Artykuł

Robin Hood. Banita o stu twarzach

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Robin+Hood.+Banita+o+stu+twarzach-60545
ROBIN HOOD – BANITA O STU TWARZACH

Jest jednym z tych bohaterów kina i literatury, którzy powinni zostać wpisani na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Robin Hood jest bowiem własnością powszechną. Podczas gdy inne wielkie postaci, na czele z królem Arturem i jego świtą, przypisani są tylko jednej kulturowej tradycji, sprawiedliwy rzezimieszek z Locksley jest dobrem uniwersalnym. Nie może więc dziwić, że odkąd informacje o filmie Ridleya Scotta ujrzały światło dzienne, na internetowych forach zawrzało. Zapewne jeszcze po premierze filmu kinomani dyskutować będą, czy Russell Crowe pasuje, czy też nie pasuje do roli Robina, i czy facet o aparycji podstarzałego twardziela dobrze wpisuje się w stereotyp honorowego złodziejaszka?



Rozterki kinomanów są jednak jałowe. Wystarczy rzut oka na filmy, które na przestrzeni ostatniego wieku opisywały dzieje banity, by dostrzec, że jego wizerunek jest bardzo niespójny, a fantazja filmowców dawno już poprzełamywała wszelkie schematy. Nie ma Robina Hooda uniwersalnego. Choć wielu widzi w nim jedynie brawurowego wojownika i czarującego kochanka o romantycznym usposobieniu, bandzior z Locksley ma wiele twarzy, a Douglas Fairbanks, Errol Flynn ani Kevin Costner nie mają bynajmniej monopolu na robinhoodowski autentyzm.

Wnuki Errola Flynna

Że historie o Robin Hoodzie będą interesowały filmowców od zarania kina, było niemal tak pewne, jak to, że kamera w końcu ukaże publiczności kąpiącą się, półnagą panią. Magnetyzm bandyty z Sherwood przesądzał o jego popkulturowej atrakcyjności, podobnie jak toposy poruszane w opowieściach o nim. Odwaga, lojalność, braterstwo, miłość i wszystkie inne cnoty czyniły go idealnym bohaterem łotrzykowskiej opowieści. A że raczkujące kino uwielbiało przygodowe historie poczciwych i niepoczciwych łotrów, już w 1908 roku Percy Stow, brytyjski specjalista od filmów przygodowych, nakręcił "Robin Hood and His Merry Men".  Jeszcze w epoce kina niemego do jego postaci nawiązywali rozliczni reżyserzy (wśród nich francuski duet Étienne Arnaud i Herbert Blaché w 1912 roku oraz Japończyk, Bansho Kanamori – dwanaście lat później).

Dziś obejrzenie któregoś z tamtych obrazów albo graniczy z cudem, albo jest zupełnie niemożliwe. Zapewne także dlatego pierwszym Robin Hoodem znanym światowej publiczności jest ten grany przez Douglasa Fairbanksa w niemym filmie Allana Dwana. "Robin Hood" z 1922 roku przeszedł do legendy jako jedna z największych superprodukcji w historii kina niemego. Wszystko było tutaj największe: budżet grubo przekraczający milion dolarów, spektakularna premiera filmu, no i gaża gwiazdora. Fairbanks, amant kina przygodowego, był skazany na sukces. Choć dziś jego rola wydaje się cokolwiek zabawna, to właśnie Fairbanks ukształtował wizerunek legendarnego banity. Szarmancki, skłonny do brawury, wojowniczy i oddany sprawie Robin Fairbanksa był wzorem, do którego odnosił się każdy kolejny odtwórca jego roli.

Na Fairbanksie wzorował się choćby Errol Flynn, jeden z najbardziej znanych kinowych Robin Hoodów. Reżyserowane przez Williama Keighleya i Michaela Curtiza "Przygody Robin Hooda" przenosiły postać brytyjskiego rzezimieszka w zupełnie nową epokę: dźwięku i koloru. W 1938 roku mieszkańcy Sherwood nie tylko mogli już prowadzić normalne rozmowy, ale i prezentować się we wszystkich kolorach tęczy dzięki zastosowaniu technicoloru. Robin Hood, niczym asystent św. Mikołaja, paradował więc w komicznym zielonym stroju, a Flynn między kolejnymi szermierczymi popisami i posyłaniem szelmowskich uśmiechów w stronę Lady Marian, wybuchał dość głupawym śmiechem. I choć grany przez tego aktora-awanturnika Robin był osobnikiem niefrasobliwym, z łatwością uwodził publiczność zapatrzoną w cwaniacki uśmiech Flynna.




