Paolo Genovese: Pan od room-comów

Informacja nadesłana
https://www.filmweb.pl/news/%22Follemente.+W+tym+szale%C5%84stwie+jest+metoda%22.+Paolo+Genovese+opowiada+o+filmie-161811
Paolo Genovese: Pan od room-comów
źródło: Materiał nadesłany
Z włoskim reżyserem Paolo Genovese, twórcą wielkiego przeboju "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie", przy okazji polskiej premiery jego nowego filmu "Follemente. W tym szaleństwie jest metoda", rozmawia Kuba Armata. Film w kinach od piątku, 4 lipca.


Kuba Armata: "Follemente. W tym szaleństwie jest metoda" to opowieść o tym, co kryje się w naszych myślach. Zupełnie jakby istniały różne wersje nas samych i każda chciałaby dojść do głosu. Skąd wziął się pomysł na ten film?

Paolo Genovese: Pomysł narodził się dość dawno, bo dwadzieścia pięć lat temu, a zainspirowany był reklamą włoskiej telewizji publicznej RAI. Przekaz, z jakim chciano dotrzeć do odbiorców, opierał się na tym, że RAI oferuje programy odpowiadające różnym aspektom naszej osobowości. Tej bardziej wrażliwej, odważnej, potrzebującej adrenaliny czy impulsywnej. Pamiętam serię spotów, w których bohaterowie słyszeli w głowach różne głosy spierające się o to, co w danym momencie oglądać. Z czasem idea na film ewoluowała, a cztery lub pięć lat temu, wspólnie z Isabellą Aguilar, napisaliśmy scenariusz oparty na tym koncepcie.
    
Z kolei dziesięć lat temu Pixar stworzył animację "W głowie się nie mieści", opartą na podobnym koncepcie, w której pięć emocji dziewczynki o imieniu Riley miało swój głos i wpływało na jej decyzje. Animacja, bazująca na pewnej abstrakcji, to bardzo wdzięczna forma filmowa dla tego typu historii. Czy przeniesienie tego konceptu na grunt filmu aktorskiego stanowiło duże wyzwanie?

Decyzja o realizacji tego filmu zajęła mi ponad dwadzieścia lat. Pomysł nakręcenia go z prawdziwymi aktorami był ryzykowny i budził moje obawy, że może się nie udać. Film animowany jest pod tym względem łatwiejszy – kreowanie świata przychodzi w nim naturalnie, a widzowie akceptują jego umowność. W świecie rzeczywistym to zdecydowanie bardziej skomplikowane. Napisałem wiele wersji scenariusza, ale żadna z nich nie spełniała moich oczekiwań, przez co lądowały w koszu. Znalezienie satysfakcjonującego rozwiązania było sporym wyzwaniem, choć nie będę ukrywał, że mimo tego miałem pewne obawy, czy publiczność przyjmie zaproponowany przeze mnie koncept. Zastanawiałem się też, dlaczego nikt wcześniej tego nie zrobił. Być może właśnie z powodu tego ryzyka.    

Pana film to opowieść skupiająca się wokół pierwszej randki głównych bohaterów – Lary i Piera, w których role wcielają się Pilar Fogliati i Edoardo Leo. To moment, który pewnie dla każdego z nas jest połączeniem wielu emocji – ekscytacji, adrenaliny, stresu, lęku. Z czym panu się to kojarzy?

Pamiętam swoją pierwszą randkę. To wyjątkowy moment w życiu każdego, niezależnie od tego, czy mamy czternaście czy osiemdziesiąt lat. Nasz umysł wypełniają wtedy nierzadko sprzeczne emocje czy obawy, a my nie zawsze wiemy, jak się zachować. Uważam, że pierwsza randka to jedno z najbardziej znaczących i emocjonujących doświadczeń, które nas kształtują i odciskają się w naszej pamięci. Każdy radzi sobie z tym inaczej. Ja staram się w swoim życiu zarówno zawodowym, jak i prywatnym kierować się przede wszystkim instynktem. Choć raczej nie chciałbym wiedzieć, co w danym momencie kryje się w głowie drugiej osoby. Może lepiej, gdy pewne rzeczy pozostaną niewypowiedziane.

Czy postrzega pan swój film jako komedię romantyczną? Bo choć ten gatunek ma piękną tradycję, to współcześnie często przez krytyków traktowany jest po macoszemu.

Uwielbiam komedie romantyczne i wierzę, że te filmy mogą być równie wysokiej jakości, jak te reprezentujące inne gatunki. Istnieje wiele znakomitych przykładów, takich jak "Kiedy Harry poznał Sally" (1989) Roba Reinera, "Bezsenność w Seattle" (2003) Nory Ephron czy "Notting Hill" (1999) Rogera Michella. To piękne, wyjątkowe filmy, które pokazują, jak ważnym i wartościowym gatunkiem jest komedia romantyczna. Każdy film ma swój cel, a dla mnie najważniejsze jest wywołanie emocji. Jakichkolwiek: strachu, szczęścia, wzruszenia. Komedia romantyczna powinna sprawić, że jako widz zakochasz się w historii. To cudowne uczucie, gdy to się udaje. Mimo że rom-kom uważany za lżejszy gatunek, nie oznacza to, że jest prosty w realizacji.

Na czym polega wspomniana przez pana trudność?


Realizowanie komedii romantycznych to spore wyzwanie. Raz, że chodzi o napisanie oryginalnej historii, żeby widz miał poczucie, że ogląda coś świeżego, dwa – do tego potrzebni są aktorzy i aktorki, którzy potrafią przekonująco oddać emocje tego gatunku. We Włoszech, a myślę, że także w wielu innych miejscach, brakuje czasem takich nieopatrzonych osób. Bo oglądanie cały czas tych samych aktorów to żadna frajda. Być może to też jest jakiś hamulec dla kolejnych filmów reprezentujących ten gatunek.


Trudność może też polegać na rytmie, który jak wspomina wielu twórców i twórczyń, komedia powinna mieć. Głównie w dialogu, a to bardzo ważna płaszczyzna nie tylko w tym, ale i w poprzednich pana filmach.

Dialogi są kluczowe, zwłaszcza w tego typu produkcjach. Moje filmy we Włoszech często określa się mianem nie tyle rom-comów, a room-comów, czego przykładami "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" (2016) czy "The Place" (2017). W filmach rozgrywających się w jednej lokacji, przykładowo podczas posiłku, dialog staje się fundamentem, bo nie ma innych elementów, które mogłyby go przykryć. Jeśli dialogi nie działają, film traci siłę. Dlatego tak dużo uwagi poświęcam ich pisaniu. Dopracowuję każde słowo, szukam rytmu, staram się tworzyć życiowe, realistyczne rozmowy między postaciami. To nie zawsze jest proste. Prawdziwy test przychodzi jednak na planie, gdy aktorzy zaczynają wypowiadać napisany tekst. Wtedy dopiero widać, co działa, a co wymaga poprawek. Zresztą scenariusz, nie tylko w filmach jednolokacyjnych, jest absolutną podstawą późniejszego powodzenia bądź jego braku. Zgadzam się z Alfredem Hitchcockiem, który mówił, że do dobrego filmu potrzebne są trzy rzeczy: dobry scenariusz, dobry scenariusz i jeszcze raz dobry scenariusz.

Nawiązując do room-conów, co dla pana jest tak interesującego w tym, by umiejscowić akcję filmu w jednej, niewielkiej lokacji?


Nigdy nie zaczynam od wyboru konkretnego miejsca dla historii. Najpierw rodzi się pomysł, a potem zastanawiam się, jak najlepiej go zrealizować. Abstrahując od lokacji, czasami wybiorę do tego medium, jakim jest kino, kiedy indziej teatr czy książkę, bo jestem też pisarzem. Moim zadaniem jest po prostu opowiadanie historii. Co ciekawe, pierwsza wersja "Follemente" nie rozgrywała się w jednym miejscu. Była to zupełnie inna opowieść, klasyczna komedia romantyczna, rozciągnięta na trzy miesiące, z akcją toczącą się dzień po dniu w różnych lokacjach. Miała zdecydowanie więcej postaci i wydarzeń, z którymi musiały się mierzyć. Porzuciłem jednak ten pomysł, bo wielość miejsc i wątków rozmywała główną ideę – to, co dzieje się w umysłach bohaterów. Zbyt wiele elementów odciągało uwagę od sedna.

Co było dalej?

Zacząłem od nowa. Zrozumiałem, że jedna lokalizacja, jedna noc mogą lepiej oddać intensywność i to, o co mi chodzi. Perspektyw przecież mogło być wiele. Takie bloki czy kamienice są niezwykle interesujące, bo one żyją własnym życiem. Do tego wszelkie sąsiedzkie relacje. Sam mieszkałem w takim miejscu dziesięć lat temu i wieczorne obserwowanie życia za oknem miało swój urok. Krzyczące dzieci, ludzie gotujący posiłek czy oglądający telewizję. To mogłoby być świetnym tłem dla filmu, ale w tym przypadku świadomie z tego zrezygnowałem. Chcę skupić się wyłącznie na tej parze – mężczyźnie i kobiecie – i na ich historii. Dlatego ograniczyłem tło do minimum, zostawiając tylko mecz piłki nożnej jako jedyny zewnętrzny element. Wszystko po to, by nic nie odciągało uwagi od ich emocji i relacji.


Temat relacji w związkach jest w kinie przerobiony na wiele sposobów, zresztą pan też tym się już zajmował, czy w "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" bądź "Supereroi" (2021). Skąd to zainteresowanie?

Związki są fundamentem naszego życia. Od dzieciństwa aż do samego jego końca. Bez względu na to, czy jesteśmy w relacji, czy nie, zawsze stanowią punkt odniesienia. Fascynuje mnie dynamika pary i to, jak ona się zmienia w różnym wieku i pod wpływem okoliczności. Każdy mój film to próba powiedzenia czegoś nowego o związkach. Dopóki czuję, że mam coś do dodania, kręcę kolejne. Gdy uznam, że ten temat wyczerpałem, pewnie zajmę się jakimś innym gatunkiem.

"Follemente" to także historia konfrontacji kobiecego punktu widzenia z męskim. Dużo się o tym mówi w ostatnich latach, chociażby w kontekście niektórych zachowań, jakie wcześniej były postrzegane jako uprzejme, a dzisiaj bywają bardziej problematyczne. Od zapłacenia za kobietę w restauracji po przepuszczenie jej w drzwiach. Jak pan to odbiera?


Rzeczywiście to bardzo aktualny temat w dzisiejszych czasach. Jako mężczyźni często czujemy się zdezorientowani, nie wiedząc, jak się zachować, by nasze intencje nie zostały źle odebrane. Dotyczy to nawet drobnych sytuacji. Weźmy ten przykład kolacji. Jeśli płacisz, jesteś "męski", jeśli dzielisz rachunek, możesz być uznany za niegrzecznego, a jeśli pozwalasz partnerce zapłacić, też coś jest nie tak. W tym wszystkim czyha na nas wiele małych pułapek. Komedia romantyczna mogłaby w lekki, zabawny sposób poruszyć ten problem, dając przestrzeń do refleksji i rozmowy z przyjaciółmi o tych społecznych dylematach.

Jeden z pana poprzednich filmów – "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" odniósł wielki międzynarodowy sukces i doczekał się wielu narodowych remake’ów, także polskiego. Wiele to zmieniło w pana życiu?

Wcześniej udawało mi się robić popularne filmy, ale na mniejszą, krajową skalę. Przykładem mogą być "Niedojrzali" z 2011 roku. Jednak to "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" przyniósł mi międzynarodowe uznanie. Nie ma co ukrywać, że od tamtej pory zmieniło się wiele. Przede wszystkim zyskałem większą swobodę w wyborze projektów. To dla mnie chyba największy pozytyw wspomnianego sukcesu. Nie sława czy pieniądze, ale wolność. Kiedy producenci i publiczność wierzą w twoją wizję, możesz podejmować decyzje z większą pewnością i realizować historie, które naprawdę chcesz opowiedzieć.

"Follemente. W tym szaleństwie jest metoda" w kinach od 4 lipca.