"Obraz pożądania" już w kinach. Przeczytaj wywiad z gwiazdą filmu

Filmweb autor: /
https://www.filmweb.pl/news/%22Obraz+po%C5%BC%C4%85dania%22+od+dzi%C5%9B+w+kinach.+Przeczytaj+wywiad+z+gwiazd%C4%85+filmu-140017
"Obraz pożądania" już w kinach. Przeczytaj wywiad z gwiazdą filmu
źródło: Getty Images
autor: Vittorio Zunino Celotto
Od dziś w kinach możecie zobaczyć rewelacyjny dreszczowiec "Obraz pożądania". To historia krytyka sztuki, który otrzymuje od wpływowego milionera propozycję nie do odrzucenia: musi ukraść wyjątkowy obraz. Goniąc za sławą i karierą, bohater wpada w niebezpieczną pułapkę chciwości, ambicji i kłamstw. O pracach nad filmem opowiedział nam odtwórca głównej roli, znany m.in. z "The Square" i "Drakuli" Claes Bang.

***

Pracujesz w tempie, jakby jutra miało nie być. W 2018 roku prócz "Obrazu pożądania" nakręciłeś jeszcze cztery filmy, a także zagrałeś w serialach "The Affair" i "Drakula".

Ta moja hiperaktywność jest oczywiście pokłosiem canneńskiego sukcesu "The Square". Jeszcze kilka lat temu występowałem głównie w teatrze i byłem praktycznie nierozpoznawalny poza rodzinną Danią. Główna rola w filmie nagrodzonym Złotą Palmą sprawiła, że w wieku 50 lat znalazłem się niespodziewanie na celowniku całego biznesu filmowego. Z dnia na dzień skrzynka mailowa mojego agenta została zalana dziesiątkami ofert pracy, w tym z Ameryki. Musiałbym być szalony, aby z tego nie skorzystać. Zwłaszcza, że większość scenariuszy naprawdę mi się podobała! Próbowałem więc tak poukładać swój grafik, aby nie musieć rezygnować z wartościowych projektów.

Czym w takim razie uwiódł cię scenariusz "Obrazu pożądania"?


Był intrygujący, niejednoznaczny. Przez długi czas trudno było mi odgadnąć prawdziwe motywacje bohaterów. Nie potrafiłem na przykład rozgryźć, co przyciąga do mojego bohatera, cynicznego krytyka sztuki Jamesa Figuerasa, postać graną przez Elizabeth Debicki. Ich relacja jest tak osobliwa...

Chcesz powiedzieć, że w prawdziwym życiu krytycy nie mają szans u pięknych kobiet?

(Śmiech) Chciałem poznać wszystkie odpowiedzi. Ten scenariusz był jak wciągająca książka, od której nie można się oderwać. Po lekturze od razu wiedziałem, że chcę w tym wystąpić.


W "Obrazie pożądania" kolejny raz wcielasz się w przedstawiciela świata sztuki. Po "The Square" producenci uznali, że idealnie sprawdzasz się w rolach wyrafinowanych bywalców galerii?

W ubiegłym roku zagrałem także w filmie "Lyrebird" - opartej na faktach historii fałszerza, który naciągnął nazistów na miliony dolarów, sprzedając im w czasie wojny podrobione obrazy Vermeera. Przypadek? Mówiąc zupełnie serio, myślę, że kumulacja ról z szufladki pt. "człowiek świata sztuki" to po prostu zrządzenie losu. Chociaż, jak się zastanowić, na papierze "Obraz pożądania" wygląda niczym kontynuacja "The Square". W finale filmu Rubena Ostlunda mój bohater kompromituje się i w efekcie traci prestiżową pracę dyrektora muzeum. Figueras z "Obrazu" także okrył się niesławą w środowisku, w związku z czym skazany jest na objazdowe wykłady dla znudzonych turystów. Niemoralna propozycja, jaką składa mu marszand grany przez Micka Jaggera, stanowi szansę, by powrócić w glorii chwały. Tym, co różni postaci z "The Square" i "Obrazu pożądania", jest ich kodeks moralny. Pierwszy bohater chce dobrze i w gruncie rzeczy ma czyste intencje. Figueras jest znacznie bardziej cyniczny. Los daje mu szansę na nowe, wolne od kłamstw życie u boku wspaniałej kobiety, ale on odrzuca ją. Ambicje biorą górę nad zdrowym rozsądkiem.

A skoro mowa o Micku Jaggerze... Jak zareagowałeś, gdy producenci powiedzieli ci, że zagrasz z frontmanem Rolling Stonesów?

Dobrze pamiętam tamten dzień. Odebrałem maila od produkcji i spadłem z krzesła. Serio! Przed pierwszym spotkaniem z Mickiem bardzo się denerwowałem. Okazał się uroczym, skromnym i niezwykle otwartym facetem. Kino to jego wielka pasja. Gra w filmach od pół wieku, ma też własną firmę producencką. Podobno rola w "Obrazie pożądania" to jego ostatni występ aktorski w karierze. Gdy tak sobie teraz razem siedzimy, zdaję sobie sprawę, jak wielką frajdę dał mi ten projekt. Tylko pomyśl: zagrałem w filmie razem z Mickiem Jaggerem, Elizabeth Debicki i Donaldem Sutherlandem, mieliśmy świetny scenariusz, a zdjęcia powstawały nad malowniczym włoskim jeziorem Como. Czego chcieć więcej?

Wypada ci jeszcze odczuwać tremę przed spotkaniem z gwiazdami?

Oczywiście! Weźmy Donalda Sutherlanda. Jak mógłbym nie stresować się z powodu spotkania z nim? To jeden z moich ukochanych aktorów, a "Nie oglądaj się teraz" należy do ścisłego topu moich ulubionych filmów. Nasze pierwsza interakcja była dla mnie surrealistycznym doświadczeniem.


Na ekranie wcielasz się aktualnie głównie w anglojęzyczne postaci. Czy praca w obcym języku dostarcza ci jeszcze jakichkolwiek wyzwań?

Myślę, że spędziłem ostatnio tyle czasu w Anglii, że mój duński akcent kompletnie wyparował. Już dawno temu zdałem sobie sprawę z tego, że jeśli uda mi się podtrzymać znajomość języka angielskiego na odpowiednio wysokim poziomie, będę mógł walczyć o ciekawe role zagranicą. Nie oznacza to jednak, że nie potrzebuję w ogóle pomocy nauczycieli dialektu. Do dziś pamiętam rozczarowany wzrok mojej trenerki amerykańskiego akcentu, gdy zaczynaliśmy prace nad dialogami do "The Affair". Włożyłem wtedy mnóstwo pracy, aby brzmieć naturalnie. Angielski w USA i angielski w Wielkiej Brytanii nie mają ze sobą nic wspólnego.

Jak szybko udało cię zaaklimatyzować w Los Angeles?

Trochę to trwało. Oczywiście uwielbiam pracę w Ameryce oraz tamtejszych ludzi. Jeśli jednak chodzi o klimat miasta, znacznie bardziej odpowiada mi atmosfera europejskich metropolii. Goszcząc w Los Angeles, od razu uderzył mnie fakt, że nie ma w nim pieszych. Wszyscy jeżdżą samochodami. Jeśli najdzie cię ochota na spacer, kierowcy będą patrzeć na ciebie jak na świra.

Przed naszą rozmową wyczytałem, że pracę w kinie, telewizji i teatrze łączysz z prowadzeniem własnego radiowego programu. Jak udaje ci się znaleźć na to wszystko czas?

Myślę, że jestem całkiem niezły w układaniu planów. Grając w "The Affair", przygotowywałem się jednocześnie do roli w "Drakuli". W wolnej chwili wracałem do hotelu, budowałem sobie specjalną konstrukcję z koców i poduszek, i nagrywałem w niej kolejny odcinek radiowego show. Wysyłałem go do redakcji, a potem wracałem do scenariuszy. Lubię chwytać wiele srok za ogon. Praca w teatrze pomaga mi w graniu przed kamerą i vice versa. Z kolei radio pozwala złapać oddech i dystans. Wszystkie te zajęcia ubogacają mnie jako artystę i człowieka.

Międzynarodowa kariera była od zawsze twoim marzeniem?

Myślę, że jako artysta zawsze kierowałem się w stronę miejsc, w których czekały na mnie ciekawe role. Sukces "The Square" sprawił, że tych miejsc nagle zrobiło się znacznie więcej. Nie myślę o tym w kategoriach międzynarodowej kariery. Jeśli okazja do zagrania świetnej roli pojawi się w Danii albo Szwecji, to bez wahania będę chciał ją wykorzystać. Poczucie, że na wyciągnięcie ręki czekają obiecujące scenariusze, daje mi komfort i satysfakcję. 15 lat temu brałem każdą rolę, którą mi zaproponowano. Dziś mogę w nich przebierać. Dla aktora to wielki przywilej. Cały czas staram się pamiętać, jak wielkie mam szczęście.