Berlin honoruje Marlenę Dietrich

PAP /
https://www.filmweb.pl/news/Berlin+honoruje+Marlen%C4%99+Dietrich-6615
Wnuk Marleny Dietrich, John Michael Riva, odbierze w czwartek w berlińskim ratuszu z rąk burmistrza socjaldemokraty Klausa Wowereita honorowe obywatelstwo miasta przyznane jego babce w 10 lat po jej śmierci.
Nadanie honorowego obywatelstwa kończy długi proces pojednania między Marleną Dietrich a jej rodzinnym miastem. Przez kilkadziesiąt ubiegłych lat stosunki między jedyną niemiecką gwiazdą filmu i estrady na skalę światową a niemiecką opinią publiczną były napięte - obciążone wzajemnymi urazami, oskarżeniami i nieporozumieniami.
Kiedy 16 maja 1992 r. kondukt żałobny zmarłej w Paryżu artystki jechał berlińskimi ulicami na cmentarz w dzielnicy Friedenau, tysiące mieszkańców stolicy Niemiec żegnały ją rzucając na trumnę naręcza kwiatów. Jednak już w pół roku później nieznani sprawcy zbezcześcili jej skromny grób.
Musiało upłynąć kilka lat, zanim jedno z centralnych miejsc w nowym berlińskim City nazwano placem Marleny Dietrich.
W pobliżu placu znajduje się muzeum filmu, przechowujące spuściznę artystki - tysiące zdjęć, kostiumów, listów i pamiątek. Zajmująca kilka pięter stała wystawa prezentuje najważniejsze fakty z życia Dietrich. Fala publikacji o artystce, liczne sztuki teatralne i musicale spowodowały, że Dietrich stała się dla większości obywateli zjednoczonych Niemiec powodem do dumy.

Maria Magdalena Dietrich urodziła się 27 grudnia 1901 r. w berlińskiej dzielnicy Schoeneberg. Jej ojciec był porucznikiem policji, prowadząca dom matka pochodziła z zamożnej rodziny jubilerskiej.
W latach 20. aktorka grała drobne role w niemych filmach, występując równocześnie w kabaretach. Przełomem w jej życiu stał się film Josefa von Sternberga "Błękitny Anioł" z 1930 r., w którym Dietrich zagrała główną rolę - Loli. Bezpośrednio po premierze wyjechała z Niemiec do USA, aby nakręcić tam nowy film.
Prześladowania jej przyjaciół z kręgów artystycznych z powodu żydowskiego pochodzenia, do jakich doszło po przejęciu władzy przez Hitlera spowodowały, że artystka, mimo starań hitlerowskich dygnitarzy z szefem propagandy Josephem Goebbelsem na czele, zrezygnowała z powrotu do kraju.
Zamiast służby dla Trzeciej Rzeszy, Dietrich wybrała zaangażowanie po stronie Stanów Zjednoczonych. Na trzy miesiące przed wybuchem II wojny światowej otrzymała amerykański paszport. Uczestniczyła w zabieganiu o fundusze na program zbrojeniowy, skłaniając amerykańskich milionerów do hojnych datków. Kiedy prezydent Roosevelt zabronił jej tej działalności, założyła amerykański mundur i występowała na froncie dla amerykańskich żołnierzy.
We wrześniu 1945 r. powróciła na krótko do Berlina w amerykańskim mundurze, z najwyższymi amerykańskimi i francuskimi odznaczeniami. Po kilku tygodniach na miejsce stałego pobytu wybrała Paryż, gdzie zmarła w maju 1992 r.

Gdy w 1960 r. po raz pierwszy od zakończenia wojny przyjechała z serią koncertów do Niemiec, przeciwnicy powitali ją wyzwiskami i demonstracyjną niechęcią. Przed berlińską salą koncertową pojawiły się transparenty z napisami "Marleno - zjeżdżaj". W Duesseldorfie młoda kobieta opluła ją. Niemieckie gazety prześcigały się w agresywnych komentarzach dotyczących przeszłości artystki, którą określano mianem "zdrajczyni ojczyzny".
Powodem ambiwalentnego stosunku Niemców do artystki była jej nieskrywana nienawiść do nazistowskiego reżimu Hitlera oraz czynne zaangażowanie się w czasie II wojny światowej na rzecz Stanów Zjednoczonych.
"Urodziłam się Niemką i na zawsze nią pozostanę. Musiałam zmienić obywatelstwo na amerykańskie, kiedy do władzy doszedł Hitler" - tłumaczyła rodakom, którzy zarzucali jej zdradę ojczyzny. "Nie występowałam nigdy przeciwko Niemcom, lecz przeciwko nazistom" - zapewniała w napisanych po wojnie pamiętnikach.

Mimo takich deklaracji społeczeństwo niemieckie odrzucało ją jako zdrajczynię. I za życia, i jeszcze po śmierci była wyrzutem sumienia dla Niemców, którzy - w przeciwieństwie do niej - nie potrafili powiedzieć Hitlerowi "nie". Stosunek do Dietrich jest - zdaniem autora biografii artystki, Wernera Sudendorfa -"papierkiem lakmusowym stosunku Niemców do własnej historii".

Jednym z tych, którzy życzliwie przyjęli artystkę w czasie tournee po Niemczech w 1960 r. był Willy Brandt - urzędujący burmistrz Berlina. Socjaldemokrata i uczestnik antyhitlerowskiego ruchu oporu demonstracyjnie oklaskiwał Dietrich podczas koncertu, a następnie przyjął ją w berlińskim ratuszu. "Przed wojną atakował mnie Goering, ponieważ zostałam Amerykanką. Po wojnie atakowała mnie niemiecka prasa, ponieważ nie chciałam wrócić do Niemiec. A teraz atakują mnie, ponieważ wróciłam. Nie pojmuję tej logiki" - komentowała Dietrich po powrocie do Paryża. Jej rozczarowanie było tak wielkie, że do końca kariery omijała skrzętnie Niemcy. Pojednanie z Berlinem okazało się możliwe dopiero po jej śmierci.