Zwycięzca tegorocznego festiwalu w Wenecji nie będzie raczej przebojem kasowym. Ponad dwugodzinna adaptacja opus magnum Goethego, "Faust", to film niełatwy w odbiorze, przeładowany dialogiem, a w dodatku idący pod prąd kanonicznym interpretacjom. Jeśli więc poloniści chcą, by uczniowie zdali nową maturę, nie powinni ich zabierać do kina. Aleksander Sokurow zachował się jak każdy wytrawny adaptator, wybierając z literackiego oryginału tylko to, co go interesowało. W przypadku rosyjskiego reżysera była to władza – przewodni temat jego wcześniejszych filmów o krwawych dwudziestowiecznych przywódcach (
"Moloch" o Hitlerze,
"Cielec" o Leninie oraz
"Słońce" o cesarzu Hirohito).
"Faust" stanowi niejako podsumowanie dotychczasowych rozważań twórcy
"Aleksandry".
Kluczową postacią w dziele
Sokurowa jest diabeł, w niczym nieprzypominający jednak uwodzicielskiego Mefistofelesa, który wyszedł spod pióra
Goethego. Lichwiarz (
Anton Adasinsky) to brzydki, odpychający pokurcz. Nie toczy on sporu z Bogiem, gdyż (jak stwierdza w jednej ze scen) Boga nie ma. Jest za to zło. W zepsutym, pozbawionym zasad świecie wybór diabła na przewodnika wydaje się jednak jedynym sensownym rozwiązaniem – tylko on zna tajemnicę istnienia i pozwala uwierzyć, że jest coś jeszcze. Układu z przedstawicielem sił nieczystych nie boi się zawrzeć nawet ksiądz.
U
Sokurowa nie tylko zło wydaje się małe i pokraczne. Wątła i niewzniosła jest również miłość Fausta do Małgorzaty. Reżyser znacząco przycina wątek tej ostatniej – dziewczyna znika z ekranu tuż po tym, jak spędza noc z tytułowym bohaterem. Porzucenie Małgorzaty dużo mówi o Fauście. Żaden z niego romantyczny kochanek, tylko zwykły, dyszący z pożądania podrywacz. Władza, której tak bardzo pragnie, wcale nie jest mu potrzebna do ocalenia ludzkości. On chce się po prostu napawać własną mocą.
Aby móc w pełni docenić
"Fausta", należy znać dobrze język niemiecki. W przeciwnym wypadku seans ograniczy się głównie do śledzenia napisów pod ekranem – jak wspomniałem na początku, ilość dialogów i prędkość, z jaką są momentami deklamowane – wydaje się przytłaczająca. Szkoda by było poświęcić dla nich pieszczące oko, ewidentnie wzorowane na dziełach flamandzkich mistrzów pędzla, obrazy zarejestrowane okiem kamery
Brunona Delbonnela (
"Amelia",
"Across the Universe").
"Faust" to jeden z tych filmów, które stawiają odbiorcy wysokie wymagania, ale nie gwarantują, że wyjdzie on z kina "wstrząśnięty", "przejęty" albo "wzruszony". Dzieło
Sokurowa jest do przemyśliwania.