Drugiego dnia festiwalu Michał Walkiewicz zobaczył na Lido nieudane konkursowe "Tory" Johna Currana z Mią Wasikowską w roli głównej. Adam Kruk z kolei dobrze bawił się na konkursowej propozycji Włochów, "Via Castellana Bandiera" Emmy Dante.
Matka Robyn od wielbłądów Zdarzyło się naprawdę: w 1977 roku zaledwie 27-letnia Australijka
Robyn Davidson odebrała ostatnie nauki od tresera wielbłądów w miasteczku Alice Springs i wyruszyła w 1700-milową podróż przez kraj. Swoje wrażenia z trwającej blisko rok odysei zamieniła na wydawniczy bestseller. Książkowe
"Tory" biegną między piaskami zachodnioaustralijskich pustyń a aborygeńską przestrzenią mitologiczną, anektowaną powoli przez ekspansywny przemysł turystyczny. Filmowe, niestety, prowadzą donikąd.
Znany ze swoich klasycystycznych ciągot reżyser
John Curran (
"Malowany welon") i tym razem nie dał się ponieść fantazji. Jego film jest stylistycznie przezroczysty, zaś w warstwie fabularnej to przedziwny stop notki z encyklopedii oraz pisanej na klęczkach hagiografii. Bohaterka pojawia się z wiernym psiakiem na stacji kolejowej, następnie lata ze szmatą po szemranych barach i zajazdach, potem przechodzi szkołę życia na wielbłądziej farmie. Wreszcie, wspomagana finansowo przez National Geographic, wyrusza w drogę. Wątki, które wydają się najciekawsze, zostały na potrzeby filmu uładzone albo zmodyfikowane tak, aby na nieskazitelnej, romantycznej narracji nie pojawiły się żadne rysy. W rzeczywistości
Davidson sama wybrała na towarzysza podróży współpracującego z redakcją NG fotografa Ricka Smolana (i nie był on egotyczną pierdołą, jak to ma miejsce w filmie), poza tym dość szybko doceniła marketingowe aspekty wyprawy i obiecała podzielić się doświadczeniami z czytelnikami periodyku. Nie jest to oczywiście nic złego, więc tym trudniej zrozumieć, dlaczego rzeźbiący pomnik bohaterki
Curran nie dodał rzeczonego składnika do zaprawy. Jego film jest dokładnie taki, jak można się było tego spodziewać: niektóre elementy biografii bohaterki wydają się dla reżysera zbyt świeckie, by składać je na ołtarzu sztuki.
Całą recenzję możecie przeczytać TUTAJ. Dwie Italie Na zeszłorocznym festiwalu w Wenecji włoskie propozycje w konkursie głównym nie znajdowały się wśród faworytów.
"È stato il figlio" Daniela Ciprì i
"Un giorno speciale" Franceski Comencini mocno odstawały od poziomu przeglądu, a i
Marco Bellocchio, którego
"Śpiąca królewna" wzbudziła więcej nadziei i dyskusji, obszedł się bez nagrody. W tym roku na film otwierający wenecki konkurs wybrano
"Via Castellana Bandiera" Emmy Dante – znanej włoskiej reżyserki teatralnej, która debiutuje na dużym ekranie. Film jest ekranizacją jej wydanej pięć lat temu powieści pod tym samym tytułem.
Dwie dziewczyny jadą Fiatem przez Sycylię. Choć wybierają się na wesele, nastrój w ich Multipli raczej wesoły nie jest. Rosa nerwowo prowadzi samochód, umilając to sobie nieustającymi kłótniami ze swoją dziewczyną Clarą (
Alba Rohrwacher), kompulsywnie szkicującą w swoim notatniku. Kiedy zbliżają się do Palermo, skąd pochodzi Rosa (jak zresztą grająca ją reżyserka filmu), atmosfera w aucie jest już tak ciężka, że pod znakiem zapytania staje nie tylko sens tej podróży, ale i przyszłość ich związku. I właśnie wtedy na ich drodze staje inny samochód – wiozące sycylijską rodzinę Punto. Jezdnia jest zbyt wąska, by zmieściły się oba, któryś Fiat musi się cofnąć, ale ani nabuzowana Rosa, ani jadąca z naprzeciwka, podpuszczana przez rodzinę, Samara (
Elena Cotta) nie zamierzają ustąpić. Do głosu dochodzi sycylijski upór.
Stworzony przez bohaterki zator budzi skojarzenia ze słynnym
"Korkiem" Luigiego Comenciniego – metaforą sytuacji we Włoszech lat 70. U
Dante jednak korek szybko zostaje udrożniony i na "polu bitwy" pod Palermo pozostają dwa samochody, należące do skrajnie różnych (ale może tylko pozornie) kobiet. Wiecznie zagniewana Rosa, spod której gęstych loków wystaje pojedynczy dredzik, jest lesbijką w średnim wieku. W samochodzie staruszki Samary, na którą pokrzykuje cała rodzina, wisi krzyż. Nieprzypadkowo obie prowadzą symbolizujące włoskość Fiaty – ten niemy pojedynek jest bowiem tak naprawdę grą o dominację dwóch Italii, ścierających się w polityce, kulturze, obyczaju, właściwie w każdej dziedzinie życia.
Całą recenzję możecie przeczytać TUTAJ.