Relacja

22. MFF Nowe Horyzonty: Kwiaty zła

https://www.filmweb.pl/article/22.+MFF+Nowe+Horyzonty%3A+Kwiaty+z%C5%82a-147234
22. MFF Nowe Horyzonty: Kwiaty zła
W naszej dzisiejszej relacji z wrocławskich horyzontów Michał Walkiewicz recenzuje najnowszy film Marka Jenkina, triumfatora konkursu NH z 2019 roku ("Przynęta"), czyli folkowy horror "Enys Men". Przypominamy też recenzję Adama Kruka z obleganego na festiwalu "Rimini" w reżyserii Ulricha Seidla.

***


Tożsamość wyspy


recenzja filmu "Enys Men", reż. Mark Jenkin 
autor: Michał Walkiewicz

Gdybym był złośliwy, mógłbym napisać, że "Enys Men" to film, którego bohaterka przez bite pięćdziesiąt minut zapisuje w notatniku jedno zdanie, by w pięćdziesiątej pierwszej minucie zapisać inne. To wszystko prawda, mamy nawet zbliżenie na notatnik i plumknięcie pianina, co urasta na ekranie do rangi eksplozji nuklearnej. Ale tak jak podobny skrót nie oddaje skali artystycznych ambicji reżysera Marka Jenkina, tak i łatka zakochanego w starym kinie impresjonisty nie zamyka rozmowy o jego wyjątkowej twórczości – nieodmiennie zawieszonej pomiędzy muzealną przeszłością X Muzy a niosącą rewizję klasycznych gatunków przyszłością.

Kobieta z notatnikiem (wykuta w marmurze Mary Woodvine) mieszka na tytułowej, odizolowanej od świata wyspie (w oryginale "men" wymawia się "mejn", co w Kornwalii oznacza ni mniej, ni więcej tylko wyspę "kamienną"). Nie ma imienia, na liście płac figuruje jako Ochotniczka, zaś jej dzień wypełniają rutynowe czynności związane z doglądaniem lokalnej flory. Niebo ma kolor spleśniałego twarogu, potężne fale tłuką o brzeg, trawa kołysze się złowróżbnie, a kobieta drepcze w zaklętym kręgu – z chatki na smagane wiatrem klify, potem do transformatora, nad studnię i znów do chatki. Przed zachodem słońca powtarza dziwaczny rytuał, zrzuca kamień w głąb wyschniętej czeluści, nasłuchując, czy uderzy o dno. Ów stan napięcia i niepewności nieuchronnie udziela się widzowi. Bohaterka mogłaby kontemplować cumulusy przez pięć minut, dwie godziny albo cztery dni i nie zrobiłoby to większej różnicy – Jenkin opanował do perfekcji sztukę trzymania nas w stanie hipnozy; jasne, gdzieś na granicy snu, ale jednak hipnozy.   


W swoim poprzednim filmie, nie do końca udanej "Przynęcie", reżyser opowiadał o gentryfikacji rybackiego miasteczka językiem starego kina – film wyglądał trochę jak wczesne obrazy Guya Maddina, a trochę jak "Nanuk z Północy". Akcja "Enys Men" rozgrywa się w latach 70., a sam film sprawia wrażenie, jakby nakręcono go w niemowlęcym okresie folk-horroru. Szesnastomilimetrowa taśma prowokuje oczywiste skojarzenia z eksperymentalnym kinem o paradoksalnej klaustrofobii otwartych przestrzeni, ale dla Jenkina to tylko punkt wyjścia. Jest przecież również idealnym narzędziem do tego, by pokazywać obumieranie materii. W optyce reżysera przyroda na wyspie pozostaje dzika i nieokiełznana, ale znajduje się rownież w fazie rozkładu, być może tlen odbierają jej narzędzia, przedmioty i inne wytwory człowieka (kręcone zresztą z podobnym namaszczeniem). Na temat samotności głównej bohaterki – zestawionej dość klasycznie z obłędem – pracuje cała scenografia, eksplikują go wszystkie wizualne metafory, z montażem atrakcji na czele; psychizacja krajobrazu obejmuje tu nawet pozorny azyl, czyli spowite mrokiem bądź zalane krwistoczerwonym światłem mieszkanie kobiety. To chyba najszlachetniejsza folk-horrorowa narracja: opowieść o przyrodzie starszej niż człowiek, mściwej, niedającej się okiełznać, żądającej ofiar. 

Całą recenzję "Enys Men" znajdziecie na karcie filmu TUTAJ.

***

La dolce vita



recenzja filmu "Rimini", reż. Ulrich Seidl
autor: Adam Kruk

Niech nie zmyli Was tytuł – znany z dowalania swoim rodakom Ulrich Seidl wcale nie porzucił Austrii na rzecz słonecznej Italii. Choć większość akcji najnowszego filmu autora "Upałów" faktycznie dzieje się w kurorcie nad Adriatykiem, Włosi migają tu zaledwie w tle, a mowy Dantego usłyszymy niewiele i to w dość pokracznej wersji głównego bohatera – austriackiego szansonisty o pseudonimie Ritchie Bravo (Michael Thomas). Próbując uwieść swą publiczność, co jakiś rzuca z niemieckim akcentem okrzyki w rodzaju Grazie!, Bellissima!, La dolce vita! – w rozmowie z jednym ze swoich włoskich pracodawców słyszymy, że wiele więcej nie opanował. Nie potrzebował – bazę fanowską ma niemiecką, a ta kocha jego głos i stylówę: wyrastające z łysiejącej czachy tlenione włosy, odsłaniającą klatę rozpiętą koszulę, błyszczący garnitur.


Poznajemy go, kiedy opuszcza Rimini i wraca na austriacką prowincję, by wziąć udział w pogrzebie matki. W rodzinnym domu, urządzonym w stylu rustykalnym, pozostał brat (Georg Friedrich) oraz zestaw dekoracji znanych z wcześniejszych filmów Seidla: poroża, ciężkie firany, brzydkie meble. Ojciec (Hans-Michael Rehberg) wciąż żyje, ale mieszka w domu opieki, gdzie poruszając się o balkoniku, gubi się w dość paskudnych wnętrzach. Czasem przyśpiewuje nazistowskie piosenki z czasów wojny – wtedy odwiedzający go Ritchie zagłusza je swoimi rzewnymi songami. Jedną wykona też na ceremonii pochowania matki. W końcu jest gwiazdą schlager music – fenomenu, który porównać można do naszego disco polo.

Na stałe Ritchie osiadł w Rimini, gdzie zabawia grupy turystów. Miasto oglądamy poza sezonem i – jak przystało na film lubującego się w wyciąganiu na ekran okropności czołowego brutalisty europejskiego kina – od najgorszej strony. Zimno, ciągle pada, wiatr od morza nie daje żyć. Hotele i ośrodki wypoczynkowe stoją puste, ich architektura mocno się zestarzała, a wnętrza jeszcze bardziej. Przykurzony kurort podobać się może – zdaje się mówić Seidl – tylko ludziom o najgorszym guście na świecie. Dokładnie tak, jak muzyka i styl Ritchiego Bravo, uosabiającego wcale nie tak wstydliwe fantazje jego rodaków: estetyczne i erotyczne.

Po koncertach Ritchie świadczy swoim zaawansowanym wiekiem fankom także usługi seksualne. Nie tylko zresztą seksualne, bo potrafi podnająć im własną willę, by zarobić więcej grosza, którego ciągle mu brakuje, jako że zdobyte pieniądze szybko przepija. A będzie ich  potrzebować więcej, kiedy odnajdzie go porzucona przed laty córka (Tess Göttlicher), domagając się rekompensaty za stracone lata. Czy nieoczekiwana wizyta może okazać się szansą na nowy start? I czy Ritchie ją wykorzysta, czy nadal będzie się ślizgać przez życie na swym więdnącym uroku? 

Całą recenzję filmu "Rimini" można przeczytać na karcie filmu TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones