Artykuł

GRANICE KINA: Kiedyś wszyscy byli piękni i młodzi

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/GRANICE+KINA%3A+Kiedy%C5%9B+wszyscy+byli+pi%C4%99kni+i+m%C5%82odzi-84031
Wprowadzany właśnie na rynek kina domowego dokument "Prywatna księga komiksu" pokazuje, jak w Stanach Zjednoczonych rozwijał się komiks, który był zarówno użytecznym narzędziem pomagającym w kształtowaniu tzw. amerykańskich wartości, jak i adekwatnym medium do ich kontestowania.

Pochodzący z 1988 film Rona Manna, uznawany za kanoniczny dokument poświęcony amerykańskiemu komiksowi,  ma obecnie zupełnie inne znaczenie niż w czasach, kiedy powstawał. Dziś to podszyta nostalgią, urocza podróż w czasie, opowieść o ponad dwudziestu twórcach, którzy zmienili oblicze medium. Mamy tu  Roberta Crumba bez siwizny. Młody, rozemocjonowany Art Spiegelman opowiada o "Maus", nie wiedząc, że za kilka lat dostanie za niego Nagrodę Pulitzera. Z kolei Frank Miller, dziś zdeklarowany konserwatysta (warto przypomnieć jego niedawny, idiotyczny album "Holy Terror"), który fizycznie niemal upodobnił się do swoich bohaterów z "Sin City", u Manna wygląda jak wesoły hippis.

Od  1988 zmienili się sami twórcy, ale w równym stopniu zmienił się amerykański komiks. Dziś "Prywatna księga komiksu" ogląda się jak opowieść o klasykach. W chwil debiutu była to raczej historia o rewolucjonistach i innowatorach. I jak to zwykle bywa, rewolucja nie miałaby miejsca, gdyby nie forma artystycznego kagańca, jakim był niezwykle restrykcyjny Comic Code. Mann stara się nas przekonać w swoim filmie, że kodeks komiksowy był dla amerykańskich władz mieczem obosiecznym. Trzymał sztukę opowiadania obrazem na krótkiej smyczy, a jednocześnie spowodował naturalną reakcję buntu przeciwko takiemu postępowaniu i zainicjował narodziny komiksu undergroundowego.

Jeśli Twoje dziecko czyta komiks, to wiedz, że coś się dzieje.

Obraz Manna to pod względem narracji rzecz niezwykle dynamiczna, do tego w ciekawy sposób łączy klasyczny wywiad zmiksowany ze starymi materiałami filmowymi z czasów nagonki na komiksową sztukę. Twórca wplata w swoją opowieść także fragmenty plansz. Choć dziś wygląda to dość oldschoolowo, ma swój urok. Dzięki natłokowi obrazów, z jakim zostajemy skonfrontowani, łatwo zatapiamy się w komiksowe światy stworzone w poszczególnych latach i chłoniemy towarzyszącą rozrostowi tej gałęzi kultury atmosferę. Szczególnie interesująco wygląda to w latach 50., gdy telewizja i psychiatra Frederic Wertham rozpętali w mediach kampanię antykomiksową. Jej powodem były głównie horrory i thrillery wydawane przez EC Comics, ale cenzorski kodeks komiksowy rozszerzono na wszystkie obrazkowe publikacje.

 

W założeniu kodeks miał chronić dzieci przed chorobami psychicznymi i rozstrojem emocjonalnym, ale w gruncie rzeczy stanowił próbę kontroli nad niezwykle popularną dziedziną kultury, którą po prostu warto było trzymać w ryzach. Swoją skuteczność i perswazyjność udowodniła już w wojennych okopach: w czasie II wojny na potęgę drukowano patriotyczne zeszyty, a żołnierze chętnie się nimi zaczytywali. Kiedy przyjrzymy się zapisom kodeksu komiksowego, zauważymy jednak, że chodzi o coś więcej niż zakaz wizualizowania odciętych głów i wyprutych flaków.

Zgodnie z regułami kodeksu, w komiksach nie wolno było pokazywać sędziów, policjantów czy władz rządowych w sposób, który mógłby wywołać u odbiorcy brak szacunku do nich, a dobro zawsze musiało triumfować nad złem. Zakazana była także wszelka golizna, nie należało stosować wulgarnych słów, a w związkach miłosnych trzeba było podkreślać wartości rodzinne. Ponadto zabraniano ataków na jakiekolwiek grupy rasowe bądź religijne. Zalecano przekazywanie szacunku do rodziców, zasad moralnych i honorowego zachowania.
Powyższa lista wyraźnie ograniczała pole manewru twórcom w oficjalnym obiegu, dlatego nic dziwnego, że w latach 60. musiało powstać podziemie na czele z takimi twórcami jak Gilbert Shelton czy Robert Crumb.

Czas na zmiany

Mann w swoim filmie pokazuje, że trzy najbardziej przełomowe punkty w rozwoju amerykańskiego komiksu to: narodziny magazynu "MAD", następnie  undergroundowej sceny komiksowej w latach 60. oraz powołanie do życia przez Arta Spiegelmana w 1980 magazynu "Raw".

W każdym z tych trzech przypadków nowa jakość narodziła się dzięki grupom twórców, którzy pracowali na własną rękę i na własny rachunek, w oderwaniu od tradycyjnego komiksu mainstreamowego z superbohaterami. Żaden z tych twórców nie myślał o komiksie w kategorii przemysłu, co do tej pory było standardem, a Crumb niespecjalnie przejmował się kodeksem komiksowym, bo prace jego i jego kumpli i tak funkcjonowały w niezależnym obiegu.

 

Z kolei "Raw" w świadomości księgarzy nie istniał jako periodyk komiksowy, ale jako magazyn artystyczny. Jak często powtarzał sam Spiegelman, ze względu na format i okładki księgarze najczęściej umieszczali "Raw" na półce z czasopismami o sztuce. Autor "Maus" rzecz jasna nie protestował.

"Prywatna księga komiksu" skupia się na komiksie kontrkulturowym i niezależnym. I właściwie trudno mu się dziwić, bo to underground pchał rozwój obrazkowego medium w Stanach do przodu i łamał kolejne ograniczenia. Tacy ludzie jak Will Eisner, Robert Crumb czy Harvey Pekar (jego rodzice pochodzili z Białegostoku) wnieśli do komiksu autobiografizm, niekiedy, tak jak w przypadku Crumba, był to autobiografizm połączony wręcz z ekshibicjonizmem. Lata 60. na dobre wprowadziły do komiksu politykę i sprawy społeczne.  Na tyle skutecznie, że z czasem musiał zauważyć to nawet mainstream (wprawdzie później, ale zawsze) choćby w takich seriach jak "Punisher". Z kolei magazynowi "Raw" amerykański komiks zawdzięcza odświeżenie komiksu w warstwie wizualnej i lepszą wymianę myśli z komiksem europejskim. To właśnie u Spiegelmana publikowały takie tuzy ze Starego Kontynentu, jak Jacques Tardi czy Lorenzo Matotti. "Raw" pozwoliło też zaistnieć znanemu z "Black Hole" Charlesowi Burnsowi czy jednemu z najciekawszych obecnie rysowników niezależnych – Chrisowi Ware'owi.

Mann, kręcąc w latach 80. film, nie mógł  przewidzieć, że kilka lat później Ware, Burns i kilku innych przedstawicieli młodszego pokolenia wychowanych na Crumbie rozkręcą modę na tzw. powieść graficzną (graphic novel), która oznaczała jedynie inny sposób myślenia o komiksie, a nie osobny gatunek opowiadania obrazem. Niemniej sposób myślenia i tworzenia wystarczył, by w USA komiks wyszedł ze świata superbohaterów i  zagościł księgarniach, a tym samym w szerszym obiegu kultury.



"Prywatna księga komiksu" pokazuje korzenie współczesnego amerykańskiego komiksu niezależnego, który cały czas prężnie się rozwija. Szkoda, że na ekranach kin wciąż latają wyłącznie faceci w pelerynach. Dla każdego, kto właśnie zaczął interesować się komiksem i chce sobie zrobić szybkie repetytorium z najciekawszych twórców, film Manna będzie jak znalazł, choć warto go traktować raczej jako punkt wyjścia do własnych dalszych poszukiwań. To, co przedstawia, to zaledwie czubek komiksowej góry lodowej.