Kasa i klasa

Kogo jednak na dłuższą metę interesowałby Robin-bawidamek? Flynn może i był aktorem ciekawym, ale jego kreacje pozbawione były jakiejkolwiek głębi, przez co szybko nudziły widzów. Zwłaszcza po II wojnie światowej, kiedy to zmienił się wzorzec prawdziwego mężczyzny, Hood-awanturnik stracił trochę uroku. Nowy Robin Hood był więc bardziej hardy, porzucał donżuanerię na rzecz patriotyzmu, a szelmowski uśmiech coraz częściej zastępowała u niego męska zaciętość. Taki był bohater "Robin Hooda z Sherwoodzkiego Lasu" zrealizowanego w 1960 roku przez Terence’a Fishera.



Obraz ze studia Hammer miał w sobie wszystko, co najlepsze, i zarazem najgorsze w filmach kultowej brytyjskiej wytwórni: był schematyczny, do bólu prosty i… pociągający. Brytyjscy producenci wiedzieli bowiem, jak uwieść publiczność. Obfity biust Sary Branch (filmowej Marian) przykuwał uwagę równie mocno, co świetne aktorskie kreacje. Richard Greene stworzył przeto Robina uniwersalnego – wciąż błyskotliwego amanta, czasem szarmanckiego kochanka, ale i bezwzględnego wojownika, któremu bardziej zależy na dokopaniu swym wrogom, aniżeli na jakichkolwiek miłosnych podbojach. Przekleństwem Greene’a, a zarazem błogosławieństwem twórców okazał się jednak inny aktor – Peter Cushing, czołowy artysta Hammera wcielający się w Szeryfa z Nottingham. To on zawłaszczył dla siebie większość filmowych sekwencji, pokazując postać rozdartą, ciut nikczemną, ale honorową i wierzącą w słuszność swej sprawy.

Hammerowski bandyta daleki był od wzorcowej kreacji Flynna. Ale tradycjonalistów zapatrzonych w Robina A.D. 1938 wkrótce dosięgnąć miał cios dużo większej mocy. Cztery lata po filmie Fishera w 1964 roku Gordon Douglas dokonał bowiem jednej z najśmielszych interpretacji opowieści o Robinie w całej historii kina. Jego "Robin i 7 gangsterów" był filmem przepysznym, rozbuchanym, ironicznym i zarazem stylowym. To nic, że zamiast leśnych bezdroży pokazywał Chicago czasów prohibicji, a szlachetnych wieśniaków zastępowali uroczy mafiosi – nawet po tak efektownych scenariuszowych przeróbkach, film Douglasa pozostawał opowieścią o Robin Hoodzie. Z pewnością najbardziej niezwykłą w całej historii kina.

Kapitalni aktorzy – Frank Sinatra, Bing Crosby, Sammy Davis Jr., Dean Martin i Peter Falk – wspólnie stworzyli film, łączący w sobie najlepsze cechy kina gangsterskiego, kina przygodowego i… musicalu. Obok urodziwej Barbary Rush w "Robinie i 7 gangsterach"  największe wrażenie robiła muzyka nominowana do Oscara w 1965 roku. I choć twórcy musicalu o Robinie nie otrzymali zań złotej statuetki, zapisali się w historii kina. No bo ile razy Robin Hood mógł się pochwalić wokalem Sinatry i ileż razy zamiast spierać się o dobro, zło i sprawiedliwość, jego kompani troszczyli się jedynie o to, by zachować klasę i gangsterski styl?

Nie tylko w rajtuzach

Frywolność, z jaką Douglas, Sinatra i reszta filmowej ekipy potraktowali historię łucznika z Sherwood, do dziś robi wrażenie. Autorzy musicalowych przygód Robina całkowicie odeszli bowiem od przyjętego wzorca,  by zakpić sobie z koturnowej tradycji. Ale nie oni jedni pozwolili sobie na ironiczne podejście do mitu Robin Hooda.

Jego dowcipną wersję zaserwował swym widzom m.in. Terry Gilliam w "Bandytach czasu" z 1981 roku. Amerykański reżyser znany z zamiłowania do surrealizmu, rozbuchanej wyobraźni i dzikiego poczucia humoru, także Robin Hoodowi przydał nieco śmieszności. Kiedy bohater "Bandytów…", mały samotny chłopiec podróżujący w czasie, trafiał do Sherwood, nie zastał w nim bynajmniej szelmowskiego twardziela, ale jąkałę mówiącego z brytyjską flegmą i ubranego w komiczny strój elfa. Kilkunastominutowa sekwencja, w której John Cleese wciela się w postać Robina, choć krótka, jest jednym z najlepszych żartów, jakie kino urządziło bandycie z Locksley.



Kilka scen wyreżyserowanych przez Gilliama, a poświęconych Robinowi, bawi z pewnością bardziej niż pełnometrażowa komedia Mela Brooksa"Robin Hood: faceci w rajtuzach". Nakręcona w 1993 roku parodia filmów traktujących o legendarnym złodzieju, obśmiewała większość wcześniejszych filmów o Robinie, ale filmowi brakowało czaru i autentycznego komediowego zacięcia. Pastisz nakręconego dwa lata wcześniej "Robin Hood: Książę złodziei" Kevina Reynoldsa nie grzeszył inteligencją i subtelnością. Brooks silił się jedynie na drwiny z tego, że Kevin Costner odmówił występowania w rajtuzach, a gwiazdorowi zabroniono mówić z brytyjskim akcentem, stawiając natomiast u jego boku czarnoskórego pomocnika granego przez Morgana Freemana.

Robin a sprawa…

To, co stanowiło przyczynek do żartów Mela Brooksa, dla twórców "Robin Hooda: Księcia złodziei" było jednak ważnym elementem artystycznej konstrukcji – obecność na planie afroamerykańskiego aktora miała być dowodem na to, że w Hollywood lat 90-tych nie ma miejsca na rasizm. Nie miało znaczenia, że sam Morgan Freeman należy do przeciwników politycznej poprawności i rasowych parytetów – istotny był  społeczny przekaz, że oto w Fabryce Snów panuje pluralizm (nawet gdy znajduje się on w konflikcie ze zdrowym rozsądkiem).

Decyzja producentów, by głównym pomocnikiem Robin Hooda był czarnoskóry innowierca, tylko na pozór wydaje się nieistotna. Pokazuje ona, że filmowe opowieści o Robinie z Locksley czasem są czymś więcej niż tylko przygodową opowiastką. Twórcy filmów o angielskim banicie całkiem często traktują awanturniczą fabułę jako pretekst do iście socjologicznych refleksji.



O tym, że losy średniowiecznych  rycerzy mogą służyć za metaforę współczesności, przekonywał już Richard Thorpe w 1952 roku. Reżyserując swojego "Ivanhoe" (w którym oczywiście pojawia się także postać Robin Hooda), Thorpe mówił o powojennym świecie, o międzynarodowych różnicach, faszyzmie i antysemityzmie.

Jak pojemna jest legenda złodzieja z Sherwood, pokazali także twórcy znad Wisły, którzy przed trzynastu laty stworzyli amatorski film "Robin Hood: Czwarta strzała". Opowiadając o egzystencjalnych rozterkach banity, grupa rodzimych kabareciarzy na czele z Grzegorzem Halamą i członkami grupy "Potem" kpiła z polskiej roszczeniowości, przemian gospodarczych i socjalistycznych ideałów. Wspierani przez Robina biedacy dzięki złupionym skarbom budowali sobie "skromne" zameczki, a przypadki pozłacania rolniczych narzędzi nie były niczym niezwykłym. Bawiąc się w kino, twórcy z wytwórni Ayoy stworzyli film zaskakująco przenikliwy, w którym legenda o Robinie z Locksley stanowiła ledwie ironiczną maskę, skrywającą polskie kompleksy i słabostki.

Opowieść o sprawiedliwym rzezimieszku doczekała się tak licznych interpretacji, że dawno przestała już być wyłącznie historią klasowego konfliktu. Dzięki takim filmom jak "Księżniczka złodziei" Petera Hewitta, las Sherwood stawał się między innymi miejscem walki o prawa kobiet (w tym przypadku reprezentowanych przez córkę Robina, w którą wcielała się Keira Knightley).



Podobną genderową optykę przyjmował także Richard Lester w "Powrocie Robin Hooda" z 1976 roku, jednym z najlepszych filmów o rycerzu-awanturniku. Zamiast młodego watażki amerykański reżyser pokazywał Robina o kilkanaście lat starszego, zmęczonego udziałem w krucjatach i lojalnością wobec okrutnego króla. W świetnej interpretacji Seana Connery’ego Robin stał się postacią złożoną i wiele ciekawszą niż wszyscy jego szarmanccy poprzednicy. Poza rolę urodziwej maskotki wykroczyła także Lady Marian. Grana przez Audrey Hepburn kobieta zastanawiała się nad swoją seksualnością, wiarą w Boga, płcią i tożsamością naznaczoną latami tęsknoty.

***

Film Lestera zrywał z uładzoną tradycją rycerskich opowiastek. Odważne odejście od wytartych schematów zaowocowało filmem kapitalnym. Dziś przypadek "Powrotu Robin Hooda" napawa optymizmem – pozwala bowiem wiele obiecywać sobie po premierze filmu Ridleya Scotta. Także w jego "Robin Hoodzie" pojawią się przecież feministyczne inklinacje i Robin, któremu bliżej do starego wiarusa niż frywolnego młodzieńca. Na wskroś męski, zwierzęcy i charyzmatyczny Russel Crowe ma bowiem szansę na wiele dziesięcioleci zmienić wizerunek rabusia z Sherwood. Czy w rajtuzach, czy w stalowej kolczudze, pewne jest, że Robin Crowe’a będzie postacią charakterystyczną. Może dzięki niemu łatwiej będzie zapomnieć o nieszczęsnym stereotypie filuternego banity. W końcu legendy także mogą być nieco bardziej poważne.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones