Adina Pintilie, laureatka Złotego Niedźwiedzia na zakończonym właśnie w Berlinie festiwalu filmowym, opowiada Piotrowi Czerkawskiemu o swoim "Touch Me Not" (recenzję można przeczytać TUTAJ). Wszystko to dzieje się jednak za zgodą bohaterów. Swego czasu ukuliśmy zresztą przewrotną formułkę: "Podczas kręcenia filmu nikt nie został zraniony wbrew swojej woli". Nawet bowiem jeśli ktoś wygląda na ekranie jakby to, co robi, wprawiało go w dyskomfort, dlaczego mielibyśmy odmawiać mu do tego prawa? Ludzie czasem potrzebują doświadczania czegoś nieprzyjemnego, bo to przynosi im oczyszczenie, co może potwierdzić wielu performerów albo terapeutów. Nawet jeśli, patrząc z boku, możemy uznać takie zachowanie za dziwne czy trudne do zaakceptowania, nie będąc w skórze drugiego człowieka, nie mamy prawa go oceniać.
Czy w przypadku eksperymentu takiego jak "Touch Me Not" możemy mówić w ogóle o istnieniu tradycyjnie napisanego scenariusza? Przed wejściem na plan miałam w głowie precyzyjną ideę dotyczącą scenografii i wizualnej tożsamości filmu. Zanotowałam sobie również pomysły tematów, które pragnę poruszyć z bohaterami, i pytań, jakie zamierzam im zadać. Tak wyglądały ramy, które następnie wypełniły się wolnością i spontanicznymi pomysłami przychodzącymi do głowy podczas wzajemnych interakcji z bohaterami. W tym sensie
"Touch Me Not" polegał właściwie na permanentnej improwizacji, był niekończącym się dialogiem stymulowanym nie tylko przez to, co bohaterowie powiedzieli mi przed kamerą, lecz także przez to, co wyczytałam na przykład w ich dziennikach.
Jak właściwie udało Ci się skłonić kolejnych bohaterów do opowiadania przed kamerą o sprawach, o których zwykle z trudem rozmawiamy nawet z najbliższymi? Wszystkich moich rozmówców połączyła chęć nawiązania dialogu z widzem i zaproszenia go do zastanowienia nad własnym rozumieniem takich pojęć, jak: "intymność", "piękno", "związki", "pożądanie". Jednocześnie jednak każdy z bohaterów miał własną, bardzo wyrazistą motywację, która popchnęła go do udziału w projekcie. Szczególne wrażenie zrobił na mnie przypadek Christiana – chłopaka przykutego do wózka inwalidzkiego i chorego na rdzeniowy zanik mięśni. Christian wspomniał mi otwarcie, że irytuje go powszechne postrzeganie osób niepełnosprawnych jako dotkniętych cierpieniem ofiar, które nie mają potrzeb seksualnych. Mój bohater na co dzień z wielkim zaangażowaniem walczy z tym stereotypem i dzięki temu jest dla mnie kimś w rodzaju współczesnego bojownika o wolność. Wierzę, że udział w
"Touch Me Not" pozwoli mu na dotarcie ze swym przekazem do jeszcze większej grupy ludzi.
Czego, Twoim zdaniem, możemy nauczyć się od Christiana? Przede wszystkim tego, że nie istnieje jedna konkretna definicja piękna. Choć większość ludzi miałaby pewnie opory przed nazwaniem Christiana przystojnym, dla mnie jest on prawdziwie pięknym człowiekiem. Planujemy już zresztą następny wspólny projekt – stworzenie nowych wersji klasycznych dzieł sztuki przedstawiających boginię Wenus, która zostanie zastąpiona przez Christiana. Mam nadzieję, że będzie to kolejny krok w walce z szeroko rozpowszechnionymi przekonaniami na temat "inności", która nie zawsze musi oznaczać przecież coś gorszego, a często okazuje się wręcz bardziej wartościowa niż to, co składa się na tak zwaną "normę".
Widać to już w "Touch Me Not", które odbieram jako filmową lekcję empatii.
Osobiście lubię myśleć o tym filmie jako o lustrze, które pokazuje, że Inny stanowi tak naprawdę odbicie nas samych. Wszyscy jesteśmy przecież pod jakimś względem wykluczeni, zepchnięci na margines, postrzegani jako outsiderzy. Jeśli nie zaczniemy sami akceptować takich ludzi, nie możemy wymagać, by otoczenie akceptowało nas.
W wielu scenach wspólnie z Christianem, który nie jest profesjonalnym aktorem, występuje znany choćby z "Noi Albinoi" Tómas Lemarquis. Fakt, że
Tómas ma dość spore doświadczenie aktorskie, nie miał w tym przypadku specjalnego znaczenia. Dla niego, tak jak dla wszystkich innych bohaterów, udział w filmie również był okazją do pogłębienia samoświadomości. Jestem również pewna, że
Tómas nie wykorzystał swojego talentu, by ukryć się za nim i nie być do końca szczerym z samym sobą. Do dziś pamiętam, że po pierwszym seansie filmu
Tómas wyszedł z sali kinowej absolutnie wstrząśnięty, spojrzał na mnie i powiedział: "Może i nie jest to dokument, ale z całą pewnością także nie fikcja".
Skąd w ogóle wzięło się u Ciebie – zamanifestowane w "Touch Me Not" – zainteresowanie podejściem ludzi do ich własnej intymności? Gdy miałam 20 lat, byłam przekonana, że doskonale wiem, czym jest miłość, jak powinny wyglądać związki i w jaki sposób należy okazywać innym uczucia. Sądzę, że nie byłam w tym odosobniona, bo każdy z nas kształtuje wyobrażenia dotyczące miłości pod wpływem rodziny, edukacji czy kultury, w której żyje. Z biegiem czasu okazuje się jednak, że moc tych schematów w konfrontacji z rzeczywistością jest bardzo ograniczona, wobec czego należy je odrzucić i na nowo nauczyć się rozumienia samego siebie oraz potrzeb własnego ciała. Pomyślałam sobie, że to fascynujący proces, który warto udokumentować za pomocą kamery. Początkowo chciałam, by był to projekt osobisty i skupiony wyłącznie na mnie samej, ale potem zrozumiałam, że każdy rozumie intymność inaczej i bardziej interesujące będzie przedstawienie na ekranie odmiennych perspektyw kilkorga różnych bohaterów. W końcu choćby zwykły dotyk, który dla jednej osoby stanowi zwykły wyraz sympatii i bliskości, dla innej będzie nadużyciem, przekroczeniem granic, na które pozwala tylko najbliższym. W jaki sposób ludzie negocjują status wzajemnej relacji? Kiedy i na jakich zasadach decydują się wyeksponować przed drugim człowiekiem własną cielesność? Uznałam, że podróż zainspirowana przez takie pytania może okazać się naprawdę fascynującym przeżyciem.
Myślisz, że doświadczenie nabyte przy okazji "Touch Me Not" sprawiło, że jesteś dziś kimś innym niż na początku pracy nad filmem? Oczywiście, że tak. Natura mojej przemiany okazała się zresztą przewrotna, bo z jednej strony stałam się dojrzalsza, a z drugiej doświadczyłam czegoś w rodzaju powrotu do dzieciństwa. To przecież właśnie dzieci patrzą na świat i ludzi bez uprzedzeń, instynktownie akceptują charakteryzującą ich różnorodność. Jeśli po seansie
"Touch Me Not" widz również nabierze dziecięcej ufności wobec drugiego człowieka, uznam, że jako artystka w pełni osiągnęłam swój cel.