Felieton

FELIETON: Łukasz Maciejewski nie jedzie do Wrocławia

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/FELIETON%3A+%C5%81ukasz+Maciejewski+nie+jedzie+do+Wroc%C5%82awia-44794
Wrocław okupowany jest aktualnie przez młodocianych fanów kina, którzy zjechali tłumnie na festiwal "Era Nowe Horyzonty". Podczas gdy większość mediów podchodzi do tej imprezy na kolanach, my zapraszamy Was do przeczytania felietonu znanego publicysty Łukasza Maciejewskiego, dokładającego łyżkę dziegciu do tej beczki przepełnionej miodem.

NIE JADĘ DO WROCŁAWIA

Festiwal Romana Gutka jest do tego stopnia dowartościowany (wręcz zagłaskiwany) przez dziennikarzy, że przekornie chciałbym trochę ponarzekać. Zazwyczaj jestem entuzjastą kina, które promuje firma Gutka, ale z festiwalu "Era Nowe Horyzonty" wracałem nie tyle zmęczony, co zmaltretowany.
Zamiast kinofilskiej euforii w połowie festiwalu marzyłem tylko o tym, żeby uciekać stamtąd czym prędzej. Do normalności. Do szczerości.
Przede wszystkim byłem udręczony kinowym hardcore’em - z połowy filmów miałem ochotę uciec po kwadransie, ale także upałami i nienajlepszą, moim zdaniem, atmosferą. Odnosiłem wrażenie, że we Wrocławiu wszyscy udajemy: że jesteśmy inteligentniejsi, (jeszcze) młodsi, otwarci na ciągle "nowe horyzonty". Nosimy koraliki na szyi, dłoniach i na pupie; nocami chwacko przypalamy skręty i nie zmieniamy nigdy "hippisowskich" skarpetek. Niestety, śmierdzą.
Lato czeka
Lato, lato czeka: na festiwale. Również festiwale filmowe. Kanikuła to idealny pretekst żeby zakochując się w sobie i w kinie, zapomnieć o zakichanych egzaminach (pracy itd.). Okazji jest co niemiara.
Doskonale pamiętam moment, w którym cały ten, letni festiwalowy boom dopiero się zaczynał. Jeszcze jako licealista pojechałem na wakacje, do Kazimierza. Wszyscy znamy takie klimaty. Spanie pod namiotami, bułka z pomidorem, spacery za rączkę …no, nie tylko "za rączkę".
Ale okazało się, że przy okazji spacerków prywatnych, po kazimierskim ryneczku zaczął właśnie spacerować letni festiwal filmowy, który zresztą – ze zmiennym szczęściem – przetrwał do dzisiaj. Nic nie wiedziałem o tym festiwalu, mało kto o nim zresztą wiedział i niewielu przyjechało widzów, ale dla mnie była to impreza z wielu względów przełomowa.
Zmysłowe lato obudziło zmysły rodzącego się kinomana. Bo właśnie wtedy, w Kazimierzu, obejrzałem filmy, które – jako licealista – nie tylko zapamiętałem, ale również na trwałe przechowałem w pamięci. "Dwa księżyce" Andrzeja Barańskiego i "Orlando" Sally Potter, "Serce jak lód" Claude’a Sauteta i "Historia Asi Klaczinej…" Andrieja Konczałowskiego. Chwile nie do zapomnienia.
Równie ważne, o ile nie ważniejsze, było jednak to, co działo się wówczas dookoła: mnie i kina. Aura miasteczka, gwarne, trochę kiczowate prowincjonalne klimaty. Pani Danuta Rinn, którą spotkałem w sklepie spożywczym i potem przez kilka godzin rozmawialiśmy o jazzie, odchudzaniu i malarstwie (prymitywnym). Kuncewiczówka i wąwozy. Piszę o tym wspomnieniu nie tylko z sentymentalnej próżności. Zwyczajnie tęsknię za świętem kina, które miałoby również ludzki, nie tylko profesjonalny i ambicjonalny charakter; bo przecież, jeżeli głębiej się nad tym zastanowić, przez kolejne lata, jeżdżąc – już zawodowo, jako dziennikarz, konferansjer etc. – w różne dziwne miejsca, zawsze szukałem tam powrotu do pierwszych wzruszeń, które byłyby nie tylko (kolejnymi) filmowymi wtajemniczeniami, ale także osobistym spotkaniem z latem w pełni: i z letnim, bardzo zmysłowym przesileniem, w którym kino pełniłoby ważną, ale nie jedyną rolę.
Tymczasem imprez w Polsce przybywało (przybywa), ale wzruszeń jakby coraz mniej. Może jeszcze w największym stopniu taki beztroski klimat niezobowiązującej gry w kino – obok kina, udaje się zachować w Zwierzyńcu. Tam nie ma żadnej manifestacji, splendoru, puszenia się na medialną wyjątkowość: jest po prostu dobre i mądre kino. A wokół tego kina małe jeziorko, na którego tafli – jeżeli dobrze się przyjrzeć - można dostrzec rysunek biustu królowej Marysieńki Sobieskiej, jest uliczka Wąska z bielonymi domami, z pelargoniami w oknach, ze szczekającymi pieskami (przydrożnymi – takimi z Miłosza), są lasy i piwo. To mnie kręci.
Co nas kręci
Dlaczego zatem nie kręci mnie Wrocław? Bo rozrastając się: wzdłuż, wszerz i wspak, puchnąc od nadmiaru atrakcji, prężąc się w zawiłej akrobatyce filmoznawczej (filmy konkursowe), festiwal "Nowe Horyzonty" moim zdaniem stracił duszę. Stał się mocno snobistyczną, bardzo profesjonalną imprezą, w której nie ma już miejsca na prywatne adresy.
Międzynarodowi goście robią interkontynentalne miny; bogate miasto Wrocław (oraz możny sponsor) mają szeroki gest: i pokazują nam-biedakom z prowincji, na co ich stać; filmów i atrakcji jest tak wiele, że nie sposób tego wszystkiego ogarnąć: nie tylko percepcyjnie, ale także praktycznie i zdroworozsądkowo (co wybrać, co opuścić); z kolei wprowadzone od kilku lat retrospektywy konkretnych kinematografii przypominają wypisy z filmowego foldera podróżnego: przy przemiłym udziale ambasad. W każdym razie napinka na wielkość na "Nowych Horyzontach" jest tak wielka, że z trzaskiem pękają mięśnie. No sorry Winnetou, rejteruję przed takim świętem. Nie jadę do Wrocławia.
Coś za coś. Nie sposób usatysfakcjonować wszystkich – każdego. Niektórzy lubią artystowską gigantomanię, inni wolą spokojną kontemplację kina: z daleka od zgiełku. Fakt że należę raczej do tej drugiej grupy widzów, nie świadczy bynajmniej, że oceniam "Horyzonty" źle, albo neguję samą ideę festiwalu. Takie stwierdzenie byłoby tylko bałamutną felietonową ekstrawagancją, na której kompletnie mi nie zależy. Uważam natomiast, że to, co dla niektórych krytyków wydaje się "fenomenem na światową skalę", albo jest "najważniejszym festiwalem w Polsce", dla innych – w tym dla mnie – należy do kategorii imprez "niekoniecznych".

Łukasz Maciejewski (ur. 1976) - filmoznawca, krytyk filmowy i teatralny związany między innymi z "Filmem", "Kwartalnikiem Filmowym", "Tygodnikiem Powszechnym", "Krakowem", "Teatrem", "Notatnikiem Teatralnym", "Machiną", "Dekadą Literacką", "Dziennikiem" (dodatek "Kultura"), "Dziennikiem Polskim", "Dialogiem" (Niemcy), "Kino Koło" (Ukraina).
Ekspert Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i Agencji Filmowej TVP. Współpracownik dydaktyczny UJ i AP w Krakowie, współautor wielu książek zbiorowych; m.in.: "Tako …rzecze Lem", "Na peryferiach dwóch miast", "Filmowe zwierciadła Europy".