Review(title=Co dwie tożsamości, to nie jedna?, teaser=Pełno tu cytatów i samoświadomej gry z konwencją, płynnych przejść z realizmu w fantazję, groteskowych i satyrycznych akcentów. Nie ma za to eksplozji brutalności i centralnego motywu zemsty, czyli znaków rozpoznawczych Koreańczyka., content=Kapitan widzi duchy zmarłych. Kapitan widzi swą zamgloną przeszłość. Kapitan widzi brzemię własnych win… Niełatwe jest życie podwójnego agenta, bo wszystko widzi się podwójnie. Ludzie, miejsca i zdarzenia zawsze się dzielą: na wrogów i przyjaciół, bezpieczne i nieznane tereny, zwyczajne i podejrzane sytuacje. Mózg może eksplodować od ciągłych kalkulacji i analiz. Co powinienem powiedzieć, a czego nie? Z kim wolno się trzymać, a kogo unikać? Gdzie zachowywać się swobodnie, a gdzie pilnować każdego gestu? W oczach tytułowego "[serial=876958]Sympatyka[/serial]" czają się lęk i niepewność. Pół-Wietnamczyk, pół-Francuz  już jako mały chłopiec dopytuje o swój status. "Jesteś wszystkim podwójnie" – zapewnia kochająca matka. Czy hybrydyczna tożsamość pomaga? Z pewnością bywa problemem, gdy mieszka się w niespokojnym Wietnamie. Kraj ledwie uwolnił się od francuskiego kolonializmu, a zaraz stał się areną krwawych walk komunistycznej północy i proamerykańskiego południa. Pośrodku tego chaosu znajdujemy Kapitana, który uosabia etniczne, kulturowe i polityczne podziały.  [center][filmPhoto=1210211,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Serial [person=149485]Parka Chan-wooka[/person] i [person=7006]Dona McKellara[/person] został oparty na bestsellerowej książce Viet Thanh Nguyena, uhonorowanej Pulitzerem w 2016 roku. Kluczem narracyjnym powieści i jej telewizyjnej adaptacji są zeznania Kapitana spisywane mozolnie w obozie reedukacji. Wiemy, że szpieg trafił do celi i powoli będziemy odkrywać dlaczego. Akcja nagina zresztą chronologię nieustannie, cofając się, mieszając kolejność epizodów i oddając rozczłonkowaną naturę wspomnień. Tytułowy mężczyzna wylatuje z Sajgonu ostatnim samolotem, tuż przed końcem wojny. Na pokładzie są choćby jego najlepszy przyjaciel Bon i Generał – ważna figura w południowowietnamskiej armii. Cel? Infiltracja wojskowego w Los Angeles, gdzie bohater spędzi trochę czasu. Obca ziemia skrywa jednak szereg zagrożeń m.in. wścibskie oko Claude'a, doświadczonego agenta CIA.  [center][filmPhoto=1210190,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] "Sympatyk" nie jest typowym dramatem szpiegowskim, tak jak nie była nim "[serial=800983]Mała doboszka[/serial]", którą Park realizował dla BBC. Pełno tu cytatów i samoświadomej gry z konwencją, płynnych przejść z realizmu w fantazję, groteskowych i satyrycznych akcentów. Nie ma za to eksplozji brutalności i centralnego motywu zemsty, czyli znaków rozpoznawczych Koreańczyka. "It's Not South Korea, it's HBO" – parafrazując słynne hasło. W odcinkach, które reżyseruje Park, czuć większą inwencję formalną i niezwykłą dbałość o detal. Trudno jednak sądzić, że azjatycki mistrz dostał pełnię swobody i przeniósł na ekran całą serię szalonych pomysłów. Serial raczej dopasowuje się do (i tak wysokich) standardów stacji, momentami odsłaniając mniej zgrane karty. Ciekawym zabiegiem okazuje się zderzenie [person=2410648]Hoa Xuande[/person], nieopatrzonego aktora w roli głównej, z [person=31]Robertem Downeyem Jr.[/person] wcielającym się w aż cztery postacie. Australijczyk wietnamskiego pochodzenia chodzi wiecznie spięty i czujny, chowa emocje i portretuje Kapitana minimalistycznymi środkami. Amerykański gwiazdor balansuje na granicy kabaretu i powagi, strojąc miny i posługując się nadekspresją. Jeśli ktoś nie polubił go w "[film=10002817]Oppenheimerze[/film]", tym razem też będzie miał wątpliwości. Członek CIA, profesor, kongresmen i filmowiec, których gra laureat Oscara, to warianty tej samej postawy wobec Wietnamu i Azji. Orientalizację, rasizm i polityczny cynizm da się odróżnić, ale łączy je kolonizatorska mentalność. W kontrze do zachodniej imperialnej wizji staje Kapitan – doskonale wykształcony, biegle władający angielskim i wyczulony na dyskryminację. Kiedy kłóci się z wpływowymi osobami, odsłania ich hipokryzję i dwuznaczną moralność. Sam nie jest święty, ale toczy przecież zupełnie inną walkę, kieruje się jakimiś ideałami. Gorzej, że przymus ukrywania się zepchnie go na drogę zbrodni. [center][filmPhoto=1210179,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center]  "Sympatyk" mówi bowiem o rozdwojeniu między światami, ale i powinnościami. Czy dobro zawodowej misji waży więcej niż cudze życie? Czy bycie zdemaskowanym jest straszniejsze od bycia martwym? Czy miłosna relacja z kobietą nie zaciemnia umysłu agenta? Kapitan wydaje się człowiekiem ulepionym ze skrajności, stale poddającym się autorefleksji i kwestionującym rzeczywistość wokół. Najmocniejszy ładunek niosą te sceny, w których znienacka nachodzi go Claude. Ekscentryczny mężczyzna dosłownie wyłania się spod ziemi i widzi głównego bohatera w dziwnym stanie "pomiędzy". Szpieg nie ma wtedy pewności, co do swojego bezpieczeństwa i anonimowości. Może jego czas już nadszedł? Kapitan jest uwięziony tyleż w międzynarodowej grze interesów, co we własnej głowie. Oddech łapie dopiero, gdy zeznaje w obozie reedukacji i przepracowuje bolesne traumy. Śmierć i kompleks niższości ścigają go od dzieciństwa, a wysoka stawka polityczna nie eliminuje wcale ciężkiego bagażu osobistego. Choć pozycja uchodźcy i tajniaka czasem zapewnia dystans i świeższe spojrzenie, częściej prowadzi ku izolacji i samotności. Sympatyk musi się uśmiechać, być uprzejmy i poukładany, inaczej rozbije budowaną starannie iluzję. Destrukcyjny wpływ jego profesji (obsesji?) ujawnia się wyraźniej z każdym odcinkiem. Widok zmarłych da się wytłumaczyć religijnymi przesądami, Kapitan jednak wie, że stąpa tuż nad psychiczną otchłanią.           Strategię autorów (zarówno serialu, jak i pierwowzoru) dobrze podsumowują sekwencje z planu filmowego. Protagonista trafia tam jako konsultant ds. kultury wietnamskiej, zadziwiony megalomanią reżysera (wzorowanego na [person=153]Francisie Fordzie Coppoli[/person]) i pomysłem, by azjatyccy statyści nie mieli dialogów. Wojnę z lat 1955-75 znamy głównie dzięki hollywoodzkim superprodukcjom, kierującym oko kamery na amerykańskich żołnierzy i ich dramaty. Film Niko Damianosa także powiela stereotypy i estetyzuje rzeź pośrodku dżungli. Wraz z Kapitanem świadkujemy nie tylko arogancji niezależnego artysty, ale i twórczej manii jednego z aktorów. Facet nie wychodzi z roli i staje się przezabawną karykaturą światka artystycznego mylącego powołanie z obłędem. Absurd traci na znaczeniu, bo konflikt wietnamski i tak relacjonują biali żołnierze, w tonie rozliczeniowym ("[film=1068]Pluton[/film]") lub patriotycznym ("[film=32312]Zielone berety[/film]"). [center][filmPhoto=1210206,2,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [filmPhoto=1210218,2,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [filmPhoto=1210191,2,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Nieprzypadkowo Kapitan doznaje na planie poważnych urazów – metafora ofiary złożonej z obcych narodów jest czytelna i trafna. Sugestie poszkodowanego odnośnie przywrócenia głosu wietnamskim postaciom zostaną wysłuchane, ale dopiero narracje w typie "Sympatyka" odwracają perspektywę. Serial krytycznie analizuje przecież tkankę amerykańskiego społeczeństwa, dystansującego się od mniejszości i karmionego antykomunistycznym przekazem. Tytułowy bohater wychodzi poza ramy narzucone Wietnamczykom przez zachodnie media i kulturę, przekracza proste opozycje i zadaje niewygodne pytania. Scenariusz Parka i McKellara mnoży autotematyczne wątki i problematyzuje wkład kina w kształtowanie naszych sądów o przeszłości. Na dominujący motyw wyrasta odgrywanie ról, niezbędne w fachu szpiegowskim i aktorskim, a jedna z kluczowych scen rozgrywa się na sali kinowej. Światło projektora drażni wzrok schwytanej kobiety, jego terkot zagłusza krzyki, a miejsca na widowni zajmują Kapitan, Claude i Generał – bierni obserwatorzy tortur. "[serial=876958]Sympatyk[/serial]" mocno skupia się na procesach patrzenia i opowiadania, stanowiących rdzeń kina. Napięcia na linii podglądacz-podglądany i przesłuchujący-przesłuchiwany eskalują co chwilę, podbijając efekty dramaturgiczne. Filmy i seriale mają też moc przepisywania historii, a co innego robi główny bohater dzieląc się z nami swoimi wspomnieniami? Wietnamskie świadectwa dialogują z tymi amerykańskimi, dopełniając obraz wojny i politycznej zawieruchy, jaka przetoczyła się przez azjatyckie państwo. Kapitan przekona się zresztą, że jego kompani potrafią być równie brutalni jak CIA, a idee wolności i niepodległości brzmią czasem zupełnie abstrakcyjnie. Ostatecznie w serialu chodzi o jednostki, której tej wolności mogą wcale nie zaznać. Jak bowiem oswobodzić siebie i bliskich w świecie napędzanym przemocą i kłamstwami? Finał zostawia cień nadziei, ale nigdy nie wiadomo, co kryje się za nocnym horyzontem.  , filmId=876958, trustedReviewer=false, seasonNumber=null, reviewUserNick=null, author=Author(name=Wojciech Tutaj, nickName=Tutaj_17, path=null, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Kapitan widzi duchy zmarłych. Kapitan widzi swą zamgloną przeszłość. Kapitan widzi brzemię własnych win…... czytaj więcej
Review(title=Świat zmęczony jak ja, teaser=Widzieliście to już milion razy, prawda? Nieprawda, TEGO nie widzieliście., content=John Sugar nosi w sobie tajemnicę. Poprawka: on cały jest jedną wielką tajemnicą. Prywatny detektyw zmagający się z przeszłością? Kinoman zakochany w starych filmach? Dżentelmen ceniący sobie dobry styl: noszący garnitury Savile Row, jeżdżący błękitnym mustangiem? Czemu nie może się upić? Gdzie nauczył się łapać pałeczkami muchy w locie? I skąd w nim tak wielka życzliwość, wręcz naiwność wobec ludzi, niepasująca do jego profesji? Nowy serial Apple raczej mnoży pytania, niż udziela na nie odpowiedzi. [center][filmPhoto=1209273,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Na podstawowym poziomie "[serial=10014619]Sugar[/serial]" to kryminał ze sztandarowym punktem wyjściowym i nieco już ograną estetyką. Zaginęła wnuczka słynnego producenta filmowego, więc nasz detektyw podejmie się zlecenia – jak sam zapewnia, ostatniego przed "długą przerwą". Całość rozegra się w spalonym słońcem Los Angeles, błyskotliwy montaż wymiesza współczesne sceny z fragmentami czarno-białej klasyki, płynący z offu monolog wewnętrzny głównego bohatera nada opowieści melancholijnego klimatu. Widzieliście to już milion razy, prawda? Nieprawda, TEGO nie widzieliście. Twórcy serialu – na czele ze scenarzystą [person=13121]Markiem Protosevichem[/person] – doskonale wiedzą, że wchodzą na pole minowe; że od kilku dekad wystarczy odpowiednio przefiltrować zdjęcia i kazać postaciom mamrotać smutne slogany pod nosem, by zyskać miano "dzieła retro-noir" bądź "neo-noir". Jeśli "Sugar" wybija się ponad przeciętność, to właśnie dzięki temu, że idzie głębiej niż ułożenie dobrze znanych puzzli. Zacytujemy "[film=294321]Brennona[/film]" i "[film=31657]Dotyk zła[/film]"? Swobodnie nawiążemy do "[film=905]Casablanki[/film]"? Tak, ale to tylko zewnętrzna oprawa, ledwie brokat – zdają się mówić widzom Protosevich i spółka – nie skupiajcie się na nich. Rozejrzyjcie się, a ujrzycie coś niebanalnego. [center][filmPhoto=1209275,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Kluczową kategorią tego serialu jest niedopasowanie. Niedopasowany pozostaje świat przedstawiony, w którym zderzają się odległe od siebie pomysły estetyczne. Ale i, a może przede wszystkim, niedopasowany, obcy, inny jest tytułowy Sugar – wzorujący się na postaciach z Chandlera, Hammetta czy Hemingwaya, choć wyraźnie od nich różny. Jego maniery, takt i empatia to tylko triki wykorzystywane w zawodzie? A jeśli nasz bohater to po prostu brat bliźniak Księcia Myszkina z "Idioty" Dostojewskiego? Kiedy pokaże nam swoje blizny i pęknięcia, skazy? Albo w którym momencie wszechobecne zło nauczy go jedynego prawa – prawa silniejszego? A co, jeśli John jest właśnie taki; jeśli nie skłamałby, deklarując słynny wers z Miłosza: "Nie jestem stąd"? Wreszcie: jeśli prostolinijność okaże się jego siłą? Siłą, bodaj największą, jest fakt, że Sugar ma oblicze [person=10081]Colina Farrella[/person] – oblicze, powiedzielibyśmy, sympatyczne, ale przede wszystkim: jednocześnie ufne, zmęczone, bezradne i… nieokiełzane. Farrell grał w ostatnich latach "bożych głupków". Nie, nie powtarza tutaj swoich dawnych, zresztą znakomitych kreacji, choćby tej z "[film=856901]Duchów Inisherin[/film]". Nie staje się również na powrót śledczym z drugiego sezonu "[serial=654010]True detective[/serial]". Jest Johnem Sugarem – bohaterem, na którego popkultura czekała. Nie tyle ratującym świat, co wpatrzonym, za-patrzonym w świat. Oczywiście to, co napędza serial Protosevicha, czyli wspomniana na początku tajemnica może okazać się również jego przekleństwem. W szóstym odcinku (Bogu dzięki, że nie wcześniej, jak planowali twórcy!) obserwujemy jeden z najbardziej zaskakujących twistów w historii współczesnego streamingu. Część odbiorców twist ten zachwyci, część sromotnie rozczaruje (jestem w pierwszej grupie). Pytanie, co dalej. Już kolejny epizod, zamykający pierwszy sezon, wyraźnie traci impet. Winą można by obarczyć roszady na fotelu reżysera (cztery odcinki – te lepsze – nakręcił [person=95246]Fernando Meirelles[/person], trzy kolejne wyszły spod ręki wyraźnie nierównego [person=3161]Adama Arkina[/person]), ale to wydaje się zbyt proste. Jak ekipa serialu poradzi sobie w kolejnych odsłonach, jeśli takowe powstaną? Szczerze: nie mam pojęcia. A nawet więcej: na dzisiaj nie muszę wybiegać do przodu i wiedzieć. [center][filmPhoto=1214267,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Wystarczy mi tych kilkadziesiąt minut spędzonych z tęsknotą Johna Sugara; a później – powrót do poszczególnych odcinków bądź scen. Na przykład do tej: Melanie ([person=97846]Amy Ryan[/person]), jedna z kluczowych postaci opowieści, stwierdza, że być może świat jest strasznym, zepsutym miejscem. John odpowiada: "Ale nie cały…". Wśród elementów, które zdaniem detektywa ratują rzeczywistość przed nicością, są lwy morskie, Patti Smith i cyprysy. Nie wiem jak Wy, ja się z nim zgadzam!, filmId=10014619, trustedReviewer=false, seasonNumber=1, reviewUserNick=null, author=Author(name=Damian Jankowski, nickName=Westman, path=null, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
John Sugar nosi w sobie tajemnicę. Poprawka: on cały jest jedną wielką tajemnicą. Prywatny detektyw... czytaj więcej
Review(title=Osadnicy z kataną, teaser=Dominujący nad całością polityczny thriller przeplata subtelna historia kiełkującego uczucia między Anglikiem a jego tłumaczką Mariko (Anna Sawai). Odpowiadający za całość Rachel Kondo i Justin Marks są jednak wyczuleni na momenty w pierwowzorze sztampowe, egzotyzujące japońskie kobiety i osuwające się w męskie fantazjowanie. Twórcy działają zgodnie z duchem powieści, dzięki czemu nikt w ich serialu nie jest postacią banalną. Poszczególne plany wypełnia galeria charakterów, za którymi kryją się historie krzywd, gry interesów, lojalnościowe zależności lub iście "gatunkowe" motywacje., content=Kiedy "Shōgun" [person=69607]Jamesa Clavella[/person] debiutował na księgarskich półkach, był rok 1975, a japoński cud gospodarczy wciąż trwał i działał na wyobraźnię Amerykanów. Późniejsza o pięć lat ekranizacja (z [person=43966]Richardem Chamberlainem[/person] i [person=41014]Toshirō Mifune[/person] w rolach głównych) dodatkowo rozpaliła fascynację mentalnością odrodzonego z wojennych gruzów Kraju Kwitnącej Wiśni. W 2024 roku motywacja dla ponownych przenosin na mały ekran ponad tysiącstronicowego bestselleru jest już inna. Jeśli jednak tak ma wyglądać ekspansja amerykańskiej telewizji na azjatycki rynek, możemy się tylko cieszyć. [center][filmPhoto=1207291,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Sprawa "narodowości" premierowego "[serial=10025008]Shōguna[/serial]" nie jest zresztą oczywista. Mamy przed sobą produkcję amerykańską z Japonią jako miejscem wydarzeń, nakręconą głównie w kanadyjskich plenerach, z w większości japońską obsadą i takimi (tym razem na szczęście tłumaczonymi) dialogami. Fabuła opowiada o angielskim nawigatorze na zdziesiątkowanym holenderskim statku, który osiada u wybrzeży Japonii roku 1600 – a więc Japonii nadal podatnej na wpływy europejskich kolonizatorów (katolickiej Portugalii i protestanckiej Anglii), znajdującej się w stanie bezkrólewia po wojnach domowych, za to przed finałową konfrontacją możnych klanów w walce o władzę. Nie zapominajmy wreszcie o autorze materiału źródłowego: urodzonym w Australii Brytyjczyku z amerykańskim obywatelstwem, którego fascynację ostatnim cesarstwem zapoczątkowały cztery lata spędzone w japońskim obozie jenieckim podczas II wojny światowej. Pisarz z rozmachem i erudycją zgłębił różnice optyk zachodniej i azjatyckiej, jednocześnie robił to na popkulturową modłę: tu fakty wygładził, tam scalił historycznie niescalone wątki, gdzieś daną postać przepisał, jeszcze inną luźno się zainspirował. Snując ambitną epopeję, wyrażał fascynację obcą kulturą, lecz na europocentryczną modłę (sam języka [person=12704]Kurosawy[/person] nie znał). 10-odcinkowemu "[serial=10025008]Shōgunowi[/serial]" z 2024 roku udaje się oddać tę fascynującą w swojej niejednoznaczności perspektywę. Wyspiarskie państwo epoki samurajów poznajemy za pośrednictwem pilota Johna Blackthorne’a ([person=1915314]Cosmo Jarvis[/person]). Wysłany u progu XVII wieku, by zakłócać interesy portugalskich monopolistów i otwierać kraj na wpływy angielskie, nie wie jeszcze, że trafia tam w przeddzień wojny domowej. Podczas gdy nieletni władca czeka na swoją kolej, pięciu regentów krzyżuje palce i knuje. Pionkiem w politycznej rozgrywce stanie się sam John: być może bezczelny pirat, być może konkurent dla lokalnych handlowców, na pewno – posiadacz militarnych i politycznych kart przetargowych. Trafi więc pod nieznoszącą sprzeciwu ochronę regenta Toranagi ([person=77344]Hiroyuki Sanada[/person]): inteligentnego, potężnego i nieprzeniknionego na tyle, że – pechowo dla Johna – zacznie nad nim krążyć widmo śmierci. [center][filmPhoto=1200135,2,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][filmPhoto=1200154,2,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][filmPhoto=1200157,2,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Dominujący nad całością polityczny thriller przeplata subtelna historia kiełkującego uczucia między Anglikiem a jego tłumaczką Mariko ([person=1146780]Anna Sawai[/person]). Odpowiadający za całość [person=3022730]Rachel Kondo[/person] i [person=348649]Justin Marks[/person] są jednak wyczuleni na momenty w pierwowzorze sztampowe, egzotyzujące japońskie kobiety i osuwające się w męskie fantazjowanie. Twórcy działają zgodnie z duchem powieści, dzięki czemu nikt w ich serialu nie jest postacią banalną. Poszczególne plany wypełnia galeria charakterów, za którymi kryją się historie krzywd, gry interesów, lojalnościowe zależności lub iście "gatunkowe" motywacje. (Owo bogactwo sprawia, że kontekstem do rozmów i porównań może być zarówno "[serial=476848]Gra o tron[/serial]", jak i "[film=278033]Milczenie[/film]" [person=96]Scorsese[/person] opowiadające o klęsce katolickich misji w Japonii, a nawet animowany "[serial=10042027]Niebieskooki samuraj[/serial]" bazujący na realiach, które ukształtuje tytułowy shōgun). Nasz podziw lub szacunek do ekranowych postaci nie musi oznaczać zaufania. I odwrotnie: słabości, głupota i niezdecydowanie potrafią wzbudzić sympatię (by wspomnieć kreację [person=40390]Tadanobu Asano[/person]). A ponieważ odsłonięcie wszystkich kart jest w tym świecie grzechem najcięższym, a niewłaściwe słowo może oznaczać śmierć, a pozornie kurtuazyjne gesty przypominają ruchy figur na szachownicy, kojarzące się z Japonią wysmakowane rytuały i emocjonalne wycofanie pracują dla dramaturgii. W trakcie seansu pytanie o popędy kontrolujące człowieka cały czas unosi się w powietrzu. Etykieta i celebracja feudalnej hierarchii stanowią budulec świata, pełnią równocześnie funkcje metronomu dla narracji oraz zagęszczacza atmosfery. Znajduje to odzwierciedlenie w oszczędnym aktorstwie i eleganckim kadrowaniu, dzięki czemu niespieszny, intymny, dziejący się w dialogach serial wywołuje wrażenie szlachetności. Źródłem napięcia i tematem jest tu także, jako się rzekło, zderzenie kulturowe: Johna z Japończykami i Japończyków z Johnem. Jedna strona widzi w drugiej barbarzyńców, a nikt w ksenofobii nie pozostaje dłużny. Zagraniczne tradycje szokują, samurajski etos podkreśla przepaść dzielącą wyznawane aksjologie, nawet miłość do tego czy innego alkoholu zamiast łączyć, dzieli. Błyskotliwość "[serial=10025008]Shōguna[/serial]" polega jednak na ukazaniu nie tylko zderzenia, ale i przenikania kultur. W konkretnym momencie historycznym oglądamy komplikujący się system naczyń połączonych. Wojna charakterów mówi nam przecież o gospodarczych ambicjach państw, o głodzie władzy podzielonych narodów lub pragnieniu zjednoczenia, gdy Zachód łapczywie wyciąga dłonie i wysyła do Japonii kolejne statki. Fascynująca lekcja historii? Jak najbardziej! Stymulacja szarych komórek? A jakże! Przeżycie estetyczne? Nie inaczej! Szkoda tylko tego nieszczęsnego tysiąca stron. Gdyby były dwa, moglibyśmy prosić o więcej., filmId=10025008, trustedReviewer=false, seasonNumber=null, reviewUserNick=null, author=Author(name=Gabriel Krawczyk, nickName=ksiawcik_13, path=null, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Kiedy "Shōgun" Jamesa Clavella debiutował na księgarskich półkach, był rok 1975, a japoński cud... czytaj więcej
Review(title=Komu bije dzwon, teaser=Pędzący na złamanie karku "Martwi detektywi" to rzecz ewidentnie skrojona pod jak najszerszą publikę, aczkolwiek celująca w przedział wiekowy nieco niższy niż serial macierzysty. Sama dynamika opowiadania oraz struktura kolejnych przygód Edwina i Charlesa przypomina nieco rolki na TikToku. Pojedynczy odcinek zdolny jest pomieścić całe mnóstwo krótkich sekwencji, niezmiennie hałaśliwych, umyślnie sprinterskich i rzadko skomplikowanych na tyle, aby przeszkodzić w klikaniu w telefon. , content=Zmęczenie? Masz dość doczesności? Codzienność cię dobija? Szef się czepia, pani od matmy się uwzięła, chłopak rzucił, dziewczyna wystawiła, starzy ciągle ględzą nad uchem, komputer się popsuł, buty dziurawe, samochód nie chce odpalić, ząb boli przed urlopem i już koszą trawniki skoro świt? Dżizas, kurde, ja pierdzielę. Ale spokojnie, bo choć pod ziemią chłodek, to po śmierci też się nie wyśpisz. Okazuje się bowiem, że jeśli nie spłacisz faktur, nie napiszesz tego kluczowego sprawdzianu, nie domkniesz jeszcze innej sprawy (albo, zwyczajnie - drzwi od mieszkania), nie dane jest ci bezstresowe życie pozagrobowe. Dusze, jeśli opuściły ten padół łez, nie ogarnąwszy uprzednio wszystkiego, co było do ogarnięcia, błąkają się bowiem, szukając sposobu, żeby nareszcie móc złożyć głowę na podusi. Radą i piąchą służą im tytułowi "[serial=10001319]Martwi detektywi[/serial]" z nowego serialu platformy Netflix.   [center][filmPhoto=1212486,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Nastoletni Edwin ([person=2950661]George Rexstrew[/person]) i Charles ([person=2314423]Jayden Revri[/person]) to chłopcy z zupełnie różnego porządku. Jeden zmarł przeszło sto lat temu, drugi całkiem niedawno, i choć próbuje się nas przekonać, że ten jest od myślenia, a tamten od działania, to więcej ich łączy, niż dzieli. Wspólnym mianownikiem dla owych ancymonów jest urok osobisty i przyznać trzeba, że casting był tutaj wyborny. Obaj samozwańczy detektywi, którzy fachu uczyli się z powieścideł i telewizji, od lat skutecznie wymykają się samej Śmierci, która chętnie zafundowałaby im srogi paternoster i kopniakiem posłała tam, gdzie było im pisane się znaleźć. Edwin ma za sobą kilkadziesiąt lat piekła, z którego zbiegł, Charles z kolei nigdy nigdzie nie trafił i błąka się po świecie, odraczając nieuchronny wyrok. Czują co prawda na karku oddech zawiadujących zaświatami urzędników, ale jak tu się nie wychylać, skoro ich pomocy potrzebują całe zastępy dusz, niemogące liczyć na nikogo innego.   Edwin i Charles to postaci z uniwersum "[serial=862320]Sandmana[/serial]", wymyślone przez brytyjskiego specjalistę od fantastyki dziwacznej, [person=143022]Neila Gaimana[/person], ale postaci autonomiczne, niezależne, niesplątane zaciśniętymi ciasno supłami fabularnych zależności od głównej komiksowej serii albo, w tym przypadku, serialu Netfliksa. Tu mignie znana twarz, tu objawi się ktoś rozpoznawalny, no i rzecz dzieje się na tych samych płaszczyznach rzeczywistości - ale to jednak trochę inna bajka. Aczkolwiek trudno uwierzyć, że pierwotnie miało ją opowiedzieć HBO, bo praktycznie na wszystkim widoczny jest tu stempel streamingowego giganta z Kalifornii. Pomijając nawet stronę formalną wykoncypowaną tak, żeby z miejsca kojarzyć się z pandemicznym przebojem (czyli "[serial=862320]Sandmanem[/serial]"), pędzący na złamanie karku "[serial=10001319]Martwi detektywi[/serial]" to rzecz ewidentnie skrojona pod jak najszerszą publikę, aczkolwiek celująca w przedział wiekowy nieco niższy niż serial macierzysty. Sama dynamika opowiadania oraz struktura kolejnych przygód Edwina i Charlesa przypomina nieco rolki na TikToku. Pojedynczy odcinek zdolny jest pomieścić całe mnóstwo krótkich sekwencji, niezmiennie hałaśliwych, umyślnie sprinterskich i rzadko skomplikowanych na tyle, aby przeszkodzić w klikaniu w telefon. Pod tym względem omawiany tutaj serial to telewizja nowej ery, telewizja tła, telewizja do nieoglądania. [center][filmPhoto=1212471,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Złośliwości jednak na bok, bo w "[serial=10001319]Martwych detektywach[/serial]" różnorakimi patentami strzela się z ekranu niczym z cekaemu. Chłopcy, z pomocą poznanej medium oraz jej przyjaciółki, również posiadującej paranormalne zdolności, rozwiązują coraz to osobliwsze sprawy, począwszy od egzorcyzmu ducha żołnierza z pierwszej wojny światowej, rozwiązania problemu koleżanki opętanej przez chłopaka-demona i tajemnicy nawiedzonego domu, gdzie doszło do wielokrotnego morderstwa. A do tego mamy jeszcze galerię fikuśnych postaci, z których, prócz wiedźmy knującej spiski na przestrzeni całego sezonu, mamy wyłażące z mogił trupy i gadające koty, na czele z ich królem, obowiązkowo emanującym drapieżną seksualną energią. Mało tego. Młodociani detektywi mierzą się również z czysto obyczajowymi problemami charakterystycznymi dla okresu dojrzewania (choć Edwin, technicznie rzecz biorąc, to sędziwy starzec) - kolejnego utrapienia, od którego nawet śmierć człowieka nie wyzwoli. Jak głosi znane powiedzenie, jeśli coś jest dla każdego, to jest dla nikogo i to jest kardynalny problem tego tytułu, próbującego mizdrzyć się zarówno do komiksiarzy, jak i do widzów, chcącego zjednać sobie tych, którym "[serial=862320]Sandman[/serial]" się nie podobał i tych, którym podobał się jak najbardziej. Wyszło co prawda nie najgorzej, ale trudno jest myśleć o "[serial=10001319]Martwych detektywach[/serial]" inaczej jak o korporacyjnym produkcie, który narodził się z potrzeby nie sercowej, a fiskalnej. [person=143022]Gaiman[/person] w tym serialu już palców nie maczał. A może powinien był, bo to jak nic niedokończona sprawa na jego koncie. I nikt po drugiej stronie jej za niego nie załatwi., filmId=10001319, trustedReviewer=false, seasonNumber=1, reviewUserNick=null, author=Author(name=Bartosz Czartoryski, nickName=bartosz_czartoryski, path=/208_1.$.jpg, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Zmęczenie? Masz dość doczesności? Codzienność cię dobija? Szef się czepia, pani od matmy się uwzięła,... czytaj więcej
Review(title=Stand-up tragedy, teaser=Dociekliwi zaczną sprawdzać, co w "Reniferku" było oparte na faktach, a co podkoloryzowano. Nie brnąłbym raczej w tę stronę, bo to ślepa uliczka. Mamy tu przede wszystkim serial o ambicjach terapeutycznych, opowiadający o konfrontacji z traumą i o tym, że śmiech nie zawsze jest na nią receptą. Serial, w którym oskarżycielski ton zastąpiony jest próbą zrozumienia drugiej strony, a empatia przeważa nad chęcią rewanżu., content=Goniąc za marzeniami trzeba kilka razy wywrócić się na pysk. Wielki świat niby stoi otworem, ale nawet ostrożnie stawiając kroki, można słabiej bądź mocniej oberwać. Donny Dunn ([person=2343598]Richard Gadd[/person], również pomysłodawca i scenarzysta serialu "[serial=10050192]Reniferek[/serial]") widzi dla siebie tylko jedną przyszłość, czyli sukces w stand-upie. To zgodne z panującą modą i duchem czasów, ale mniej z jego ponurym charakterem. Okazjonalnym występom - znacznie częściej niż oklaski i śmiech nielicznej publiczności - towarzyszy krępująca cisza i poczucie zażenowania. Początki są zawsze trudne, ale być śmiesznym przecież też można się nauczyć. Za żarty Donny’emu nikt nie płaci, więc praca barmana jest wygodnym i tymczasowym rozwiązaniem, by jako tako przeżyć od pierwszego do pierwszego. Zalewanie wrzątkiem herbat i wydawanie kufli piwa nie pochłania energii, którą chce on lokować w wymyślanie kolejnych dowcipów. Było źle, jest gorzej, ale Danny będzie miał do stoczenia jeszcze jedną wojnę. Ta zacznie się, gdy radosnym i pewnym krokiem do baru wejdzie Martha ([person=1259127]Jessica Gunning[/person]). Chorobliwa stalkerka z bogatą kartoteką nękania, nie mająca własnego życia i nałogowo zajmująca się wysysaniem życiowych soków ze swoich ofiar. [center][filmPhoto=1209906,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Tysiące maili, niestosowne wyznania, niewinne zaczepki, dwuznaczne sugestie. Jedno męczące spotkanie spotkanie rozciągnięte na wycieńczające psychicznie lata. Naprawdę to poczujecie. Z Marthą ewidentnie jest coś nie tak, ale Donny początkowo jest wyjątkowo odporny i wyrozumiały. Stalking czy podglądactwo to bardzo nośny filmowy temat: nie trzeba mu wiele, by utrzymać uwagę widza. Dla twórców "[serial=10050192]Reniferka[/serial]" (brawa dla reżyserującej cztery odcinki [person=964494]Weroniki Tofilskiej[/person]) samo budowanie napięcia oraz eskalacja konfliktu między Donnym i Marthą to jednak zdecydowanie za mało. Nękanie jest dla nich punktem wyjścia, ale szybko na pierwszy plan wychodzi wyjątkowo zagmatwana i pełna cierpienia biografia aspirującego komika. Zachwiana seksualność, poczucie wstydu i kłamstwa, emocjonalne wycofanie, powracająca depresja, zaniżona samoocena przy jednoczesnej potrzebie bycia zauważonym i docenionym: psychologiczny portret Donny’ego jest tu wiodącym zagadnieniem. To bowiem bohater pokryty wieloma warstwami, nakładający maski i tożsamościowo zagubiony. Kolejne retrospekcje dostarczą niektórych odpowiedzi, ale nie sprawią, że Donny pozbędzie się aury tajemnicy. "[serial=10050192]Reniferek[/serial]" jest dużym osiągnięciem kina pierwszoosobowej narracji. Do rozszarpanego emocjonalnie umysłu Donny’ego wchodzimy na kilka różnych sposobów. Na poziomie tekstu ciągle powracają wspomnienia głównego bohatera. Sam stara się on poukładać kolejność zdarzeń, zrozumieć własne zachowanie, wytłumaczyć się bądź przyznać do popełnionych błędów, powrócić do przeżywanego wstydu, lęku i cielesnego bólu. Często to doświadczenia naprawdę ekstremalne. Raz napędzane desperacją, by osiągnąć jakikolwiek sukces, kiedy indziej frustracją ciągłych niepowodzeń albo narkotykowym nałogiem przenoszącym Donny’ego z okrutnej jawy w przerażający sen. Towarzyszy temu oczywiście specyficzna oprawa wizualna: zbliżenia z rozmazanym tłem, zbliżenie na krople potu czy zaczerwienione oczy. Kompozycje kadru podkreślają samotność i fizyczną nieobecność tytułowego bohatera. Całe życie spędza on gdzieś na poboczu, w cieniu i na marginesie. Kroku [person=2343598]Gaddowi[/person] ustępuje mu [person=1259127]Jessica Gunning[/person], brawurowo balansująca między zwierzęcą agresją a dojmującą rozpaczą. Między tymi skrajnościami znajdziemy niuanse wiarygodnego smutku i poczucia beznadziejności. [center][filmPhoto=1209908,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Twórcy może nie kwestionują, kto jest napastnikiem a kto ofiarą, ale nadają relacji Donny-Martha osobliwy rys i portretują niełatwe w ocenie zależności. Zainteresowanie stalkerki do pewnego momentu jest dla mężczyzny pewnym wyróżnieniem - bo w końcu ktoś na niego zwrócił uwagę. Razem jednak z narastającym gniewem rośnie w nim współczucie i troska wobec Marthy. Może to nie jedynie nieznośny charakter, ale osoba prawdziwie chora i w ten niestosowny sposób domagająca się pomocy? Jeśli już wam się wyda, że znacie odpowiedź, wystarczy jedna scena, by zasiać ziarno wątpliwości. Pewne jest tu tylko to, że mamy do czynienia z pierwszorzędnym aktorskim pojedynkiem. Dociekliwi zaczną sprawdzać, co w "[serial=10050192]Reniferku[/serial]" było oparte na faktach, a co podkoloryzowano. Nie brnąłbym raczej w tę stronę, bo to ślepa uliczka. Mamy tu przede wszystkim serial o ambicjach terapeutycznych, opowiadający o konfrontacji z traumą i o tym, że śmiech nie zawsze jest na nią receptą. Serial, w którym oskarżycielski ton zastąpiony jest próbą zrozumienia drugiej strony, a empatia przeważa nad chęcią rewanżu. Może to nie prawda, ale to prawda ekranu. , filmId=10050192, trustedReviewer=false, seasonNumber=null, reviewUserNick=null, author=Author(name=Maciej Niedźwiedzki, nickName=Maciej_Niedzwiedzki, path=null, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Goniąc za marzeniami trzeba kilka razy wywrócić się na pysk. Wielki świat niby stoi otworem, ale nawet... czytaj więcej
Review(title=Pałacowe rewolucje, teaser=Rok z życia dyktatury okazał się niewypałem i wciąż łapię się za głowę, jak tak dobry zespół kreatywny i nadzorująca stacja kolaudowali ten miałki kabaret., content=Lubię reżim, jaki w dobie streamingowych desantów serialowych "całych sezonów naraz" wciąż narzuca HBO. Zasady są proste: jeśli chce się być na bieżąco, platforma pozwala na oglądanie jednego odcinka danej produkcji tygodniowo. Zwykle udaje mi się zachować regularność, lubię ów narzucony porządek i kilka tygodni wypełnionych systematycznymi seansami, jak w czasach dominacji telewizji liniowej. To dobry reżim. Za to "[serial=10025337]Reżim[/serial]" wybitnie HBO nie wyszedł. Można by rzec, że powinno się go obalić, ale odnoszę wrażenie, że po wyczekiwanej premierze pierwszego odcinka, w kwestii zainteresowania widzów nastąpiło tak zwane "samozaoranie". Po drugim odcinku zaś miniserial [person=1707138]Willa Tracy'ego[/person] już chyba zupełnie #nikogo. [center][filmPhoto=1189105,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Z wysiłkiem dotrwałem do końca tej nieudanej politycznej satyry, która od początku popełnia kardynalny błąd i wielokrotnie go powtarza. Próbuje być zabawna, błyskotliwa i w krzywym zwierciadle przedstawić kulisy autorytarnych rządów w sercu demokratycznej Europy, ale nie jest w stanie wykrzesać ani kłującego ostrza kpiny, ani komizmu zmuszającego nasze mięśnie twarzy do autentycznej reakcji. Przez sześć odcinków, jakkolwiek banalnie i kliszowo to brzmi, wieje nudą, zupełnie jakby twórcy wymyślili barwną protagonistkę i zarys świata przedstawionego, rozstawili figury na szachownicy i uznali, że wystarczy oprzeć każdy z odcinków na kolejnym etapie rządów autorytarnej kanclerz. O tym bowiem stara się opowiedzieć "Reżim" – o dyktatorce Elenie Vernham ([person=119]Kate Winslet[/person]), niezrównoważonej przywódczyni fikcyjnego państwa w Europie Środkowej, o paranoiczce i hipochondryczce ulegającej rozmaitym wpływom, szczególnie qusi-rasputinowskiego eksżołnierza, kaprala Zubaka. O tym, jak reżim Vernham przybiera kuriozalne i absurdalne kształty, niszczy jednostki, oraz rzecz jasna o chwiejności zbudowanego systemu. Wydawałoby się, że projekt ten będzie skazany na sukces. HBO zazwyczaj gwarantuje wysoką jakość; Tracy, twórca serialu, to jeden ze scenarzystów wirtuozerskiej "[serial=779456]Sukcesji[/serial]"; współreżyseria – [person=11749]Stephen Frears[/person]; w głównej roli – Kate Winslet, której poprzednia współpraca ze stacją zaowocowała jedną z najlepszych kryminalno-dramatycznych miniserii ostatnich lat ("[serial=849761]Mare z Easttown[/serial]"). Co poszło nie tak? W zasadzie wszystko. [center][filmPhoto=1205573,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Oczywiście przesadzam – to wynik wielkiego rozczarowania i zawiedzionych oczekiwań, bo początkowy kwadrans pilota jest tak chaotyczny, że prawie nieoglądalny. Dalsza część pierwszego odcinka okazała się wprawdzie całkiem znośna i dała nadzieję, że będzie lepiej, ale nadzieja zgasła po tygodniu. Jednakże, jak o prawie wszystkim, tak i o "Reżimie" da się powiedzieć parę pochlebnych słów. Oprócz miłych dla oka zdjęć i niekiedy fantazyjnych kostiumów, względnie udały się dwie rzeczy. Po pierwsze, muzyka z czołówki (wyjątkowo nieciekawej), czyli [person=11675]Alexandre Desplat[/person] na autopilocie, ale tak udanym, że potem dźwięczny i żwawy temat gwiżdże się sam. Po drugie, Kate Winslet, która mimo mizerii scenariusza wyciska z karykaturalnej Vernham, co się da. Odgrywa tę błazenadę, bawiąc się akcentem, tikami, śpiewając, klnąc jak szewc, krzycząc, płacząc, tracąc dech i petryfikując "poddanych" spojrzeniem. Brytyjka odpala wszystkie silniki, ale jest tu jak Robert Lewandowski podczas meczu naszej reprezentacji – nie ma kto jej podać piłki, a charyzmatyczny występ nie broni końcowego wyniku. Pod tytułowym reżimem kryje się mieszanka Węgier Orbána i Białorusi Łukaszenki, są tu odpryski Rosji i garść innych nierządzących na szczęście prawicowo-populistycznych person Europy. Wszystko spotęgowane i wymieszane – to niezła podstawa do politycznej satyry, niestety niezinstrumentalizowana i nieprzekuta w angażującą narrację. Bezpardonowa drwina? Niestety to nie "[film=291383]Borat[/film]". Poruszająca historia na tle autorytarnej rewolucji jak w "[serial=819951]Roku za rokiem[/serial]"? Pudło. Co więcej, ta nijaka jak jej czołówka satyra pisana była zdecydowanie pod widza bardzo zachodniego, gustującego raczej w nagłówkach wiadomości niż niuansach, po macoszemu traktująca środkowoeuropejskie zróżnicowanie i kulturowe realia regionu. W zupełnie odrealnionym geopolitycznie świecie przymknąłbym oko, ale w sytuacji, gdy oprócz USA i Chin pojawiają się odniesienia do innych państw i organizacji międzynarodowych, takich jak UE czy NATO oraz niemal dokładne umiejscowienie fikcyjnego kraju na mapie, trudno nie zgrzytać zębami. [center][filmPhoto=1205577,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Rok z życia dyktatury okazał się więc niewypałem i wciąż łapię się za głowę, jak tak dobry zespół kreatywny i nadzorująca stacja kolaudowali ten miałki kabaret. Próbuję sobie wyobrazić ich słowa wieńczące projekt: Drodzy państwo, mamy to! Dyktatorzy Europy mogą przybić sobie piątkę, widząc, jak tępe ostrze satyry wymierza w ich zapędy wysokojakościowa telewizja. A nam pozostaje czekać na powrót lepszych politycznych rozgrywek od HBO. "Sukcesji" już nie uświadczymy, ale niebawem przed nami kolejna odsłona walki o sukcesję w "[serial=842583]Rodzie Smoka[/serial]". A "Reżimowi" w demokratycznym głosowaniu grzeczne podziękujmy. , filmId=10025337, trustedReviewer=false, seasonNumber=null, reviewUserNick=null, author=Author(name=Kamil Kalbarczyk, nickName=donkamillo3, path=null, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Lubię reżim, jaki w dobie streamingowych desantów serialowych "całych sezonów naraz" wciąż narzuca HBO.... czytaj więcej
Review(title=W jasność, teaser=Serial pokazuje nie tylko skutki wojny, ale też – w serii bezinwazyjnych retrospekcji – jej przyczyny. A co za tym idzie, rozciąga paralelę pomiędzy światem wykreowanym przez Tima Caina a ponurą współczesnością., content="Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia" – czytamy w każdej recenzji gry "[videogame=608245]Fallout[/videogame]", zazwyczaj już w pierwszym zdaniu. Nie będę jednak zarzucał sobie i innym intelektualnego lenistwa. To nie nasza wina, że wymyślając opowieść o drzemiących w nas, autodestrukcyjnych impulsach, twórcy od razu trafili w dziesiątkę: "Szczegóły zwykle są nieistotne, a powody, jak zawsze, ludzkie". Wojna, istotnie, nigdy się nie zmienia. [center][filmPhoto=1183870,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Niektórzy błędnie przypisują te słowa osiemnastemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych Ulissesowi T. Grantowi. Popkultura wie jednak swoje. Wszystko zaczęło się od basowego głosu [person=3896]Rona Perlmana[/person], który w 1997 roku po raz pierwszy zaprosił nas na Pustkowia – cmentarz ludzkości zdziesiątkowanej konfliktem nuklearnym. W serialu, będącym śmiałą próbą obłaskawienia fanów cyfrowego uniwersum, to zdanie również pada, choć w nieco innym kontekście. Nie mogę zdradzić, kto i dlaczego je wypowiada. Mogę natomiast napisać, że są jak cios obuchem w potylicę. To zresztą scena, która funkcjonuje jako elegancka metafora samego serialu – jak większość udanych adaptacji, "[serial=867454]Fallout[/serial]" ofiarowuje siostrzanemu medium coś od siebie. Opowieść o skutkach ludzkiego instynktu śmierci wpisana jest we współczesny, kulturowy kontekst.  Zaczyna się tam gdzie zwykle, czyli w Krypcie – podziemnym azylu dla ocalałych bogaczy, będącym szczytem korporacyjno-technologicznej myśli. To tam poznajemy wychowaną pod kloszem Lucy ([person=1048097]Ella Purnell[/person]), w której oczach tli się niemal dziecięca naiwność. Kulturowy konflikt pomiędzy odklejonymi od postapokaliptycznej rzeczywistości mieszkańcami schronów a zahartowanymi przez życie i radioaktywny opad mieszkańcami powierzchni organizuje tu całą akcję. Gdy w pościgu za uprowadzonym ojcem bohaterka decyduje się opuścić przytulny bunkier, rzeczywistość błyskawicznie cofa jej taryfę ulgową. Bolesna prawda ma twarz Maximusa ([person=996823]Aaron Moten[/person]) – aspirującego kadeta z tzw. Bractwa Stali, czyli militarnej junty z autokratycznymi ambicjami oraz bezimiennego Ghula ([person=515834]Walton Goggins[/person]), który życie gwiazdora filmowego zamienił na dolę łowcy nagród. Ten pierwszy wygląda na tchórza. Ten drugi strzały ostrzegawcze oddaje między oczy. Co może pójść nie tak? [center][filmPhoto=1183865,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Koleje zderzenia i tarcia między bohaterami wyznaczają rytm opowieści. Czasem jest to rytm kina drogi, kiedy indziej – smoliście czarnej komedii. Showunner, reżyser i współscenarzysta [person=40897]Jonathan Nolan[/person] nie bierze jeńców: głowy pękają jak dojrzałe arbuzy, krew leje się strumieniami, żaden człowiek ni mutant nie gryzie się w język. To, o co gracze drżeli najmocniej, czyli ulotny "klimat" postapokaliptycznej opowieści, odwzorowano bez pudła, w czym spora zasługa inteligentnie napisanego tekstu. Serial jest naszpikowany nawiązaniami do gier, lecz nie są to jedynie puszczane nonszalancko "oczka". To istotne elementy dramaturgiczne, kapitalne miniatury zrozumiałe i dla fanów serii, i dla żółtodziobów, wreszcie – postacie napisane w zgodzie z logiką cyfrowej narracji. Kluczem do tej konwencji jest rola Gogginsa, który z kilogramami lateksu na twarzy gra Ghula tak, jakby liczył na Złotego Globa (którego, nawiasem mówiąc, szczerze mu życzę). "Fallout" to po części klasyczny western, w ułamku kino drogi, miejscami horror, makabreska i moralitet. I wszystkie te filmowe żywioły spotykają się w jednym sarkastycznym uśmiechu.  Struktura historii pełnej "zadań pobocznych", anegdot i miniatur jest zresztą lustrzanym odbiciem struktury gry. Jak słusznie zauważa sfrustrowany ghul: "trudno skupić się na celu, skoro za każdym pierdolonym razem coś człowieka rozprasza". Co prawda na przestrzeni ośmiu odcinków nie dzieje się znów tak wiele, lecz w przedziwnym fabularnym twiście powolne tempo okazuje się zaletą: scenografia opowiada tu mnóstwo tragicznych historii, w skrawkach dialogów czają się pomysły na spin-offy i kolejne sezony, z kolei polifoniczna narracja okazuje się – niedoskonałym, ale jednak! – ekwiwalentem wirtualnego doświadczenia. Ten scenariuszowy oddech sprawia również, że poważne tematy, z którymi mierzy się serial – jak samozadowolenie Ameryki na cokole "strażnika porządku" oraz korporyzacja wojny – wybrzmiewają w naturalny sposób i nie sprowadzają się do nudnawych akademickich dyskusji.  [center][filmPhoto=1209661,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Pod względem wizualnym nie jest niestety tak różowo. Albo inaczej: jest zbyt różowo. Serialowy "Fallout" wygląda, jakby pokryto go błyszczącą patyną, a fundamentalny dla gier estetyczny kontrast wydaje mi się niezrozumiany przez twórców. Przedwojenną rzeczywistość rodem z technikolorowych melodramatów Doulgasa Sirka dało się traktować serio wyłącznie dlatego, że kontrastowała ze skąpanym w zieleniach, brązach i trupich błękitach światem po wojnie. Serialowy świat jest natomiast nieco zbyt rozwibrowany i nasycony barwami jak na mój gust. Leczące rany stimpacki, potężne zbroje i sterowce Bractwa Stali, wreszcie – krwiożerczy przedstawiciele lokalnej fauny… Bywa, że "[serial=867454]Fallout[/serial]" trąci plastikiem i tekturą, choć żeby oddać sprawiedliwość choreografom, kaskaderom oraz fachowcom od efektów specjalnych – gdy przychodzi do bitki, złe pomysły nie istnieją. O skali miłości do materiału źródłowego niech świadczy fakt, że nawet VATS-"turowy" system walki znany z gier – ma tu swój kapitalny, wizualny odpowiednik.  Spędzając czas na pustkowiach z padem w dłoni (lub przed klawiaturą), odkrywaliśmy ruiny dawnej cywilizacji, a pod każdym kamieniem znajdowaliśmy jej zaginione skarby. Serial pokazuje nie tylko skutki wojny, ale też – w serii bezinwazyjnych retrospekcji – jej przyczyny. A co za tym idzie, rozciąga paralelę pomiędzy światem wykreowanym przez Tima Caina a ponurą współczesnością. To wystarczający dowód na sens tej adaptacji i zarazem doskonała wiadomość dla tych, którzy z grami wideo są na bakier. Obawa przed kolejną zimną wojną nie jest tak silna, by po serialu groziła wam bezsenność. Jest natomiast wystarczająca, by obraz nuklearnego piekła powrócił w waszych koszmarach. , filmId=867454, trustedReviewer=false, seasonNumber=1, reviewUserNick=null, author=Author(name=Michał Walkiewicz, nickName=michalwalkiewicz, path=/153_2.$.jpg, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
"Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia" – czytamy w każdej recenzji gry "Fallout", zazwyczaj już w pierwszym... czytaj więcej
Review(title=Eurotrip, teaser="Ripley" jest jak morski zapach o leczniczych właściwościach. Być może nieintensywny, ale na długo gości w nozdrzach, choć przypomina o sobie dopiero po jakimś czasie., content=Zaczyna się od filmowej kliszy, ale otwierająca scena w "[serial=840403]Ripleyu[/serial]" jest taka, jakie powinno być pierwsze zdanie w powieści: ekscytująca. Tom Ripley – w interpretacji jednego z najgorętszych nazwisk Hollywood, [person=61258]Andrew Scotta[/person] – za wszelką cenę próbuje pozbyć się ociekającego krwią ciała, wlekąc je po schodach wyglądającej-na-pustą kamiennicy. Ekspresowy montaż zdradza nam, że na klatce schodowej nie ma ani żywego ducha. Równie dobrze mógłby być to Patrick Bateman, gangster od Scorsesego, a może nawet i Lorne Malvo, grany przez [person=2585]Billy'ego Boba Thorntona[/person] płatny zabójca z pierwszego sezonu "[serial=688850]Fargo[/serial]".  [center][filmPhoto=1208948,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Sekwencje z przenoszeniem ciała po popełnionej zbrodni to śpiewka stara jak świat. Doskonale wiedział o tym [person=382]Alfred Hitchcock[/person], który np. w "[film=7347]Sznurze[/film]" (1948) użył ciała niczym strzelby Czechowa – pokazał je w pierwszych minutach i w ułamku sekundy miał widzów w kieszeni. Metoda ta działa i tym razem. Ripley rozważnie przenosi denata, a w tym samym czasie serial cofa się o sześć miesięcy. W ten sposób Netflix znowu kupuje sobie naszą uwagę. Chcemy wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło, kto został zamordowany, a także co stało się z trupem. Kino (i telewizja) lubi się powtarzać, ale co z tego: jesteśmy podatni na takie zagrywki. Kredyt zaufania zdobyć łatwo, ale to nie znaczy, że wszystkie obawy znikają do razu. Ponowne sięganie po "Utalentowanego Pana Ripleya" to niezrozumiała decyzja nie tylko dla fanów Patricii Highsmith. Mniejsza już o to, że na przestrzeni ostatnich sześćdziesięciu lat w Ripleya wcielił się szereg gwiazd, od [person=6336]Alaina Delona[/person], [person=187]Dennisa Hoppera[/person], [person=196]Johna Malkovicha[/person] po [person=158]Matta Damona[/person]. Tego ostatniego mogliśmy zobaczyć 25 lat temu w interpretacji powieści w reżyserii maestra, którym był [person=10201]Anthony Minghella[/person]. I to jedna z nielicznych filmowych adaptacji znacznie atrakcyjniejsza od oryginała. Mówi się, że to taki klasyk pełną parą, bez słabych punktów. Zatem po co raz jeszcze sięgać po ten sam materiał? Jak się okazuje, można znaleźć się klika powodów. W warstwie fabularnej – bez zmian. Tom Ripley to ten sam nowojorski naciągacz, którego podróż do Włoch to wycieczka z gatunku [i]faute de mieux[/i], czyli taka z braku lepszych opcji. Pewnego dnia zostaje wynajęty przez ojca swojego "dawnego kolegi", Richarda "Dickiego" Greenleafa (solidny występ [person=1201269]Johnny’ego Flynna[/person]), a ponieważ niezwłocznie potrzebuje pieniędzy, jest gotowy przyjąć każdą ofertę. Patron rodziny za wszelką cenę pragnie sprowadzić swojego syna z powrotem do Stanów. Z zapasem gotówki od pracodawcy Ripley rozpoczyna swoją włoską [i]viaggio[/i]. Co ciekawe, nasz (anty)bohater nie będzie chciał z niego zrezygnować nawet wtedy, gdy nie uda mu się przekonać Dickiego, aby ten opuścił słoneczną Italię. W jego umyśle zrodzi się pytanie: "Co zrobić, aby nie wracać do starego życia?". Przed Ripleyem sporo wysiłku, główkowania i wiecznego kombinowania. Serial kładzie znacznie większy nacisk na skrupulatność działań Ripleya; zatrważające wystąpienia przed lustrem, które widzimy pod koniec początkowych epizodów, w pełni implikują, że jego plan rodził się już znacznie wcześniej. "Ripley" bardziej stawia na chłodną kalkulację, a nie emocje swojego faryzeusza. Jak to mawiał Wielki Szu, na szczęście trzeba sobie zapracować. [center][filmPhoto=1208940,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Scottowski Ripley tym razem nie jest już 25-letnim młodzikiem. Scenariusz postarzył go co prawda o kilka lat, ale ten zabieg się nie sprawdza, na ekranie obcujemy bowiem z 48-letnim aktorem. Książkowy Ripley pociągał – a zarazem przerażał – właśnie swoim młodym wiekiem; niepokoił amoralnością i potrzebą hedonistycznej swawoli, która zrodziła się w nim już na etapie wczesnego dzieciństwa (nic zatem dziwnego, że casting Damona tak dobrze działał). W "[serial=840403]Ripleyu[/serial]" Scott wychodzi z tych opresji cało, bo prezentuje szeroką paletę emocji – od pogubienia po kasandryczne wyrachowanie i nieludzką pewność siebie – ale nutka fałszu, która wkrada się w pierwszym odcinku, cichaczem gra nam swoją melodię aż do samego końca. Do tego dochodzą jego samoświadome, sardoniczne uśmieszki – Scottowi nie patrzyło tak źle z oczu od czasów "Sherlocka".   Można też dodać, że Highsmith – choć dziś uznawana za klasykę – nie porywa tak, jak w zeszłym stuleciu głosiły entuzjastyczne recenzje i artykuły. Fabuła "Utalentowanego…" opiera się na punkcie zwrotnym, [i]crime of passion[/i] zmieniającym narrację o 180 stopni, a cała reszta to po prostu solidne studium ułożonego i w pełni świadomego zbrodniarza. Jest jeszcze jeden czynnik, który nie pomaga w przekładaniu tej historii na język filmu: to całkiem powtarzalna rzecz – nie znajdziemy tu zbyt wielu zdarzeń, zróżnicowania lub niespodziewanych przeskoków w czasie. Dlatego rozbijanie jej na pełnoprawny 8-odcinkowy serial to strzał w kolano już na etapie produkcyjnym.  W wolniejszych momentach widz prędko traci zainteresowanie, a znajomość książki lub poprzednich wersji filmowych raczej nie pomaga nam w obieraniu warstw tej psychologicznej cebuli, jaką jest prawdziwa natura Ripleya. W całej produkcji znajdziemy sporo mocnych scen godnych zapamiętania, jednak w dzisiejszym świecie – pełnym serialowego przebodźcowania i olbrzymiej ilości premier – brzmi to jak mała, powiewająca czerwona flaga. "Ripley" nie jest dla tych, którzy nie traktują seriali jak inwestycji, albo nie potrafią im zbyt wiele wybaczać. Wygląda więc na to, że właśnie charyzma Scotta, elegancka stylizacja i sterylne kadrowanie poniekąd ratują tę opowieść. [center][filmPhoto=1208944,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Z drugiej strony nierzadko żmudne tempo w mariażu z czarno-białą estetyką z "Ripleya" znacznie lepiej (i sprawniej) sprawdziłoby się przy ekranizacji jakiegokolwiek Johna le Carré, mistrza szpiegowskich powieści. U Brytyjczyka suspens, napięcie i nieoczywisty klimat objawiają się w praktycznie każdej sekwencji, nawet jeśli ta składa się jedynie ze szczątkowych opisów scen. Operowanie tymi samymi środkami formalnymi pewnie działałoby też przy Raymondzie Chandlerze, ale w tym przypadku historia kina perfekcyjnie zdała egzamin z adaptacji. U każdego z tych pisarzy noir wiedzie prym – nawet sama rozmowa może przyprawić czytelnika o gęsią skórkę.  Trudno to samo stwierdzić w kontekście powieści Highsmith, w której częściej liczą się zwięzłe myśli Ripleya niż prowadzone przez niego konwersacje. Netfliksowa produkcja to dla niej silny kontrapunkt, bowiem na każdym kroku stara się usprawnić scenariusz "Ripleya". Dialogi nie zostały tu potraktowane po macoszemu; oczywiście, pełnią funkcję narzędzia popychającego fabułę do przodu, ale są też czymś więcej – potrafią wzbudzić trwogę. Dzięki nim całkiem sporo dowiadujemy się też o samych bohaterach, dynamice ich relacji, czy też naturze Ripleya i jego przeszłości (np. dlaczego boi się pływać). Ponadto zmienia się relacja protagonisty ze sceptyczną przyjaciółką Dickiego, pisarką Marge Sherwood (zdystansowana [person=54813]Dakota Fanning[/person]), a inspektor Pietro Ravini ([person=1713957]Maurizio Lombardi[/person]) staje się kimś w rodzaju antagonisty dla Ripleya, co dodaje dramatyzmu późniejszym wydarzeniom z serialu. Opowieść wciąż jednak jest rozwleczona, a sedno problemu leży w istocie prozy Highsmith, która napięcie buduje poprzez zagłębianie się w sam środek kompleksowej psychiki Ripleya. Nie oszukujmy się – tak dokładnych szczegółów nie odda nawet najbardziej przemyślany kadr lub zbliżenie na aktora; a "Ripley" nie idzie na łatwiznę, nie stosuje narracji z offu (za co twórcom należą się ukłony).  [center][filmPhoto=1208962,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Do tego opisy otoczenia praktycznie u Highsmith nie istnieją – a jeśli już, to oddają ducha pseudowakacyjnej przygody; eurotripu, który nagle z prostego zlecenia przeradza się w najstraszliwszy przekręt stulecia. Taki, przy którym karciane sztuczki Wielkiego Szu to zwykły pikuś. Zdaje się, że showrunnerzy są świadomi tych licznych nieudogodnień i stale szukają indywidualnej tożsamości serialu. W ten sposób osiągają coś w rodzaju mozaikowej kompozycji. W "Ripleyu" kino detektywistyczne (z domieszką noir rodem z amerykańskich klasyków) miesza się z czarnym humorem i włoską nostalgią, którą serial zalewa nas na każdym kroku. Dostajemy melancholijne piosenki, piękno języka, wgląd we włoską sztukę i niezwykle klimatyczne lokacje – po prostu benissimo. Nie do końca idzie to w parze z literackim pierwowzorem, ale jest to przede wszystkim jakieś, a to już połowa sukcesu. Efekt końcowy przypomina neorealistyczne kadry z Rosselliniego lub De Siki. Montaż chodzi jak w szwajcarskim zegarku, a wycyzelowana strona wizualna pociąga swoim sentymentalnym stylem. Ale na dobrą sprawę nie ma tu żadnego elementu, który w nieco innej odsłonie nie był widoczny już w kolorowej wersji z 1999 roku. W filmie Minghelli plastyczny obraz zdawał się wręcz ekspresyjny, jak z pocztówki lub z sugestywnych opisów zawartych w listach mistrza epistolografii, jakim jest sam Ripley. Nawet wersja z Deloinem miała w sobie urok lat 60. i garściami czerpała z włoskiej idylli, a także z ambiwalentnej prezencji francuskiej legendy kina. U Highsmith mrok Ripleya miał kontrastować z sielankowym wybrzeżem z okolic Mongibello (tu zamienionego na Atrani) i przypominać, że zło czai się wszędzie. W najnowszej ekranizacji czarno-biała estetyka w żadnym momencie nie uwypukla tej dysharmonii. Raczej pokazuje, że świat jest okrutny, a piekło to nie tylko my. To także spaczone dzieci amerykańskich milionerów, mściwe pisarki bez grosza talentu lub włoska mafia, camorra. Słowem, inni (idąc za Sartrem). Dzięki temu ogląda się to jak zrealizowaną na szóstkę pracę domową. Skreślanie "Ripleya" na samym wstępie mija się z celem, bo w ostatecznym rozliczeniu serial oferuje nieco odmienną perspektywę, a przy okazji proponuje twist, który zostawia twórcom otwartą furtkę na drugi sezon. [center][filmPhoto=1208933,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Wraz z Andrew Scottem błądzimy po uliczkach Atrani, próbujemy zrozumieć rdzennych mieszkańców włoskich miasteczek, przechadzamy się po riwierze i pływamy na zakrwawionej łódce. Dzięki poprzednim filmom już tu byliśmy, więc poniekąd kojarzymy miejsca, fakty i ich znaczenia. Czujemy jednak bryzę świeżości – "Ripley" jest jak morski zapach o leczniczych właściwościach. Być może nieintensywny, ale na długo gości w nozdrzach, choć przypomina o sobie dopiero po jakimś czasie. Ot, urok rzymskich wakacji – może i bez skuterów Vespa, ale ze stresogennym klimatem i paroma poharatanymi ciałami., filmId=840403, trustedReviewer=false, seasonNumber=null, reviewUserNick=null, author=Author(name=Jan Tracz, nickName=Agentxt77, path=null, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Zaczyna się od filmowej kliszy, ale otwierająca scena w "Ripleyu" jest taka, jakie powinno być pierwsze... czytaj więcej
Review(title=Flying High, teaser=Efekt końcowy nie jest wprawdzie oszałamiający i nowatorski, ale skala realizacji, dbałość o scenograficzne szczegóły i narracyjna werwa czynią z "Władców przestworzy" coś więcej niż historyczno-patriotyczną czytankę. , content=[person=106]Steven Spielberg[/person], [person=124]Tom Hanks[/person] i [person=110164]Gary Goetzman[/person] znów łączą siły, by przenieść nas na fronty II wojny światowej. Producenckie trio opowiadało już o zmaganiach amerykańskich żołnierzy na lądzie ("[serial=35584]Kompania braci[/serial]") i oceanie ("[serial=119673]Pacyfik[/serial]"), a teraz wzbija się wysoko w górę. "[serial=862659]Władcy przestworzy[/serial]" śledzą bowiem losy pilotów 100. Grupy Bombowej, która była częścią 8. Armii Powietrznej i odbywała dziesiątki niebezpiecznych misji w Europie. Serial został oparty na bestsellerowej książce [person=2962077]Donalda L. Millera[/person], cenionego historyka posiłkującego się wywiadami, wspomnieniami świadków i archiwalnymi dokumentami. Funkcję showrunnera pełni [person=81988]John Orloff[/person], który wymyślił projekt z [person=110669]Johnem Shibanem[/person] i sam napisał scenariusz. Efekt końcowy nie jest wprawdzie oszałamiający i nowatorski, ale skala realizacji, dbałość o scenograficzne szczegóły i narracyjna werwa czynią z "Władców przestworzy" coś więcej niż historyczno-patriotyczną czytankę.  [center][filmPhoto=1194271,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Choć 9-odcinkowy serial bez wytchnienia mnoży wątki i postacie, na najważniejszych bohaterów namaszcza majorów Gale'a "Bucka" Clevana (Austin Butler) i Johna "Buckiego" Egana ([person=1837635]Callum Turner[/person]). Prywatnie są najlepszymi przyjaciółmi, a w 100. Grupie Bombowej uchodzą za czołowych pilotów. Wiosną 1943 roku przenoszą się do Anglii, gdzie ich oddział ma wspomóc alianckie siły w walce z armią niemiecką. Im bliżej finału, tym większą rolę odgrywają jeszcze porucznik Harry Crosby ([person=1980502]Anthony Boyle[/person]), często słyszany zza kadru, i niedościgniony lotnik Robert "Rosie" Rosenthal ([person=2756544]Nate Mann[/person]). Akcja rozciąga się na mniej więcej 2 lata i obejmuje szereg krajów, w których toczą się krwawe starcia powietrzne. Norwegię, Francję, Niemcy czy Włochy oglądamy przede wszystkim z góry, przez gęstą zasłonę chmur i wystrzeliwanych seryjnie pocisków. Podniebny horror stoi w kontraście do względnie spokojnej codzienności załóg lotniczych, które stacjonują w bazie Thorpe Abbotts. Rutyna pilotów różni się od rutyny piechoty i marynarki, ale ich ikariański żywot może potrwać znacznie krócej. Paradoksalnie, "Władcy przestworzy" zyskują odpowiednio realistyczne i wyraziste dramaturgicznie rysy, gdy schodzą na ziemię. Scenom powietrznym szkodzi nagromadzenie efektów specjalnych, które często wyglądają topornie lub sztucznie i gryzą się z ujęciami pokładowymi. Bywa, że rozmywa się w nich też stawka, bo śmierć praktycznie anonimowych bohaterów na trzecim planie nie może się równać z odejściem tych, których poznaliśmy bliżej. Co gorsza, nie do końca udaje się zbudować atmosferę chronicznej niepewności i podwyższonego napięcia, jakiej muszą doświadczać piloci. Awiatorzy nigdy nie wiedzą, gdzie i kiedy pojawi się wróg, pozbawiony zresztą na ekranie twarzy i głosu. Skuteczniej pracują na wyobraźnię sekwencje "lądowe": rozmowy, przyjęcia i zebrania w bazie, pobyty na przepustkach i czasowych zwolnieniach, epizody z ukrywaniem się na okupowanych terenach i zamknięciem w obozie jenieckim. Właśnie te fragmenty pozwalają docenić inscenizacyjny rozmach, scenopisarską biegłość i hollywoodzką żonglerkę najróżniejszymi odcieniami wojny. Od jej zaskakująco wspólnotowego wymiaru, który przyspiesza zjednoczenie białych i czarnych Amerykanów, przez destrukcyjny wpływ na psychikę żołnierzy i cywili, aż po widmo totalnej dehumanizacji w formie Holocaustu. Serial nie boi się brutalności, krwi i rozpadu, ale zostawia sporo miejsca na oddech. Jak w wątkach wyjazdów Crosby'ego i Rosenthala, którzy na chwilę mogą zapomnieć o ciężarze obowiązków i wszechobecnej perspektywie śmierci.  [center][filmPhoto=1197202,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Poza trudami lotniczej doli, twórcy zmieścili w fabule portret ruchu oporu, świadectwa tragedii zwykłych ludzi, czułe romanse, a nawet ślady komedii kumpelskiej. Kolejne odcinki wręcz pękają od nowych tropów i lokacji, jakby "Władcy przestworzy" mieli odmalować kompleksową panoramę II wojny światowej. Niestety miejscami ujawniają się skrótowe rozwiązania, klisze znane z niezliczonej ilości filmów albo techniki wygładzania zbyt rażących obrazów. Trochę za szybko zostaje porzucony motyw konfrontacji lotników z widokiem zrujnowanych niemieckich miast, które przecież bombardowali. Więcej uwagi poświęca się choćby zimnym amerykańsko-brytyjskim relacjom, wynikającym z innej mentalności, stylu byciu i metod walki. Trzeba jednak przyznać, że opowieść stroni od nieznośnego patosu, tak charakterystycznego dla żołnierskich dramatów, i tylko w finale uderza we łzawe, sentymentalne tony. Honor zwraca się tu oczywiście wybitnym pilotom, ale i nawigatorom, mechanikom czy wolontariuszkom pomagającym w Thorpe Abbotts. Kobiece bohaterki nie służą na szczęście za dekoracje, lecz aktywnie działają i mają swoje zdanie. Małą, acz zapadającą w pamięć rolę odgrywa w czwartym odcinku [person=629836]Joanna Kulig[/person], której zadziorna postać rozmawia z "Buckym" o narastających wątpliwościach moralnych. Ukojenie daje też Crosby'emu lekko tajemnicza i empatyczna Sandra ([person=633638]Bel Powley[/person]), wskazując nieoczekiwanie powrót na małżeńską drogę.    [center][filmPhoto=1198436,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Najważniejsze ogniwo serialu stanowi zaś od początku bliska przyjaźń Clevana i Egana, którzy wydają się skrajnymi przeciwieństwami. Pierwszy zachowuje stoicki spokój, jest wycofany i milczący, wzbudzając szacunek kolegów profesjonalizmem i rozwagą. Ciekawe, że wciela się w niego akurat [person=844688]Austin Butler[/person], uosobienie szalejącego na scenie Elvisa i psychopatycznego Feyda-Rauthy. Gwiazdor odkrywa swoje łagodniejsze oblicze, a jego partner [person=1837635]Callum Turner[/person] (seria "[film=697720]Fantastyczne zwierzęta[/film]") może wreszcie rozwinąć skrzydła. Portretuje bowiem wiecznie rozedrganego Egana – duszę towarzystwa, casanovę i nieprzewidywalnego kompana w jednym. Dominująca pozycja młodych i szanowanych pilotów zamienia czasem serial w kolejną wersję ballady na cześć "dzielnych amerykańskich chłopców", ale świat przedstawiony rozszerzają marginalizowane zwykle spojrzenia (Afroamerykanów, pracowników baz lotniczych). Dzięki temu "Władcy przestworzy" szybują ponad najbardziej wytartymi szlakami, choć nie wznoszą się tak wysoko jak "[serial=35584]Kompania braci[/serial]" i "[film=179]Szeregowiec Ryan[/film]". Wierność faktom z biografii autentycznych postaci i spory produkcyjny wysiłek owocują więc nieźle zbalansowanym serialem wojennym. Takim, do którego przyzwyczaiła nas jakościowa amerykańska telewizja.      , filmId=862659, trustedReviewer=false, seasonNumber=null, reviewUserNick=null, author=Author(name=Wojciech Tutaj, nickName=Tutaj_17, path=null, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Steven Spielberg, Tom Hanks i Gary Goetzman znów łączą siły, by przenieść nas na fronty II wojny... czytaj więcej
Review(title=Kosmiczny pesymizm, teaser="Problem trzech ciał" robi nam wykład z prawdziwie kosmicznego pesymizmu. W efekcie dostajemy science-fiction, któremu bliżej do panów Ligottiego, Schopenhauera, Thackera czy Lovecrafta niż jakichś tam Einsteinów czy Hawkingów. I może na tym polega prawdziwy paradoks "Problemu trzech ciał": bo jak tu się przejąć losami bohaterów, kiedy Benioff, Weiss i Woo - nieważne: celowo czy przypadkiem - argumentują dużo atrakcyjniej na rzecz Niczego (oraz Nietzschego)., content=Kiedy ekranizujesz "Problem trzech ciał" tytułowy problem trzech ciał to twój najmniejszy problem. Nad słynną zagwozdką z pola fizyki głowiły się pokolenia uczonych. Przed showrunnerami serialu Netfliksa stanęły zaś inne wyzwania. [person=65743]David Benioff[/person] i [person=354922]D.B. Weiss[/person] zekranizowali już jednego klasyka fantastyki (patrz: "[serial=476848]Gra o tron[/serial]"), teraz łączą siły ze scenarzystą [person=164115]Alexandrem Woo[/person] i we trzy ciała próbują poradzić sobie z problemem, jakiego nastręcza literacki pierwowzór: popularna i ceniona trylogia science-fiction autorstwa [person=2406605]Cixina Liu[/person]. Żarty piszą się same, bo efekt ich pracy ma niejeden problem. Niby szkoda, przecież [person=65743]Benioff[/person] i [person=354922]Weiss[/person] mają niezły tzw. "track record" jeśli chodzi o adaptacje uznawane za niemożliwe. Ale umówmy się: "[serial=476848]Gra o tron[/serial]" sprawdziła się jako serial, bo cykl [person=132482]George’a R.R. Martina[/person] jest względnie ekranizowalny - i serializowalny. Czytaj: ma wyraźnie nakreślone postacie i intrygę, ma paliwo, które napędza wieloodcinkową, wielosezonową narrację. Głównym problemem jest tam "tylko" skala: tyleż fabularnego skomplikowania, co wymaganego budżetu (oraz oczywiście: brak zakończenia - jak się okazało, problem dość poważny). [person=2406605]Liu[/person] tymczasem podnosi poprzeczkę. [center][filmPhoto=1206243,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Mamy tu nie trzy, tylko jeden problem: taki, że trylogia [person=2406605]Liu[/person] stanowi przykład tzw. "twardej" fantastyki naukowej. Siłą rzeczy pogłębione są w niej więc raczej idee niż postacie. Książkowy "[serial=10030298]Problem trzech ciał[/serial]" to zwyczajnie lepsze myślowe ćwiczenie niż opowieść, lepsza fizyka niż literatura. I w tym sensie zrealizowana dla platformy Netflix ekranizacja jest całkiem wierna - bo wiernie powiela istotę oryginału, wraz z jego wadami i zaletami. Jasne, [person=65743]Benioff[/person], [person=354922]Weiss[/person] i [person=164115]Woo[/person] coś tam przesuwają z tomu do tomu, mnożą postacie, krzyżują relacje - nie mówiąc już o tym, że przekładają generalną "chińskość" pierwowzoru na międzynarodową obsadę i międzynarodową scenerię. Sedno opowieści - oraz problemu - pozostaje jednak bez zmian. "[serial=10030298]Problem trzech ciał[/serial]" zaczyna sprawiać kłopoty, kiedy tylko ktoś spyta "o czym to w ogóle jest?". Akcja skacze bowiem w czasie i przestrzeni, a to o pokolenie, a to o lata świetlne. Raz jesteśmy w Chinach czasów rewolucji kulturalnej, raz we współczesnym Londynie, raz w przestrzeni wirtualnej. Zaczynamy od względnie prostego pytania: co łączy przymusowo reedukowaną w latach 60. córkę chińskiego fizyka z bieżącą plagą tajemniczych śmierci, jaka dotyka cenionych naukowców? Sytuacja jednak szybko eskaluje, a postaci i pytań robi się tym więcej, im dalej w las (drugi tom trylogii [person=2406605]Liu[/person] nosi znamienny tytuł: "Ciemny las"). Dość powiedzieć, że właściwe zawiązanie akcji - czyli moment, w którym krystalizuje się istota fabularnego konfliktu - następuje dopiero w odcinku piątym. I faktycznie: od tej chwili serial ogląda się zdecydowanie lepiej. Szkoda jednak, że to odcinek piąty - z ośmiu. [center][filmPhoto=1206257,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] [person=65743]Benioff[/person], [person=354922]Weiss[/person] i [person=164115]Woo[/person] dobijają tu do ściany ograniczeń serialowego medium. "Mózgowa" literatura może się dobrze czytać, nawet jeśli nie dostarcza nam czystej fabularnej frajdy. "Mózgowa" telewizja, która nie gwarantuje narracyjnego konkretu, nie ogląda się już zbyt dobrze. Znamienne, że kiedy Netflix zabrał się za ekranizowanie [person=867727]Jacka Dukaja[/person], w zasadzie odstawił [person=867727]Dukaja[/person] na bok i wymyślił wszystko od zera. Inspirowany Dukajową "Starością aksolotla" serial "[serial=839229]Kierunek: Noc[/serial]" wziął z książki byle akapit i wycisnął z niego historię nie mającą z [person=867727]Dukajem[/person] nic wspólnego. A [person=867727]Dukaj[/person] to z grubsza taki polski [person=2406605]Liu[/person].    Oczywiście: problem braku ciekawych bohaterów i wartkiej akcji można na różne sposoby obchodzić. Wszystkie, hmm, "narracyjnie nieklasyczne" seriale ostatnich lat (od "[serial=725199]Twin Peaks: The Return[/serial]" przez "[serial=769408]Legion[/serial]" po "[serial=784886]Za starych na śmierć[/serial]") rekompensowały fabularny "luz" unikalnymi estetycznymi doznaniami. "[serial=10030298]Problem trzech ciał[/serial]" - niekoniecznie. Przyznam, jest to wybitnie nietypowe SF: niby z kosmitami, ale bez kosmitów, niby ze statkami kosmicznymi, ale bez statków kosmicznych. Przede wszystkim jest to jednak ciąg scen, w których ludzie w pomieszczeniach dyskutują o naukowych zagwozdkach. Wygląda to telewizyjnie, tanio, nieciekawie. Jest przegadane. Okej, raz na jakiś czas przenosimy się do przestrzeni wirtualnej, ale przypomina ona raczej pustynię zbyt małego budżetu (choć budżet był podobno duży). W sumie najbliżej stąd chyba do filmografii [person=84519]Alexa Garlanda[/person]: do serialu "[serial=829258]Devs[/serial]" czy "[film=730844]Anihilacji[/film]" (jest nawet [person=64918]Benedict Wong[/person] w obsadzie). [person=84519]Garland[/person] jednak potrafi pięknie przepisywać dylematy intelektualne na dylematy emocjonalne. W "[serial=10030298]Problemie…[/serial]" brakuje takiej synergii.  [center][filmPhoto=1206260,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Kolega śmieje się, że bohaterowie "[serial=10030298]Problemu trzech ciał[/serial]" są równie ciekawi, co bohaterowie zadania domowego z fizyki. Sęk w tym, że nauczyciel nie oczekuje od nas, żebyśmy zainteresowali się losami jakiegoś tam Jasia, który wyrusza z punktu A, tylko żebyśmy obliczyli, ile czasu zajmie Jasiowi dotarcie do punktu B. Trio showrunnerów stosuje tymczasem wszystkie triki ze scenariopisarskiego arsenału, byle tchnąć życie w grupę swoich protagonistów i uczynić ich ciekawymi. Śmierć bliskich, kryzys w związku, nieodwzajemniona miłość, śmiertelna choroba, moralne rozterki… Bez skutku. Mamy nawet castingowe fikołki: aktorzy znani z "[serial=476848]Gry o tron[/serial]" przekornie grają skrajnie różne role. [person=6282]Liam Cunningham[/person] nie jest już pariasem Davosem, tylko twardą ręką rozdaje karty jako rządowy ważniak. [person=1576768]John Bradley[/person] - niegdyś fajtłapowaty Sam - wciela się gościa, który porzucił karierę naukową, zluzował i zarobił miliony w przemyśle przekąskowym. Tylko [person=3309]Jonathan Pryce[/person] jest znowu złowieszczy i arogancki. Spoza grona Westerosian wyróżnia się wyłącznie wspomniany [person=64918]Wong[/person], w swoim stylu sympatycznie zmęczony i całkiem wiarygodny jako zwykły policjant wrzucony w przerastające go niezwykłe okoliczności. Reszta obsady (z jednym wyjątkiem, o którym zaraz) - [person=3056935]Jess Hong[/person], [person=2165335]Jovan Adepo[/person], [person=819401]Eiza González[/person], [person=2318954]Alex Sharp[/person] - snuje się przed kamerą, cierpi sobie i zupełnie nas nie obchodzi. Zostajemy więc zaledwie z ciekawymi kontekstami i ciekawymi konceptami. Mniejsza o nanowłókna, żywe komputery i tajnych agentów mianowanych przez ONZ - wszystko to fajne - grunt, że już sam naczelny pomysł jest rewelacyjny. Oglądamy przecież rewolwerowy pojedynek między Ziemianami a rasą obcych, tyle że rozpisany na lata świetlne: pistolety już wypaliły, ale kule dotrą do celów dopiero za pokolenia. Oczywiście skala konfliktu jest nieco zbyt totalna, by dała się łatwo przepisać na wciągającą historię - i właśnie dlatego "[serial=10030298]Problem trzech ciał[/serial]" ani trochę nie wciąga. Wciąż jednak działa jako metafora ludzkości w obliczu kryzysu klimatycznego. Jako alegoria dylematu, przed jakim stoimy sami: czy należy gasić doraźne pożary czy raczej myśleć perspektywicznie o pożarach, z którymi będą musiały sobie radzić dzieci naszych dzieci? Ludzkość w obliczu spodziewanej (choć odłożonej na dużo, dużo później) inwazji również wygląda tu całkiem znajomo - zupełnie jak ludzkość w obliczu pandemii. Wiecie: w sklepach puste półki, w domu depresja. [center][filmPhoto=1206245,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Zresztą "[serial=10030298]Problem trzech ciał[/serial]" broni się chyba przede wszystkim jako portret depresji właśnie. Ale nie depresji - stanu psychicznego, tylko depresji - postawy filozoficznej. Cała fabularna machina rusza przecież w ruch za sprawą jednej osoby: głęboko skrzywdzonej i rozczarowanej ludzkością astrofizyczki Ye Wenjie. [person=4850]Rosalind Chao[/person] gra być może jedyną naprawdę dobrą rolę w tym całym serialu i daje upiornie chłodny portret kobiety doprowadzonej na skraj człowieczeństwa, na skraj humanistycznej perspektywy. To skraj, z którego widać już naszą błahość w obliczu majestatu gwiazd. Na glebie gniewu, żalu i resentymentu Ye wyhodowała sobie bowiem przenikliwą obojętność na człowieka. Wyrzekłszy się iluzji, które warunkują funkcjonowanie w społeczeństwie, dostrzega jedynie, jak bardzo ludzkość jest przez te iluzje zniewolona: uwikłana w gry językowe, metafory, symbole, politykę, ideologię, propagandę. Jak bardzo ludzkość krzywdzi i okłamuje siebie samą.     Jeśli sztuka stanowi laboratorium pomysłów, a nauka jest sztuką wcielania ich w życie, mamy tu niebezpieczny zalążek: pomysł prawdziwie groźny i perfidnie uwodzicielski. To myśl, że Nic Nie Ma Znaczenia. Że my, Ziemianie, jesteśmy jedynie pyłkiem kurzu na nieskończonej tafli kosmosu. Nie inaczej: "[serial=10030298]Problem trzech ciał[/serial]" mimochodem robi nam wykład z prawdziwie kosmicznego pesymizmu. W efekcie dostajemy science-fiction, któremu bliżej do panów Ligottiego, Schopenhauera, Thackera czy Lovecrafta niż jakichś tam Einsteinów czy Hawkingów. I może na tym polega prawdziwy paradoks "[serial=10030298]Problemu trzech ciał[/serial]". Bo jak tu się przejąć losami bohaterów, kiedy [person=65743]Benioff[/person], [person=354922]Weiss[/person] i [person=164115]Woo[/person] - nieważne: celowo czy przypadkiem - argumentują dużo atrakcyjniej na rzecz Niczego (oraz Nietzschego). Innymi słowy: przekonują, że nie ma po co oglądać ich serialu. , filmId=10030298, trustedReviewer=false, seasonNumber=1, reviewUserNick=null, author=Author(name=Jakub Popielecki, nickName=jpopielecki, path=/230_2.$.jpg, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Kiedy ekranizujesz "Problem trzech ciał" tytułowy problem trzech ciał to twój najmniejszy problem. Nad... czytaj więcej
Review(title=Kiełbasy do góry i golimy frajerów, teaser=Serial Bielawskiego przypomina o innym obliczu narodowego sportu; być może nieco chałupniczym, ale i rozkochanym we własnym rebelianckim potencjale., content=Dawno, dawno temu, przed aferą premiową i nietrafionym karnym z Portugalią, była sobie reprezentacja Polski. To czasy futbolu pamiętane jak przez romantyczną mgłę. Premierem kraju jest wówczas Hanna Suchocka, na Stadionie Dziesięciolecia kwitnie największy bazar w Europie, a pamiętane z poprzedniego systemu gigantyczne kolejki ustawiają się do pierwszej restauracji McDonald's. Piłka jest inna; niby wciąż kulista, a jednak trochę kanciasta; niby profesjonalna, ale też bez przesady. Czasem nie starcza na nowe korki czy rękawice, ale to w sumie tylko błyszczący bajer. W końcu zawodnikiem i tak jest się tylko na pół etatu, drugie pół wypełnia bycie człowiekiem. Zamiast diety ścisłej – piwna piana na wąsach i papieros w dłoni. Zamiast wyuczonych formułek w wywiadach i panowania nad wizerunkiem – młodzieńczy freestyle osobowości. Zamiast izolujących się od świata półbogów – zwykłe chłopaki, trochę speszone nadziejami, które pokłada w nich naród.  [center][filmPhoto=1202926,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] W tym czasie polska piłka po latach dobrej passy znów zwraca się w kierunku mitotwórczej gawędy o przeszłości. Rozpamiętywana klątwa Zbigniewa Bońka potęguje marazm w narodzie, przekonanym o własnej bylejakości i wstydliwie zerkającym na sukcesy Zachodu. Stan polskiej piłki jest trochę jak lustro odbijające społeczne kompleksy w ogóle. Czuć to też w niedoinwestowanym PZPN-ie, gdzie po korytarzach niesie się nieśmiałe echo rewolucji; wciąż zbyt stłumione, by przekonać związkowy beton do zdecydowanych działań, ale wystarczające do wywołania jakiejś wymiernej reakcji. Naciski reformatorów pozwalają na wypracowanie kompromisu. Choć w pierwszej reprezentacji ma zmienić się niewiele, ta druga, młodzieżowa, zostaje powierzona Januszowi Wójcikowi; obiecującemu trenerowi z nowoczesną wizją gry. Cel? Awans na Igrzyska Olimpijskie poprzez zajęcie pierwszego miejsca w grupie z Anglią, Turcją i Irlandią. Nasze własne Mission: Impossible. Kontekst zarysowany przez "[serial=10049237]1992: Wielką grę[/serial]" zdaje się fundamentalny dla zrozumienia, dlaczego gdy mój dziadek z ojcem zaczynają dyskusję o reprezentacji Wójcika, ich głos po 30 latach wciąż drży z ekscytacji. Trzyodcinkowy serial [person=1835133]Michała Bielawskiego[/person] chwyta jej fenomen od każdej możliwej strony, nie tylko regularnie wchodząc w pęknięcia narodowego pomnika, ale i tłumacząc, dlaczego w ogóle został on zbudowany. Robi to przeważnie ustami innych, przeplatając gadające głowy byłych piłkarzy, trenerów i dziennikarzy z archiwalnymi momentami naprzemiennej chwały i młodzieńczej lekkości ducha. Moc serialu Bielawskiego leży więc nie w formie (choć jak na skromną produkcję Viaplay, "[serial=10049237]1992[/serial]" jest wyprodukowany bez zarzutu), ale w tym, co w opowieściach o futbolu najpiękniejsze – sile anegdoty. I chociaż samym skierowaniem kamery na Orlęta Wójcika reżyser składa im kolejny symboliczny wieniec, wie dobrze, że najciekawszym pozostaje ludzkie oblicze zawodników. Po pierwsze dlatego, że ta wizja przeszłości jest nostalgiczną odtrutką na dzisiejszy skomercjalizowany futbol, zamieniający współczesnych piłkarzy w podporządkowane PR-owi cyborgi albo wypłukane z osobowości banery reklamowe. Po drugie: bo właśnie w zachowanych przez pamięć emocjach, a nie w suchych wydarzeniach boiskowych, kryje się prawdziwa wartość tego sportu. Wartość, którą, w odróżnieniu od medali czy pucharów, można obdarzyć miliony.  [center][filmPhoto=1202950,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] W "Wielkiej grze" trafnie chwyta to niemal każda z gadających głów. Mówi o tym reżyser [person=11023]Janusz Zaorski[/person], wspominający, jak wokół wyniesionego przez siebie samotnie na zewnątrz telewizora z transmisją półfinałowego meczu szybko zgromadziło się kilkudziesięciu przypadkowych kibiców. Mówi też dziennikarz Janusz Basałaj, wpisujący niespodziewane sukcesy kadry w ogólnonarodową emocję przezwyciężenia europejskich kompleksów. Najpiękniej mówi jednak Wojciech Kowalczyk – kiedyś ofensywny fundament reprezentacji, dzisiaj zgorzkniały cynik, ironicznie analizujący miernotę polskiej piłki w internecie. Gdy wspomina wygrany 6:1 mecz z Australią, wieczna maska zblazowanego szydercy znika, a twarz nawiedza niewinny dziecięcy uśmiech. Odtwarzając z pamięci ostatnią akcję meczu, Kowal pamięta wszystko: ułożenie nogi przy podaniu, stronę boiska, na którą zagrana została piłka, czy tempo, z jakim przyjaciele z drużyny wykonywali kolejne zagrania. Na moment znowu staje się "dawnym sobą", rozmarzonymi oczami patrząc na wspomnienie osobistej chwały oprawione później w ramkę przez kolejne pokolenia Polaków.  Nietrudno się tej emocjonalności dziwić. To, co dla nas jest społecznie uświęconym ostatnim wielkim sukcesem polskiej piłki, dla bohaterów "Wielkiej gry" było przecież dopiero początkiem sportowej kariery. "Oni grali już w najlepszych klubach, Realu Madryt, FC Barcelonie. A my? Siarka Tarnobrzeg, Igloopol Dębica…" – mówi w pewnym momencie były reprezentant Andrzej Juskowiak, wskazując z jednej strony na bagaż nadziei i ambicji Orląt, z drugiej na różnicę klas w finałowym starciu. Ta przepaść jest przez Bielawskiego zresztą tematyzowana. Archiwalna relacja z olimpijskiego wyjazdu do Barcelony to wzruszający dziś zapis zachwytu światem, rozpostarty od pierwszych liźnięć blichtru i sławy po ekscytowanie się darmowymi posiłkami na zawodniczej stołówce. Motywacja do zwycięstwa zderza się wówczas z młodzieńczą beztroską reprezentantów, którzy za dnia grzeją się ciepłem katalońskiej plaży, a po meczach "regenerują się" w okolicznym barze dla lokalsów. Bardziej niż atletyczne posągi przypominają wtedy dzieciaki zabrane pierwszy raz na zagraniczną kolonię. Być może dlatego, że, przynajmniej częściowo, faktycznie nimi są. [center][filmPhoto=1202948,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] "[serial=10049237]Wielka gra[/serial]" to dokumentalny obraz piłki, której już nie ma – wyparł ją tryumf samodyscypliny, kult sportowej długowieczności i niespotykana skala konkurencji. To zmiana na pewno z korzyścią dla statystyki, mniej dla kulturowego wymiaru futbolu. Serial Bielawskiego przypomina o tym innym obliczu narodowego sportu; być może nieco chałupniczym, ale i rozkochanym we własnym rebelianckim potencjale. Nie dać się ponieść tej wizji jest równie trudno, co euforii po strzelonej bramce w dogrywce.   , filmId=10049237, trustedReviewer=false, seasonNumber=null, reviewUserNick=null, author=Author(name=Maciej Satora, nickName=MaciejSatora, path=null, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Dawno, dawno temu, przed aferą premiową i nietrafionym karnym z Portugalią, była sobie reprezentacja... czytaj więcej
Review(title=Miłość trzydziestolatków, teaser=To, co najlepsze w "Kiedy ślub?", to rozterki i zdumiewające odkrycia Wandy i Tośka towarzyszące ich rozstaniu. A także odwaga i uczciwość (przynajmniej ta uczuciowa) w portretowaniu trzydziestolatków nagle zaczynających prawie wszystko od nowa. , content=Serial obyczajowy to stąpanie po kruchym lodzie. Ekranowe "samo życie" musi być wszak ukazane wystarczająco realistycznie, aby w naszych głowach pojawiło się odczucie: "i tak to właśnie jest" (albo jak kto woli – "rel"). Ale też powinno zostać dostatecznie zdramatyzowane i skondensowane, żeby podtrzymać naszą uwagę i nie zmienić się w bezkształtny strumień życiowej prozy. Jeśli produkcja ma prezentować filmową – czyli wysoką – jakość rzemiosła, liczba odcinków będzie zwykle zawężona do ośmiu-dziesięciu w sezonie, a to utrudnia swobodne opowiadanie historii o codzienności i zachodzących w życiu procesach. Wymusza bowiem narracyjne skróty, uproszczenia czy zbyt raptowne puenty. Serial obyczajowy to zatem ciągłe kompromisy i walka z materią, by precyzyjnie skonstruować kawałek świata, który będzie jednocześnie atrakcyjny i autentyczny.  [center][filmPhoto=1145970,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] "[serial=10034593]Kiedy ślub?[/serial]" od Canal+ rzuca rękawicę powyższej formule i wychodzi z tego niełatwego starcia zwycięsko – choć z lekkimi obrażeniami. Po świetnym i niesztampowym zawiązaniu akcji, serial potyka się co jakiś czas, ale dzielnie walczy, w bardzo dobrym stylu docierając do finałowego odcinka sezonu (mam nadzieję, że zaledwie pierwszego, a nie jedynego). W końcu znakomity finał potrafi wynagrodzić z nawiązką wcześniejsze niedostatki. A zatem z wdziękiem przeciąga się tu linę z pułapkami "jakościowego serialu obyczajowego", ale ostatecznie otrzymujemy obiecującą produkcję, dającą dużo przyjemności i nieoczywistych reprezentacji.  Początek jest przewrotny względem tytułu – warszawiacy Tosiek ([person=209992]Eryk Kulm jr[/person]) i Wanda ([person=445362]Maria Dębska[/person]), czujący już na karkach oddech trzydziestki, po trzynastu latach związku decydują się na rozstanie. W zasadzie to raczej propozycja Wandy, ułożonej psycholożki i tej bardziej decyzyjnej połówki. Rozstanie przebiega jednak w pokojowej atmosferze wzajemnego zrozumienia, przynajmniej w założeniu. Pomysł fabularny jest wręcz genialny w swej prostocie, a jednocześnie niesie pewną nieoczywistą refleksję. Kilkunastoletnia relacja sięgająca czasów nastoletnich w przypadku trzydziestolatków jest całym dorosłym życiem: tym zawodowym, rodzinnym, seksualnym. Życiem splecionym licznymi więzami towarzyskimi, ekonomicznymi, emocjonalnymi – ale nie węzłem małżeńskim. "Rozwód" wymaga więc tylko wzajemnej deklaracji. Była para, nie ma pary. Oczywiście tylko w teorii, bo ogrom logistyki postzwiązkowej przerośnie i Wandę, i Tośka, i ich bliskich. Wciąż będą oni mniej lub bardziej intencjonalnie orbitować wokół siebie, ale przede wszystkim, wychodząc ze strefy komfortu, spróbują na nowo zdefiniować swoje "ja" i po raz pierwszy skosztować życia solo. Pojawia się tu rzecz jasna korowód charyzmatycznych postaci drugiego planu, na czele z Patrykiem ([person=860230]Kamil Szeptycki[/person]) i Gosią ([person=2380159]Masza Wągrocka[/person]), najlepszymi przyjaciółmi odpowiednio Tośka i Wandy. Autentyczny rys serialu nie zamyka ich na szczęście w bańce powierników jednej ze stron – zarówno racjonalny Patryk, jak i przebojowa Gosia utrzymują kontakty z obojgiem protagonistów oraz sami mierzą się z własnymi życiowymi rewolucjami. [center][filmPhoto=1197360,2,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [filmPhoto=1193056,2,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [filmPhoto=1198170,2,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Wrażenie realizmu niekiedy jednak podkopuje wdzierający się w życia bohaterów wątek wielkomiejskiego show-biznesu, barwnie satyryczny i zabawny, ale nieco dystansujący od emocjonalnego jądra serialu. Otóż Tosiek jest początkującym aktorem, próbującym zaistnieć w branży audiowizualnej, która niestety nie widzi w nim potencjału na wielką sławę. "Fenomenalny, ale charakterystyczny" – tak przed jednym z castingów chłopak z ironiczną powagą parafrazuje otrzymywany zazwyczaj feedback (trudno zresztą nie dostrzec w tej metascenie mrugnięcia okiem do rzeczywistych początków kariery Kulma). Nagle jednak przemysł filmowy daje Tośkowi życiową szasnę, a na drodze bohatera staje najpopularniejszy młody gwiazdor w kraju, w roli którego [person=820248]Maciej Musiał[/person] uroczo kpi sobie z własnej persony. Pojawia się też słynna aktorka w typie zblazowanej diwy zagrana przez [person=423090]Magdalenę Popławską[/person]. Jako się rzekło, ta część fabuły, choć niewątpliwie atrakcyjna i dynamizująca obrazowane relacje, nieco przygniata łagodny, egzystencjalny kościec serialu. Zwłaszcza gdy postacie Musiała i Popławskiej zaczynają wchodzić w interakcje (głównie erotyczne) z pozostałymi bohaterami. Wówczas gdzieś umyka ujmująca przyziemność zawiązania akcji i dość wiarygodne ramy opowieści – Warszawa się kurczy, świat staje się wymierzoną pod scenariusz szachownicą. Ot, kolejny kompromis "jakościowego serialu obyczajowego". [center][filmPhoto=1203313,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] A przecież to, co najlepsze w "Kiedy ślub?", to właśnie wszystkie rozterki i zdumiewające odkrycia Wandy i Tośka towarzyszące ich rozstaniu. A także odwaga i uczciwość (przynajmniej ta uczuciowa) w portretowaniu trzydziestolatków nagle zaczynających prawie wszystko od nowa. Być może to wcale nie oczywista obserwacja, ale całkiem sporo ludzi w tym wieku, zwłaszcza w dużych miastach, nie ma uporządkowanego życia albo właśnie próbuje odważyć się, by je przemodelować. Boją się jednak swoistego "cofnięcia na start", choćby w sferze związkowej. "Kiedy ślub?" przesuwa w istocie tytułowe pytanie w kierunku "czy ślub?" i gra z naszymi oczekiwaniami. Chemia między głównymi bohaterami, trzynaście lat wspólnego dorastania, którego nie da się tak po prostu anulować, a także prawidła komedii romantycznej, nawet tej na opak, każą nam przypuszczać, że owo rozstanie jest tylko tymczasowe. Ale czy Wanda i Tosiek rzeczywiście są sobie pisani? Być może nie ma dla nich jako pary wspólnej przyszłości. Bardzo cenię tę niepewność zasianą w scenariuszu, a każda z potencjalnych dalszych dróg wydaje mi się wiarygodna i uzasadniona. Z czułym uśmiechem przyjmę którąkolwiek z nich, jeśli tylko historia zachowa swój emocjonalny autentyzm., filmId=10034593, trustedReviewer=false, seasonNumber=1, reviewUserNick=null, author=Author(name=Kamil Kalbarczyk, nickName=donkamillo3, path=null, user=null), date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Serial obyczajowy to stąpanie po kruchym lodzie. Ekranowe "samo życie" musi być wszak ukazane... czytaj więcej
Review(title=Puste życie, teaser=Czeska produkcja zaskakuje sposobem prowadzenia narracji. Policyjne śledztwo jest jedynie wątkiem pobocznym, choć cały czas napędzającym rozwój fabuły. , content=Seriale wyprodukowane przez telewizję HBO z każdym zdobywają uznanie szerokiej publiczności oraz krytyki na świecie. Widowiskowe "[serial=476848]Gra o tron[/serial]" i "[serial=232988]Westworld[/serial]" czy skromniejsze, lecz równie zaskakujące i przejmujące "[serial=654010]Detektyw[/serial]" i "[serial=799827]Czarnobyl[/serial]" to tylko nieliczne z wielu tytułów, które zachwycały widzów. W Polsce szczególną popularnością cieszy się serial "[serial=697374]Wataha[/serial]" jako jedna z czterech rodzimych produkcji dotychczas zrealizowanych we współpracy z europejskim oddziałem HBO. Jedną z najbardziej znanych produkcji HBO Europe jest "[serial=775634]Pustkowie[/serial]". Czeski serial napisany przez [person=1948748]Štěpána Hulíka[/person], a wyreżyserowany przez [person=323350]Alice Nellis[/person] i [person=203362]Ivana Zachariáša[/person] to opowieść głęboko zakorzeniona w realiach tej części Europy. Pustkowie przedstawia historię fikcyjnego czeskiego miasteczka Pustina, w którym dochodzi do zaginięcia czternastoletniej córki burmistrzyni Hany Sikorovej. Kobieta ze wszystkich sił stara się odnaleźć dziecko. [center][filmPhoto=678298,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Patrząc na tradycję skandynawskiego czy amerykańskiego kina kryminalnego, moglibyśmy uznać, że gatunek ten jest na tyle skostniały, że ciężko oczekiwać obrazu będącego w pewnym stopniu powiewem świeżości. "[serial=775634]Pustkowie[/serial]" opiera się temu stwierdzeniu, bo to serial wyłamujący się z utartych schematów i odkrywający przed widzem kilka nowych spojrzeń. Czeska produkcja zaskakuje sposobem prowadzenia narracji. Policyjne śledztwo jest jedynie wątkiem pobocznym, choć cały czas napędzającym rozwój fabuły. Poszerzone portrety psychologiczne bohaterów wprawnie ukazują pęknięcia w poszczególnych postaciach, co przekłada się na niespotykany dotąd obraz społeczeństwa, jakie przychodzi nam poznać. Serial już od samego początku zdradza aurę miejsca wydarzeń. Pustina to miasteczko, które nie zachwyca wizualnie. Krajobrazem i stylem przypomina często postradzieckie czy PGR-owskie tereny będące przejawem biedy i technologicznego zastoju. Nieatrakcyjna pod względem turystycznym mieścina jest jednak doskonale sfilmowana. Pięknie usytuowane gmachy zakładu poprawczego dla nieletnich są jednocześnie zachwycające i przerażające. Ogromne – nomen omen – pustkowia oraz tereny nowo powstającej kopalni odkrywkowej węgla czy skąpane we mgle i szarości miejscowe budynki to najlepsze przykłady obrazujące jak fenomenalnie pod względem wizualnym pokazać brzydotę, rozpad i pustkę. [center][filmPhoto=678285,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Nie tylko architektura terenu uwydatnia bolączki tego otoczenia. Miejscowa ludność staje przed poważnym wyborem. Referendum dotyczące wykupienia przez kopalnię terenów, na których mieszkają bohaterowie, zbliża się wielkimi krokami. Podzielona społeczność nie może znaleźć jednak wspólnego języka, a tragedia, która niedługo później wstrząsa ludnością, zamiast jednoczyć, jeszcze bardziej uwydatnia światopoglądowe różnice. W związku z tym głęboko skrywane przez bohaterów sekrety z czasem wychodzą na światło dzienne. "[serial=775634]Pustkowie[/serial]" jest serialem, który w znaczny sposób pogłębia charakterologię swoich postaci, spośród których otrzymuje solidną ekspozycję, dzięki czemu galeria mieszkańców jest tak różnorodna. Nie tworzy to jednak dysonansów, gdyż społeczność przejawia najczęściej podobną mentalność. Zmęczenie życiem w mieście bez większych perspektyw i sąsiedzka zawiść to jedne z głównych problemów Pustiny. Po zniknięciu córki Sikorovej lokalna ludność ochoczo przyłącza się do poszukiwań, a gdy te nie przynoszą większych efektów, wszyscy powoli zaczynają zapominać o tragedii i żyć własnym życiem. Po przełomie w śledztwie i odnalezieniu ciała dziewczyny w studni na leśnej posesji jej ojca społeczność momentalnie wydaje wyrok. Podejrzenie pada na niezrównoważonego psychicznie Karela Sikorę i choć jednoznacznych dowodów brakuje, to reakcja jest natychmiastowa – społeczne wykluczenie. [center][filmPhoto=678299,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center] Niewątpliwie jedną z największych zalet serialu jest niejednoznaczność postaci. Widz nigdy nie jest pewien, co o nich myśleć, bo w "[serial=775634]Pustkowiu[/serial]" nie ma bohaterów dobrych i złych. Z kolei relacje między nimi bazują na niedopowiedzeniach. Hana nawet nie zdaje sobie sprawy, jak zaniedbała relacje z zamordowaną córką. Dopiero śledztwo i rozmowy z drugim dzieckiem – Klárą – udowadniają jej ten stan rzeczy. Lukás – chłopak Kláry – okazuje się lokalnym producentem metamfetaminy, od którego nieżyjąca Miša kupowała narkotyki. Natomiast Filip Paskowski początkowo sprawiający wrażenie zahukanego i niechcianego przez nikogo chłopca daje się poznać jako bezwzględny i trudny w resocjalizacji dorastający człowiek. Przykłady można mnożyć, a końcowe rozwiązanie zagadki morderstwa równocześnie zaskakuje, jak i w uzasadniony sposób puentuje całą opowieść. Zbrodnia nie ma wyraźnego motywu, dlatego szok na końcu jest tak wielki. Surowy, turpistyczny wręcz styl serialu przenika odbiorcę. Uczucie przygnębienia i beznadziei to najbardziej przebijające się z "[serial=775634]Pustkowia[/serial]" emocje. Posępny realizm rzuca tę produkcję gdzieś pomiędzy kino [person=347]Smarzowskiego[/person] (w szczególności "[film=470384]Dom zły[/film]") i [person=137056]Zwiagincewa[/person] ("[film=709355]Lewiatan[/film]"), cały czas pozostając w odniesieniu do nihilistycznej atmosfery pustki pierwszego sezonu Detektywa. Czeska produkcja wydaje się ewenementem na skalę światową. To zdecydowanie jeden z najlepiej skonstruowanych seriali kryminalnych. Praca policji staje się pretekstem do społecznej diagnozy. Dla widzów wywodzących się z podobnej szerokości geograficznej, co mieszkańcy Pustiny, "[serial=775634]Pustkowie[/serial]" to niesamowicie korespondujący z rzeczywistością i wiarygodny obraz jednego z zastygłych małomiasteczkowych regionów Europy. Tak jak Klára, która w finałowym odcinku ze łzami w oczach pyta swojej mamy: "A co, jeśli tak już zawsze będzie?", tak samo widz może zadać sobie pytanie: "Czy dla Pustiny jest jeszcze jakaś nadzieja?"., filmId=775634, trustedReviewer=true, seasonNumber=null, reviewUserNick=mejor910, author=null, date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Seriale wyprodukowane przez telewizję HBO z każdym zdobywają uznanie szerokiej publiczności oraz krytyki... czytaj więcej
Review(title=Ciężar korony, teaser=Twórcy [serial=747284]The Crown[/serial] otrzymali największy budżet w historii telewizyjnych produkcji (tylko 4 seria kosztowała 100 mln funtów) i wykorzystują go fantastycznie. Scenografia, zdjęcia czy kostiumy są doskonałe. Jest tu niesamowity rozmach. To serial, który widz może smakować jak najlepsze danie., content=Za ten serial odpowiadają poważni ludzie, mający do dyspozycji potężne pieniądze. Poprzednie sezony [serial=747284]The Crown[/serial][serial=747284][/serial] spełniały pokładane w nich oczekiwania. Czwarta seria nie zawiedzie fanów i ponownie w pełni wykorzystuje swój olbrzymi potencjał.     Co zobaczymy w kolejnych epizodach [serial=747284]The Crown[/serial]? Sercowe rozterki księcia Karola i jego rozdarcie między Dianą, a Kamilą. Niepokoje społeczne wywołane rządami twardej ręki Margaret Thatcher. Wojna o Falklandy. Popadająca w depresję księżna Małgorzata. Elżbieta II ma co robić, gasząc kolejne pożary i stawiając czoła problemom. [center][filmPhoto=964178,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center]     Następne odcinki robią jeszcze lepiej to do czego przyzwyczaiły nas wcześniejsze serie. Rzucają nas w różne miejsca świata. Trafimy m.in. do Australii, na egzotyczne wyspy, do Afryki no i przede wszystkim odwiedzimy pałace, miasta, wioski i rozległe pola Anglii i Szkocji. Ale też mniej przyjazne lokacje, jak slumsy amerykańskiej metropolii, londyńskie blokowisko i tamtejszy urząd pracy.     [serial=747284]The Crown[/serial] tasuje sceneriami tak samo jak gatunkami. Mamy tu romans i różnego rodzaju dramaty: obyczajowy (rozterki miłosne Karola), polityczny czy społeczny (doskonały odcinek o wtargnięciu do pałacu, którego nie powstydził by się [person=45648]Ken Loach[/person]). Wszystko umiejętnie pomieszane i podane w idealnych proporcjach. [center][filmPhoto=964181,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center]     Zarówno rojaliści opowiadający się za monarchią jak i przeciwnicy tego typu państwa dostaną tu argumenty za swoim stanowiskiem. O ile [serial=747284]The Crown[/serial] nadaje ludzką twarz i uczłowiecza Windsorów, to jednocześnie nie boi się kontrowersji. To jak potraktowano Dianę czy co zrobiono z kuzynkami monarchini to zło w stanie czystym.     Przed premierą 4 serii szerokie komentarze budziła obsada ról dwóch ważnych postaci, wspomnianych wcześniej Diany i Margaret Thatcher. Występ [person=2719175]Emmy Corrin[/person] jako Lady Di to niesamowita kreacja. Jej oddające emocje spojrzenia, gesty, ruchy to czyste  mistrzostwo. [person=227]Gillian Anderson[/person] w roli Żelaznej Damy jest też świetna chociaż pozwala sobie na mocne aktorskie szarże balansujące na granicy przerysowania.  Reszta obsady spisuje się znakomicie i aż szkoda, że w kolejnym sezonie nastąpi jej zmiana (podobnie jak to miało miejsce po pierwszych dwóch sezonach). Ale z drugiej strony nie mogę się doczekać aby zobaczyć jak poradzi sobie następne rozdanie aktorów. [center][filmPhoto=964125,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center]     Twórcy [serial=747284]The Crown[/serial] otrzymali największy budżet w historii telewizyjnych produkcji (tylko 4 seria kosztowała 100 mln funtów) i wykorzystują go fantastycznie. Scenografia, zdjęcia czy kostiumy są doskonałe. Jest tu niesamowity rozmach. To serial, który widz może smakować jak najlepsze danie.     [serial=747284][/serial][serial=747284]The Crown[/serial] jest wzorem z Sevres dla biograficznych produkcji.  Jest tak silną marką wśród seriali jak Rolls-Royce wśród samochodów. Obraz wybitny i kompletny. To wyjątkowa przyjemność oddać zmysły jego twórcom, którzy prowadzą nas przez pasjonującą historię. Historię dobrze opowiedzianą, mistrzowsko wykonaną i kapitalnie zagraną.   , filmId=747284, trustedReviewer=true, seasonNumber=4, reviewUserNick=Plainview, author=null, date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Za ten serial odpowiadają poważni ludzie, mający do dyspozycji potężne pieniądze. Poprzednie sezony... czytaj więcej
Review(title=Pani Ameryka poszła na wojnę, teaser="[serial=836931]Mrs. America[/serial]" jest serialem bardzo politycznym. Kolejne wydarzenia to przede wszystkim partyjne konwencje, głosowania, debaty, negocjacje, budowanie sojuszy i gaszenie buntów oraz marginalizowanie radykałów w organizacjach feministek i konserwatystek. To produkcja głównie o kobietach i tym jakie widzą dla siebie miejsce w społeczeństwie. , content="[serial=836931]Mrs. America[/serial]" to doskonale zrealizowany i fantastycznie zagrany serial polityczny. Opowiada o sporze kobiecych środowisk skupionych w organizacjach feministycznych i konserwatywnych.   Początkiem lat 70 centralne władze USA przyjęły do konstytucji poprawkę ERA, mającą na celu wykluczenie możliwości dyskryminacji kobiet ze względu na ich płeć. Aby przepisy weszły w życie, musiały zostać ratyfikowane przez władze co najmniej 38 stanów. Ponieważ poprawkę popierały obydwie główne partie polityczne oraz ówczesny prezydent Richard Nixon (oraz wiceprezydent Gerald Ford, który wkrótce przejął stanowisko głowy państwa) jej akceptacja wydawała się formalnością. Nieoczekiwanie konserwatywna aktywistka z Illinois, Phyllis Schlafly, organizuje front sprzeciwu wobec poprawki, który zablokował ją na długie lata. Serial "[serial=836931]Mrs. America[/serial]" opowiada o rozgrywającej się wtedy walce między feministkami, a zwolenniczkami tradycyjnej roli kobiet w rodzinie. [center][filmPhoto=920880,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] "[serial=836931]Mrs. America[/serial]" jest serialem bardzo politycznym. Kolejne wydarzenia to przede wszystkim partyjne konwencje, głosowania, debaty, negocjacje, budowanie sojuszy i gaszenie buntów oraz marginalizowanie radykałów w organizacjach feministek i konserwatystek. To produkcja głównie o kobietach i tym jakie widzą dla siebie miejsce w społeczeństwie. Główna bohaterka "[serial=836931]Mrs. America[/serial]" Phyllis Schlafly to wzorowa żona i matka sześciorga dzieci. Jednocześnie próbuje swoich sił w wyborach (bez sukcesów) oraz zajmuje się publicystyką w kwestiach związanych z obronnością kraju. Jest charyzmatyczną liderką oraz doskonałą organizatorką. W opozycji do niej stoi Gloria Steinem, redaktorka naczelna feministycznego magazynu Ms. oraz liberalna aktywistka, której życie osobiste jest dość dalekie od tradycyjnego modelu rodziny. [center][filmPhoto=913632,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Serial mocno osadzono w historycznych realiach USA. Jeżeli nie znamy podstaw tamtejszego ustroju, mechanizmów władzy, historii i kontekstu społecznego, to momentami możemy czuć się zagubieni. Widzimy tu głównie spotkania, wiece, demonstracje, dyskusje ale duży nacisk kładzie też na pokazanie życia osobistego najważniejszych postaci. Produkcja podnosi kwestie cały czas obecne w debacie publicznej, też w naszym kraju, jak prawa kobiet i mniejszości seksualnych czy aborcję. Tytuły kolejnych odcinków to (w większości) imiona bohaterek, o których szerzej opowiada dany epizod. Dzięki temu postaciom drugoplanowym też nadano głębie i poznajemy ich motywacje oraz sytuację życiową lub przemianę, którą przechodzą. [center][filmPhoto=924710,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center] Chociaż twórcy otwarcie przyznają, że sprzyjają w pokazanym sporze liberalnym feministkom, to trzeba im oddać iż produkcja dość uczciwie pokazuje racje obydwu stron. Przez większą część serii sposób narracji nie faworyzuje żadnej z grup konfliktu i ogranicza się do jego relacji. Nikt nie jest tu kryształowy, każdy ma swoje wady i zalety. Z kolejnymi odcinkami zauważalne jest przechylenie wahadła sympatii twórców. O ile środowiska feministek pokazano jako budowane przez często skonfliktowane ale jednocześnie niebywale inteligentne i pewne siebie kobiety, to konserwatystki to raczej panie proste, zdominowane przez mężów i podporządkowane liderce Phyllis Schlafly, której postać z czasem nabiera cech dyktatorskich.  Doskonale oddano realia epoki. Świetna jest scenografia, kostiumy czy charakteryzacja (te fryzury!). Niebywałą uwagę przywiązano do szczegółów jak np. sprzęty codziennego użytku w domach bohaterów czy samochody. [center][filmPhoto=920875,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto][/center]  Rewelacyjnie spisała się w tytułowej roli [person=6495]Cate Blanchett[/person]. Ta wybitna aktorka (laureatka dwóch Oscarów) świetnie czuje tą postać, a jej obecność na ekranie to jeden wielki popis. Każdy jej grymas, skinięcie czy wystudiowany uśmiech robią wrażenie i podkreślają charakter Phyllis Schlafly. Wadą "[serial=836931]Mrs. America[/serial]" jest monotonia, która co prawda nie przekracza granicy nudy ale daje się ją odczuć. Serial nie używa charakterystycznych dla tego typu produkcji chwytów jak np. cliffhangery czy twisty fabularne. Nie ma tu jakiejś specjalnej dramaturgii czy emocji. Swoją konstrukcją nie zachęca do tego aby zarwać noc aby obejrzeć wszystkie 9 odcinków na raz. Jeżeli ktoś spodziewa się po "[serial=836931]Mrs. America[/serial]" tempa, dynamiki i zwrotów akcji jak w "[serial=620036]House of Cards[/serial]" to bardzo się zawiedzie. Oczywiście produkcję mocno oparto na faktach i scenarzyści nie mogli sobie pozwolić na zbyt wielkie odstępstwa od nich. Wiele lepiej poradzono sobie jednak z narracją w też wiernie trzymającym się historii, politycznym "[serial=722893]Show Me a Hero[/serial]", gdzie treść była bardziej skompresowana, do 6 epizodów. "Mrs. America" to serial bardzo dobry pod względem technicznym i aktorskim, dość uczciwie ale z wskazaniem na jedną ze stron, relacjonujący spór między kobiecymi środowiskami z lat 70. Ogląda się go przyjemnie, ale jednocześnie nie porywa widza. Solidna produkcja, godna polecenia głównie osobom zainteresowanym historią i nie oczekującym mocnych wrażeń. , filmId=836931, trustedReviewer=true, seasonNumber=null, reviewUserNick=Plainview, author=null, date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
"Mrs. America" to doskonale zrealizowany i fantastycznie zagrany serial polityczny. Opowiada o sporze... czytaj więcej
Review(title=Gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady..., teaser=Trzeci sezon opowieści o pogranicznikach z Bieszczad ma jeszcze bardziej mroczny i posępny klimat od wcześniejszych. Cały czas nawiązuje do wybuchu, w którym zginęli funkcjonariusze na początku pierwszego sezonu i roli, jaką odegrała w nim Ewa Wityńska, narzeczona głównego bohatera Wiktora Rebrowa. , content="[serial=697374]Wataha[/serial]" jest serialem, który uczy się na swoich błędach. Kolejne sezony, a nawet odcinki, są lepsze od poprzednich. W trzeciej serii mamy do czynienia z widocznym progresem jakości wobec dwóch pierwszych. Produkcja dojrzała i weszła na bezdyskusyjnie wysoki poziom. W tajemniczych okolicznościach zostaje zamordowana rodzina podkarpackiego biznesmena, który zatrudniał u siebie nielegalnych migrantów z Ukrainy. Szybko wyjaśnia się, że morderstwo było powiązane z handlarzami żywym towarem oraz przeszłością bohaterów "[serial=697374]Watahy[/serial]". [filmPhoto=815730,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] Trzeci sezon opowieści o pogranicznikach z Bieszczad ma jeszcze bardziej mroczny i posępny klimat od wcześniejszych. Cały czas nawiązuje do wybuchu, w którym zginęli funkcjonariusze na początku pierwszego sezonu i roli, jaką odegrała w nim Ewa Wityńska, narzeczona głównego bohatera Wiktora Rebrowa. O ile w drugiej serii zwracano uwagę na problemy i konflikty narodowościowe, to teraz wchodzimy w środowisko mafijne, przestępcze. Mniej tu ideologii, a więcej brudnych pieniędzy zarobionych na ludzkiej krzywdzie. [filmPhoto=815751,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] Bardzo dużym atutem tej odsłony jest umiejętne wprowadzenie nowych, ciekawych postaci. Chodzi tu głównie o niejednoznacznego Pułkownika Kuczera ([person=56091]Borys Szyc[/person]) czy czarny charakter z prawdziwego zdarzenia, Tatianę Barkową ([person=1548787]Evgeniya Akhremenko[/person]). Doskonale rozwinięto niebywale dramatyczny wątek Wiśniaka (Piotr Żurawski) czy Świtalskiego ([person=10172]Jarosław Boberek[/person]). Gwiazdą drugiego planu cały czas pozostaje fenomenalnie napisana i jeszcze lepiej zagrana postać Łuczaka (genialny [person=74155]Jacek Lenartowicz[/person]). Tym razem zdarzają się mu chwile szczerości i refleksji, w przerwach między swoimi tradycyjnymi ironicznymi docinkami oraz żartami. Na pierwszym planie bryluje cały czas niewątpliwa gwiazda tego serialu, czyli [person=183392]Leszek Lichota[/person] w roli Wiktora Rebrowa. Towarzysząca mu [person=174043]Aleksandra Popławska[/person], jako prokurator Dobosz, gra znacznie lepiej niż w pierwszej serii. Twórcy konstruują swoją historię dość odważnie. Została mocno zagmatwana ale pozostaje logiczna i niezwykle klimatyczna. Ciężar gatunkowy, jest tu potężny. Nie brakuje scen brutalnych i krwawych. Czuć presję ciążącą na bohaterach i napięcie towarzyszące ich działaniom. Wszystko doskonale podkreślają znakomite zdjęcia bieszczadzkiego pogranicza. [filmPhoto=850574,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] Trzecia seria "[serial=697374]Watahy[/serial]" zamyka fabularnie serię. Wyjaśnia oraz domyka większość wątków i robi to w sposób bardzo płynny. Niemniej jest to zakończenie bardzo gorzkie. I dobrze obrazuje istotę całego serialu, który wypełniono ludzkim bólem i cierpieniem. "[serial=697374]Wataha[/serial]" Jest na pewno godna polecenia osobom oczekującym mocnych wrażeń, pięknych zdjęć i wciągającej historii, trzymającej w napięciu do samego końca. Nie wykluczone, że po sukcesie dotychczasowych serii twórcy postanowią wrócić na bieszczadzkie pogranicze i powstaną kolejne sezony. Miejmy nadzieję, że tak się stanie. , filmId=697374, trustedReviewer=true, seasonNumber=3, reviewUserNick=Plainview, author=null, date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
"Wataha" jest serialem, który uczy się na swoich błędach. Kolejne sezony, a nawet odcinki, są lepsze od... czytaj więcej
Review(title=Wszystko w życiu robiłem dla dzieci, teaser="[serial=779456]Sukcesja[/serial]" to doskonały, wulgarny i lekko przesadzony humor oraz fantastyczni, pełnokrwiści bohaterowie. Postacie są cudownie zabawne i karykaturalne w swoim zepsuciu ale też tragiczne. Zwłaszcza, że twórcy wyposażyli je w genialne dialogi i świetne sceny., content=Rodzina Royów to senny koszmar lewicowych publicystów. Przedstawiciele uprzywilejowanego procenta populacji, który kontroluje znaczną większość światowego bogactwa. Obrzydliwie majętni i niezwykle zepsuci. Głową familii jest twórca medialnego i rozrywkowego imperium Logan. Gdy jego zdrowie zaczyna szwankować rynki domagają się wyznaczenia następcy. Tym samym rozpoczęto rodzinną walkę o sukcesję po obecnym władcy. On sam zdaje sobie sprawę, że powinien wskazać dziedzica. Jednocześnie nie do końca może się pogodzić z utratą kontroli i wpływów. [filmPhoto=776596,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] Serial stoi postaciami i tym co się między nimi dzieje. Tu najważniejsze są relacje między bohaterami. Mamy tu też wielki biznes, przejęcia, fuzje, negocjacje, udziałowcy, itd.  Ale to wszystko stanowi tylko tło, dla intryg, mających miejsce na dworze Royów. Spisków wszelkiego rodzaju. Wyrafinowanych i budowanych w większych sojuszach, jak i doraźnych taktycznych gierek. "[serial=779456]Sukcesja[/serial]" to doskonały, wulgarny i lekko przesadzony humor oraz fantastyczni, pełnokrwiści bohaterowie. Postacie są cudownie zabawne i karykaturalne w swoim zepsuciu ale też tragiczne. Zwłaszcza, że twórcy wyposażyli je w genialne dialogi i świetne sceny. [filmPhoto=776628,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] Aktorsko szarżuje (rola słusznie nagrodzona Złotym Globem) [person=41605]Brian Cox[/person], w roli głowy rodziny Logana. Gruboskórny starzec, którego charyzma wręcz onieśmiela jego współpracowników i najbliższych. Dwór klakierów kręci się przy nim jak wokół dyktatora. Medialny magnat nie mający skrupułów, który w pewnym momencie z rozbrajającą szczerością stwierdza: „wszystko w życiu robiłem dla dzieci”. Mimo tej deklaracji, jego dzieci to osoby głęboko zagubione i permanentnie przez ojca krzywdzone. Wśród potomstwa bryluje [person=6943]Kieran Culkin[/person] (również w pełni zasłużona nominacja Złotego Globu za tę rolę) w roli Romana, najmłodszego syna Logana. Zdominowany i podporządkowany ojcu błazen. Oglądając kolejne epizody tylko czekamy aż pojawi się na ekranie, co prawie zawsze jest okraszone radykalnym żartem. [filmPhoto=776610,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto]  Ambitnym i inteligentnym synem, ale również głęboko nieszczęśliwym oraz permanentnie niszczonym przez głowę rodu, jest Kendal ([person=807442]Jeremy Strong[/person]). Z drugiej strony mamy najstarszego z rodzeństwa, trzymanego z boku, głupka Connora. Jedyna córka, Shiv ([person=1515436]Sarah Snook[/person]), to przebiegła intrygantka, teoretycznie nie zaangażowana w rodzinny biznes ale cały czas kręcąca się wokół niego.  Jej narzeczony Tom to niebywale śliski typ, entuzjastycznie podchodzący do zbliżającego się wejścia do tak majętnej rodziny. Jest jeszcze młody kuzyn Greg, Marcia, żona Logana i kilku podwładnych oraz biznesmenów, rywalizujących z klanem Royów. [filmPhoto=776624,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] Sukcesja przypomina "[serial=620036]House of Cards[/serial]", z tym, że dzieje się w realiach wielkiego biznesu. Też jest tu pewna umowność i przerysowania. Obydwie produkcje są perfekcyjnie wykonane i doskonale zagrane. Jednocześnie relacje między członkami rodziny Royów przypominają stosunki panujące u Lannisterów z "[serial=476848]Gry o tron[/serial]". Rywalizują ze sobą, zawierają doraźne sojusze. Niby się kochają (aczkolwiek nie tak, jak [character=715]Jaime [/character]i [character=714]Cersei[/character]), ale gdy chodzi o władze czy pieniądze, to uczucia spadają na dalszy plan. Powszechnie uważa się, że wzorem głównego bohatera "[serial=779456]Sukcesji[/serial]" był [person=909638]Rupert Murdoch[/person] i jego medialny konglomerat, z telewizją Fox News na czele. Natomiast jest to inspiracja dość luźna i w żaden sposób serial nie opowiada o rzeczywistych wydarzeniach, jak to robiły np. "[serial=829367]Na cały głos[/serial]" czy "[film=826763]Gorący temat[/film]". W ogóle mało tu mamy wątków mówiących o samych mediach i ich funkcjonowaniu. "[serial=779456]Sukcesja[/serial]" jest poziom wyżej: inwestycje, spotkania zarządu, giełda, udziałowcy, poszukiwania kapitału. Początkowo drażniące mogą być zdjęcia. Rozchwiana kamera podąża za bohaterami i szybko zmienia położenie. Można się do tego jednak szybko przyzwyczaić. Świetna jest muzyka, w dużej części budowana różnymi wariacjami tytułowego (genialnego!) utworu. Znakomite są też smaczki. W jednej ze scen widzimy propagandową prezentację firmy Royów, na której obserwujemy jej otwartość na wszystkich pracowników, bez względu na kolor skóry czy płeć. W tym samym momencie otwierają się drzwi jednej z sal konferencyjnych i wychodzą z niej uczestnicy spotkania: sami biali panowie w średnim wieku. "[serial=779456]Sukcesja[/serial]" to serial perfekcyjnie zrealizowany i pochłaniający widza. Opowiadana historia jest ważna i wciągająca, ale stanowi głównie tło do zobrazowania chorych relacji między członkami rodziny zdegenerowanych miliarderów. Pokazuje świat szklanych wieżowców, wielkich korporacji i gigantycznych pieniędzy. A w nim ludzi, którym nie powinno niczego brakować. Osób absolutnie oderwanych od rzeczywistości, zakompleksionych i nieszczęśliwych.  Mimo ich potężnego zepsucia, jest nam ich zwyczajnie żal. I te emocje są siłą tego znakomitego serialu. , filmId=779456, trustedReviewer=true, seasonNumber=1, reviewUserNick=Plainview, author=null, date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Rodzina Royów to senny koszmar lewicowych publicystów. Przedstawiciele uprzywilejowanego procenta... czytaj więcej
Review(title=Arktyczny terror, teaser="[serial=769361]Terror[/serial]" jest serialem w wielu miejscach doskonałym. Rewelacyjnie odtworzono atmosferę arktycznej pustki. Świetnie zobrazowano codzienne trudy marynarzy, których statki na długie miesiące zostały uwięzione w lodowych kleszczach. Przerażająco pokazano jakie instynkty rodzą się w ludziach postawionych w ekstremalne trudnej sytuacji. Niestety mimo wielu zalet "[serial=769361]Terror[/serial]" ma też poważne wady., content="[serial=769361]Terror[/serial]" jest serialem w wielu miejscach doskonałym. Rewelacyjnie odtworzono atmosferę arktycznej pustki. Świetnie zobrazowano codzienne trudy marynarzy, których statki na długie miesiące zostały uwięzione w lodowych kleszczach. Przerażająco pokazano jakie instynkty rodzą się w ludziach postawionych w ekstremalne trudnej sytuacji. Niestety mimo wielu zalet "[serial=769361]Terror[/serial]" ma też poważne wady. W roku 1845 do Arktyki wyruszyła ekspedycja kapitana sir Jona Franklina, w której wzięły udział dwa brytyjskie okręty: Erebus i Terror. Ich celem było znalezienie przejścia północno- zachodniego, które pozwalało by na żeglugę tą trasą z Europy do Azji. Jednostki utknęły w lodzie, a ich załogi rozpoczynają walkę o przeżycie. Walkę z mrozem, chorobami, brakiem żywności, a przede wszystkim... z samymi sobą. No i jeszcze bestią, czającą się w zamieciach śnieżnych...  [center][filmPhoto=777654,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center]   Serial "[serial=769361]Terror[/serial]" jest adaptacją książki [person=507411]Dana Simmonsa[/person]. Wziął on za podstawę fabuły historyczną Ekspedycję Franklina. Do dziś niewiele wiadomo na temat losów marynarzy po zakleszczeniu okrętów w lodzie. Autor uzupełnił te braki własną fabułą, w której umieścił też fantastyczny wątek potwora terroryzującego rozbitków.   Terror od początku prezentuje się znakomicie jeżeli chodzi o kwestie techniczne (z wyjątkiem niektórych efektów specjalnych, ale o tym później). Już sama czołówka jest świetna. Genialna jest scenografia i zdjęcia. Okręty, ich wnętrza, najbliższe otoczenie, a w późniejszych odcinkach przerażająca pustka Arktyki wyglądają rewelacyjnie. Sugestywne są kostiumy, chociaż czasem można odnieść wrażenie, że bohaterowie są ubrani zbyt lekko, jak na panujące mrozy. To jednak mało istotny szczegół nie psujący odbioru wykonania produkcji, która w całości buduje niesamowity klimat. Aż chce się założyć czapkę i rękawiczki siedząc przed telewizorem!  [center][filmPhoto=777673,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center]   Doskonale oddano też relacje między poszczególnymi członkami załogi i problemy, z którymi mierzą się marynarze i żołnierze. Nakreślono bardzo wyraźnych bohaterów. Są tu wrażliwcy, głęboko poruszeni swoją obecną sytuacją. Inną grupą są doświadczeni pragmatycy, chcący przeżyć ale jednocześnie zachować człowieczeństwo. No i degeneraci, którzy nie cofną się dosłownie przed niczym. Wszystko na tle niesamowitej samotności i wyobcowania oraz kurczących się zapasów psującej żywności, które prowadzą niektórych do załamania nerwowego. W "[serial=769361]Terrorze[/serial]" poruszana jest też kwestia spotkania dwóch światów: brytyjskich odkrywców i Eskimosów (a właściwie Inuitów).      Bardzo dobrze radzi sobie większa część obsady. Genialną postać stworzył [person=2781]Jared Harris[/person], jako kapitan Francis Crozier. Świetnie sprawdza się on w aktorskich potyczkach z duetem [person=71225]Ciarána Hindsa[/person] (grającego dowódcę całej ekspedycji, kapitana Johna Franklina) i [person=167514]Tobiasa Menziesa[/person] (Komandor James Fitzjames). Co ciekawe ci dwaj aktorzy wystąpili kilkanaście lat wcześniej w serialu "[serial=119650]Rzym[/serial]" w rolach Cezara i Brutusa. Podczas jednego z dialogów w Terrorze wspominają o czasach starożytnego Rzymu co wygląda na świadome nawiązanie do ich wcześniejszego spotkania na planie i mrugnięcie okiem do widzów.     Duży nacisk położono na relacje między kapitanami obydwu statków: Franklinem i Crozierem. W retrospekcjach widzimy, że na ich stosunki wpłynęły sprawy osobiste, co nadaje głębi całemu kontekstowi właściwej akcji serialu. Niestety nie stworzono go w tak szerokim zakresie przy innych bohaterach, gdzie aż się o to prosiło, jak np. głównemu czarnemu charakterowi Corneliusowi Hickey, granemu przez [person=456031]Adama Nagaitisa[/person]. Swoją drogą ciekawe, że negatywny bohater jest też homoseksualistą. Serwis mediaversityreviews.com oceniający społeczne przesłanie produkcji filmowych i telewizyjnych otwarcie skrytykował twórców Terroru, za pokazania geja w stereotypowy sposób, jako manipulatora i złoczyńcy. Kontrowersje związane z tą kwestią traktuję jako ciekawostkę i symbol naszych czasów. Nie wpływa ona na moją ocenę serialu.  [center][filmPhoto=777688,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center]   "[serial=769361]Terror[/serial]" ma też niestety duże wady. Największą z nich jest wprowadzenie do fabuły potwora. Ta historia ma olbrzymi potencjał wywołania grozy naturalnymi środkami, który w dużej mierze wykorzystuje. Natomiast pojawienie się stwora sztucznie dodaje dramatyzmu tam, gdzie mógł by być zbudowany w zupełnie inny, bardziej konwencjonalny sposób. Jego obecność jest czasem pójściem na łatwiznę. Gdy akcja zwalnia lub zmierza jednoznacznie w jednym kierunku, a twórcy nie mają pomysłu jak ją przyśpieszyć lub zrobić zwrot, pojawia się przerośnięty niedźwiedź, który wykonuje te zadania. Szkoda, że zamiast przedstawić realistyczny scenariusz losów załogi Erbusa i Terroru zdecydowano się na wprowadzenie fantastycznego stwora. Oczywiście rozumiem, że tak było w książkowym pierwowzorze i jego brak w telewizyjnej wersji wymusił by bardzo znaczące zmiany fabularne. Niemniej recenzuję serial jako autonomiczną całość, a wątek stwora wpływa negatywnie na jego ocenę. Nie pasuje tu (zwłaszcza, że jego komputerowo wykonane oblicze nie przekonuje) i psuje odbiór innych, znakomitych elementów produkcji. Zwłaszcza, że nie jest głównym elementem fabuły jak to miało miejsce np. w "[film=980]Obcym[/film]" czy "[film=4713]Coś[/film]", ale wsadzoną na siłę istotą.    Kolejnym minusem są niektóre rozwiązania scenariuszowe. Twórcy dość otwarcie praktykują zasadę "Strzelby Czechowa" i jasno akcentują zdarzenia, które będą miały dość oczywiste konsekwencje w przyszłości. Zwroty akcji są przez to dość przewidywalne. Dużo do życzenia pozostawia też niesatysfakcjonujące zakończenie.  [center][filmPhoto=777685,3,none,0px-0px-0px-0px][/filmPhoto] [/center]   "[serial=769361]Terror[/serial]" jest serialem nierównym, pozostawiającym potężny niedosyt. Z jednej strony doskonała scenografia, klimat czy atmosfera. Perfekcyjnie pokazane relacje między członkami załogi i zderzenie różnych charakterów ludzkich w ekstremalnie trudnych realiach. Z drugiej zabrakło nadania głębi niektórym istotnym dla fabuły bohaterom czy zastosowano uproszczone rozwiązania scenariuszowe. Do tego dochodzi psujący odbiór całości potwór. Mimo wszystko plusy przeważają nad minusami i "[serial=769361]Terror[/serial]" zapewnia przyzwoitą rozrywkę, w szczególności dla fanów dreszczowców i produkcji kostiumowych., filmId=769361, trustedReviewer=true, seasonNumber=null, reviewUserNick=Plainview, author=null, date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
"Terror" jest serialem w wielu miejscach doskonałym. Rewelacyjnie odtworzono atmosferę arktycznej pustki.... czytaj więcej