Relacja

BERLINALE 2016: Hakerskie wojny i Mars w Paryżu

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/BERLINALE+2016%3A+Hakerskie+wojny+i+Mars+w+Pary%C5%BCu-115898
O Złotego Niedźwiedzia Berlinale walczy w tym roku również dokumentalista Alex Gibney, który ma już na koncie m.in. Oscara. Jakub Popielecki wyciąga wnioski z jego ponurego filmu "Zero Days". Anna Bielak zaś stawia na komedię i sprawdza, jakie nowiny napływają z planety Mars w "Des nouvelles de la planète Mars" Dominika Molla.

"Skynet 1.0" - recenzja filmu "Zero Days", reż. Alex Gibney


Alex Gibney ma dosyć. Kiedy kolejny jego rozmówca nabiera wody w usta, usłyszawszy pytanie o wirus komputerowy Stuxnet, dokumentalista przyznaje zza kadru, że zaczyna go już to wkurzać. Wyobraźcie sobie, że w 1945 roku ktoś zrzuca bombą atomową na Hiroszimę, ale się do tego nie przyznaje. Nowy rodzaj wojny zostaje zainicjowany, świat już nigdy nie będzie taki sam - ale tajemnicą pozostaje, kto wydał rozkaz i podbił stawkę. Nie do pomyślenia? W "Zero Days" Gibney przekonuje, że podobna sytuacja miała miejsce całkiem niedawno. Stawka naprawdę została podbita, a nam pozostaje mieć nadzieję, że osoba z ręką na czerwonym guziku pomyśli dwa razy, zanim zaserwuje komuś nową Hiroszimę. Różnica będzie tylko jedna: dziś zamiast bomby wystarczy program komputerowy.

Gibney, laureat Oscara za "Kurs do Krainy Cienia", twórca m.in. "Kłamstw Armstronga" czy "Steve Jobs: Man in the Machine", tym razem bierze na warsztat temat cyberwojny. Podąża śladem tajemniczego wirusa, który wykryto po raz pierwszy na Białorusi, a następnie zaczęto spotykać w komputerach na całym świecie. Specjaliści od internetowego bezpieczeństwa nie mogli pozostać obojętni wobec problemu. Program był bowiem zbyt zaawansowany, jak na zwykłą aplikację do wyłudzania pieniędzy czy jakiś wybryk hakerów-aktywistów. Wniosek nasuwał się sam: wirus - ochrzczony nazwą Tuxnet - musiał powstać na zlecenie któregoś z rządów i służyć jako wysokiej klasy broń. Kto ją wycelował i w kogo? Jaką rolę grają w tym scenariuszu Stany Zjednoczone, Izrael i Iran? Co to oznacza dla nas, zwykłych ludzi? Gibney stawia przed swoją kamerą zastęp profesjonalistów - od komputerowych znawców po wysoko postawionych rządowych agentów - i inscenizuje regularne śledztwo. Jak w rasowym kryminale, spodziewajcie się dreszczy.
 
"Zero Days" pokazuje, że domena cybernetycznego uzbrojenia to prawna i moralna szara strefa. Sięgnięcie po dotychczasowe rodzaje broni masowego rażenia - czy to chemicznej, czy biologicznej - "utrudnione" było m.in. przez szereg skomplikowanych procedur bezpieczeństwa. Wymagało też nie lada zaplecza, które kolei wymuszało jawność działań: bomby wodorowej nie schowasz przecież w kieszeni. W przypadku cyber-rynsztunku jest inaczej. Cyfrowa wojna toczona jest w domenie zer i jedynek, przez agencje przyzwyczajone do utajniania wszystkiego, co da się utajnić. Zazwyczaj nie widać więc nawet, że jakakolwiek wojna ma miejsce. 

Całą recenzję Jakuba Popieleckiego znajdziecie TUTAJ

"Wegetariański freak show" - recenzja filmu "Des nouvelles de la planète Mars", reż. Dominik Moll


Wieści z planety Mars nie są najlepsze. Philippe (François Damiens) na starcie pozwala się zapędzić w kozi róg. Kolejno spadają na niego wszystkie nieszczęścia świata, a on bierze je na klatę, bo nie ma wyjścia. Była żona wyjeżdża w delegację i bez uprzedzenia podrzuca mu dwójkę nastoletnich dzieci. Dwunastoletni syn przeszedł na wegetarianizm i odkrył istnienie fellatio, córka z psychopatyczną zaciekłością uczy się do egzaminów w towarzystwie przemądrzałego chłopaka. Z żadnym z nich nie da się dogadać. Nowy współpracownik Philippa, Jérôme (Vincent Macaigne), też nie wydaje się szczególnie rozmowy - jest za to nerwowy. W akcie szału rozbija tasakiem pół biura, a potem rzuca nim w Philippe’a, ucinając mu pół ucha. Krew wsiąka w dywan. Film zapowiada się wspaniale.

"Des nouvelles de la planète Mars" Dominika Molla jest mieszanką czarnej komedii, kina familijnego i ekologicznego thrillera. Brzmi to świetnie i pierwsza połowa filmu rzeczywiście jest znakomita. Moll i Gilles Marchand, współautor scenariusza, doskonale splatają wątki, podsycają napięcie i wciągają widzów w arkana zabawnej historii o mężczyźnie, którego każdy próbuje owinąć sobie wokół palca. Dzieci dyktują warunki, szef szantażuje, a Jérôme, który po akcji z tasakiem trafił do zakładu psychiatrycznego, puka do drzwi swojej ofiary. Mężczyzna nie ma dokąd pójść, a Philippe nie potrafi odmawiać. Wierzy też, że jego kumpel w istocie nie jest ani szczególnie niebezpieczny, ani agresywny. Macaigne zadbał, żeby jego krewki bohater był przede wszystkim śmieszny.

Komizm jest zresztą największą siłą "Des nouvelles de la planète Mars". Mollowi udaje się wprowadzać go w rozmaite sytuacje i konwencje. Niekiedy dowcip rodzi się w sytuacjach na pozór kompletnie poważnych, kiedy indziej jest efektem wypadków lub zbiegów okoliczności. Dowcipne są dialogi. Odrobinę też w filmie humoru fekalnego - nie da się przecież ukryć, że ważne punkty zwrotne w narracji i w życiu Philippe’a znaczą psie odchody i wymiociny. Brzmi to jak przesada? Może, ale film nie staje się przez nie niesmaczny. Ma urok typowy dla familijnego kina i francuskich komedii spod znaku Louisa de Funès. "Des nouvelles de la planète Mars" jest również przesycony delikatną nostalgią za surrealizmem. Philippe jest zresztą zupełnie serio oderwany od szarej codzienności. W snach lewituje nad miastem w skafandrze kosmonauty, za dnia zdarza mu się widzieć goryla w garniturze zamkniętego w klatce stojącej na środku jego biura. Sam czuje się, jakby był w potrzasku.

Całą recenzję Anny Bielak znajdziecie TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones