Recenzja Sezonu 1

Tulsa King (2022)
Benjamin Semanoff
Allen Coulter
Sylvester Stallone

Stallone is back!

Podobny serial mógłby powstać w latach 90., ale smakuje znacznie lepiej dziś, gdy wspomaga go nostalgia za złotym okresem Stallone'a i prostolinijnego kina gatunkowego. Prostolinijnego, czyli
Stallone is back!
Dobrą dekadę temu wydawało się, że Sylvester Stallone najlepsze lata ma już za sobą. Gwiazdor kina akcji, który zapisał się w annałach popkultury ikonicznymi rolami Rocky'ego i Rambo, zaczął rozmieniać się na drobne i brać udział w coraz mniej poważnych przedsięwzięciach. W ratowaniu jego reputacji nie pomogli nawet "Niezniszczalni", w których usiłował przywrócić nie tylko swój dawny blask, ale i podreperować kariery kilku kolegów po fachu (m.in. Mickeya Rourke'a i Dolpha Lundgrena). Kto postawił wtedy na nazwisku Slya krzyżyk, ten srogo się mylił. Doskonale przyjęta i spełniona artystycznie seria "Creed", a teraz serial "Tulsa King" każą bowiem odsunąć na bok pytania o jego aktorską emeryturę. Przeżywający drugą młodość 76-latek może nie dysponuje takim wachlarzem umiejętności jak wiele hollywoodzkich sław, ale w pewnym typie ról sprawdza się niezawodnie. Twardzieli skrywających spore pokłady wrażliwości zagra z zamkniętymi oczami o każdej porze dnia i nocy. 


W "Tulsa King" Stallone wciela się w Dwighta "Generała" Manfrediego, podstarzałego gangstera, który wychodzi z więzienia po 25 latach. Świat mocno się przez ten czas zmienił, ale bohater pozostał taki sam. Nadal wyznaje konkretny system wartości (rodzina-honor-lojalność), chce działać na rzecz mafijnej grupy Pete'a Invernizziego (A.C. Peterson) i wykorzystywać swoją smykałkę do interesów. Szef i stary przyjaciel Dwighta w porozumieniu z synem "Chickiem" (Domenick Lombardozzi) postanawiają przenieść go z Nowego Jorku do prowincjonalnej Tulsy, by tam pomnażał kapitał rodziny. Forma wygnania, sugerująca nieufność mafii do Manfrediego, staje się dla niego nieoczekiwaną szansą na zbudowanie własnego królestwa. Realizacja śmiałych planów zepchnie jednak bohatera na ścieżkę konfliktu z lokalnym gangiem motocyklowym, a mroczne tajemnice z przeszłości zakwestionują szacunek, jakim darzy mafijnych braci. 

Showrunner Terence Winter i scenarzysta Taylor Sheridan serwują nam historię, którą doskonale znamy. Powrót gangstera po wieloletniej odsiadce oznacza konfrontację z nową, niełatwą do oswojenia rzeczywistością, rozszarpanymi relacjami rodzinnymi i utratą dawnej pozycji. W pierwszym wariancie bohater kompletnie sobie nie radzi i szybko spada na dno, w drugim zaś stopniowo odzyskuje to, co zostało mu odebrane. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby zgadnąć, w którą stronę podążają amerykańscy twórcy. Swobodne przeskakiwanie między schematami i ogrywanie mocno wyeksploatowanych motywów nie stanowi tu jednak problemu. "Tulsa King" nie ma ambicji, by wchodzić w polemikę z tradycją kina gangsterskiego lub igrać z kultowym wizerunkiem Stallone'a. Serial nie traktuje się też śmiertelnie poważnie i, kiedy trzeba, rozluźnia ramy konwencji bezpretensjonalnym humorem i autoironicznymi komentarzami. Lżejsze, komediowe tony nie przejmują w żadnym wypadku kontroli nad nastrojem całości – Winterowi i Sheridanowi zależy przede wszystkim na stworzeniu szczerej i dotykającej trudnych emocji opowieści o człowieku z zasadami, który musi wziąć odpowiedzialność za swoje błędy. Sympatia, którą prędko obdarzamy błyskotliwego i cytującego klasykę Dwighta, nie stoi zatem w sprzeczności z krytyką  jego zawodowych wyborów, nieco staroświeckiego podejścia do kobiet czy wybuchającej nagle, zwierzęcej brutalności.


Choć serial stawia "Generała" w centrum uwagi i daje nam niemałą satysfakcję, gdy bohater sypie one-linerami jak z rękawa lub brutalnie rozprawia się z przeciwnikami, znajdziemy w nim całe grono fascynujących postaci. Właśnie w formujących się lub wskrzeszanych po latach relacjach gangstera z otoczeniem wykuwa się jego prawdziwy obraz. Dla Tysona (Jay Will), przeciętnego taksówkarza szukającego swojego powołania i żyjącego popkulturowymi fantazjami, Manfredi przeradza się w zastępczego ojca i przewodnika po świecie. W rozmowach i perypetiach tej dwójki wychodzą na jaw nieprzekraczalne różnice międzypokoleniowe, oderwanie mafiosa od realiów XXI-wieku, ale i opiekuńcza natura starzejącego się mężczyzny. Więź protagonisty z Armandem (Max Casella) i Mitchem (Garrett Hedlund), z którymi współdzieli kolejno gangsterskie i więzienne doświadczenia, udowadnia zaś, że Dwight sprawdza się zarówno jako dobry przyjaciel, jak i motywator do przekraczania osławionej strefy komfortu. Najwięcej mówią o nim pewnie spotkania z agentką Stacy (Andrea Savage), właścicielką stadniny (Dana Delany) i córką Tiną (Tatiana Zappardino). Manfredi reprezentuje typ oldchoolowego dżentelmena, który z jednej strony darzy kobiety szacunkiem, a z drugiej widzi w nich istoty niezdolne do samoobrony i potrzebujące męskiego wsparcia. Chciałoby się, żeby twórcy nieco lepiej rozpisali portrety psychologiczne bohaterek i mocniej zderzyli ich postawy z konserwatywnym światopoglądem "Generała". Dołożenie większej liczby niuansów do profilu antagonistów również nie zaszkodziłoby serialowi. Przy porywczym i mszczącym się za liczne upokorzenia "Chicku" oraz zyskującym psychopatyczny rys Waltripie (Ritchie Coster), Manfredi wypada nazbyt szlachetnie i heroicznie. W finale jego ewidentne przewinienia zostają niemal całkowicie przykryte przez okrucieństwo i cynizm czarnych charakterów.  

   

Spisywanie listy zażaleń pod adresem "Tulsa King" nie może jednak przekreślić prostego faktu: serial zapewnia czystą, sprawnie napisaną rozrywkę, którą ogląda się wartko i bezboleśnie. Scenariuszowe uproszczenia czy przewidywalne rozwiązania paru wątków nie dystansują nas od ekranowej historii i nie wzbudzają słusznej irytacji. Wręcz przeciwnie. Wiedząc, dokąd ta narracja zmierza i rozumiejąc motywacje bohaterów, poświęcamy większą uwagę na delektowanie się niewybrednymi żartami, wyłapywanie nawiązań do westernu i ekscytowanie się scenami akcji. Podobny serial mógłby powstać w latach 90., ale smakuje znacznie lepiej dziś, gdy wspomaga go nostalgia za złotym okresem Stallone'a i prostolinijnego kina gatunkowego. Prostolinijnego, czyli spełniającego swoją rozrywkową funkcję i świadomie wyzbytego rewizjonistycznych naddatków, ale nie infantylnego i zrealizowanego wyłącznie dla zysku. Sukces pierwszego sezonu "Tulsa King" jasno pokazuje, że wciąż potrzebujemy takiej alternatywy dla ściąganych z taśmy produktów wielkich studiów. A ponieważ Sly jest odporny na działanie czasu i prymat kultu młodości, jego następcy muszą cierpliwie czekać, aż niepokonany zejdzie ze sceny.             
1 10
Moja ocena serialu:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones