Dragon Balla", dzieła japońskiego rysownika,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones