Ten film może zrobić ci dzień

Informacja sponsorowana /
https://www.filmweb.pl/news/Ten+film+mo%C5%BCe+zrobi%C4%87+ci+dzie%C5%84-163447
Ten film może zrobić ci dzień
Z Magdaleną Maścianicą i Michałem Sikorskim, którzy wcielają się w główne role w filmie "Życie dla początkujących", rozmawia Kuba Armata. W kinach od 24 października. 

Kuba Armata: Czy jako dzieci baliście się wampirów? Mieliście jakieś "wampiryczne" przeżycia?

Magdalena Maścianica: Wiecie, jakie było moje pierwsze spotkanie z wampirem? Znacie pewnie film z Leslie Nielsenem ("Dracula – Wampiry bez zębów" – przyp. aut.), który był parodią klasycznej opowieści o Drakuli. Pamiętam scenę, w której bohater oblizywał się na widok krwi płynącej z palca. Jako dziecko strasznie się tego wystraszyłam i od tamtej pory wampiry budziły we mnie lęk!

Michał Sikorski: W dzieciństwie rodzice nie pozwalali mi oglądać horrorów, więc jak tylko nadarzała się okazja, podglądałem je ukradkiem, przez palce, z przerwami, żeby mnie nie przyłapali. Później nadeszła era "Zmierzchu". Byłem wtedy w takim wieku, że wszystkie dziewczyny szalały na punkcie tego filmu, a ja miałem podejście typu: "Przestańcie, to nie jest aż takie super". W młodzieńczych latach buntowałem się przeciwko "Zmierzchowi", ale w końcu obejrzałem go na studiach. 

Magda: I co, dalej masz ten bunt czy zmieniłeś zdanie?

M.S.: Uznałem, że w sumie jest spoko. Wtedy narodziło się marzenie, żeby zagrać w filmie o wampirach. Trzeba uważać, o czym się marzy, bo nie doprecyzowałem, że chciałbym grać wampira. Marzenie się spełniło, czytam scenariusz, a tam okazuje się, że mój bohater wcale nim nie jest. 

W "Życiu dla początkujących" wampiry są pewną figurą do opowiedzenia humanistycznej historii, są bardzo ludzkie. Co czuje aktorka, kiedy dzwoni agent i mówi, że jest ciekawy casting na wampirzycę albo dostaje scenariusz i widzi dla siebie taką rolę? To chyba nie zdarza się często. 

M.M.: To była ogromna frajda. Zapytano mnie, czy chciałabym wziąć udział w filmie. Kiedy poznałam fabułę i dowiedziałam się, że przyjdzie mi wcielić się w rolę wampirzycy, stwierdziłam, że lata bez opalenizny nie były czasem zmarnowanym i, że idę w to. Myślę, że przez pracę w teatrze podejście do tego, kim jesteś, uczłowieczanie pewnych figur i postaci jest dla nas naturalne. Przykładowo zdarzyło mi się w spektaklu wcielić w rolę głosu w głowie, Propozycję, albo w luźnej adaptacji Balladyny grałam Intuicję jednej z sióstr. 

M.S.: A tu jest wampirzyca, ale konkret!

M.M.: Tak, i to jaki (śmiech). Razem z Pawłem Podolskim, czyli reżyserem filmu, zależało nam, żeby Monia była jak najbardziej ludzka. Przyszło jej się zmierzyć z pewną przypadłością i chcieliśmy pokazać, jak sobie z nią radzi.


Pawła znałaś już wcześniej.

M.M.: Poznaliśmy się jakieś dziesięć lat temu przy krótkim metrażu Uli Morgi, Pawła koleżanki z roku. Kiedy spotkaliśmy się po latach, przy zdjęciach próbnych do innego projektu okazało się, że łatwo się dogadujemy i miło by było współpracować. Choć tamta przygoda dla mnie przepadła to pojawiła się o wiele ciekawsza z wampirami na pierwszym planie. Za co jestem mu bardzo wdzięczna.  

M.S.: Ja z kolei znałem Lynn Kucharczyk (współscenarzystka – przyp. aut.). Zaproponowano mi rolę Czarka, przeczytałem scenariusz i od razu mi się spodobał. Choć film jest o wampirach, niestety ja wampira nie gram. Szybko zaczęliśmy pracę, a liczba prób aktorskich, jak na polskie warunki, była niecodzienna. Bardzo dokładnie przerobiliśmy cały scenariusz, dużo rozmawialiśmy i mogliśmy tworzyć w spokoju, wiedząc, co robimy. Na planie niewiele rzeczy było przypadkowych. Przygotowanie, które Paweł przeprowadził z nami, a także jego współpraca z autorem zdjęć Ernestem Wilczyńskim były godne podziwu. Obserwowanie ich flow było dla mnie fantastycznym doświadczeniem.

Co poczuliście, kiedy przeczytaliście scenariusz po raz pierwszy?

M.M.: Śmiałam się w głos. Mam swoją ulubioną scenę i związana ona jest z gdyńskim klubem piłkarskim. Poza humorem to ten tekst był bardzo ciepły, choć opowiadał o bolączkach życia, o tym, jak możemy wyrwać się z marazmu i czy w ogóle warto żyć. To uniwersalny temat, który może trafić do każdego widza, niezależnie od wieku. Chcę robić takie kino.

M.S.: Warstwa komediowa zrobiła na mnie duże wrażenie, bo scenariusz po prostu bardzo mnie bawił. Czytałem go już z perspektywy Czarka, wiedząc, że ta rola jest mi proponowana. Czułem, że mogę coś w niej zmienić. Bardzo się cieszyłem na przykład z  przefarbowania włosów, bo szukałem czegoś, czego Czarek do końca nie akceptuje. Farbowanie stało się dla niego próbą zmiany w życiu, zaczynając od wizerunku. "Życie dla początkujących" traktowałem głównie jako komedię, bo scenariusz mnie co rusz rozśmieszał. Mimo że znałem wszystkie jego warstwy i pamiętałem pracę na planie, to na pierwszym pokazie, gdy Paweł pokazał nam gotowy film, bardzo się wzruszyłem. Nie sądziłem, że wyjdzie z tego aż tak ciepłe kino.

Paweł jest typem reżysera, który daje dużo swobody aktorom, jest otwarty na propozycje czy ma raczej konkretną wizję tego, co chce zrobić, i stara się jej trzymać?

M.S.: Paweł jest bardzo otwarty na propozycje, ale szybko potrafi ocenić, czy coś jest dobre, czy nie. Czy działa, czy nie działa. Czasami mówi: "Tak, robimy to" albo: "To zupełnie nie pasuje". Dzięki temu, że poznaliśmy się na próbach, mieliśmy do niego duże zaufanie. Kiedy mówił "nie", nie brnęliśmy w pomysły, które mogłyby być nietrafione.

M.M.: Mieliśmy świadomość, że ten film będzie kręcony w określonych warunkach i w określonym czasie. Proces przygotowań, o którym wspomniał Michał, bardzo mi odpowiadał. Scenariusz był tak dobrze skonstruowany, że mogliśmy analizować, co w nim jest i jak postaci na siebie oddziałują, zamiast na siłę szukać gagów by próbować przekonać do siebie publiczność.

Praca to jedno, ale można odnieść wrażenie, że chyba całkiem dobrze bawiliście się przy tym projekcie. Tak było?

M.M.: Chyba się polubiliśmy, Michał, co?

M.S.: Polubiliśmy się, ale były też ciężkie etapy pracy, zwłaszcza nocne zdjęcia. Myślałem, że po trzech dniach przestawię się na ten tryb. Nic bardziej mylnego. Przez cały film miałem wrażenie, że chce mi się spać. Najlepsze były momenty, gdy przyjeżdżaliśmy na plan, przez jakiś czas rozmawialiśmy jeszcze między sobą, z ekipą, a nagle przychodziła pierwsza w nocy i trzeba było wykrzesać z siebie wszystko, co najlepsze. Jestem dumny, że pokonaliśmy tę chęć spania (śmiech). 

M.M.: Pamiętam jeden dzień, kiedy musieliśmy przedłużyć zdjęcia, żeby nagrać poranną scenę z wejściem do mieszkania Moniki. Po nocy przyszedł dzień a ja bardziej czułam się jak zombie niż wampir. Ale to doświadczenie skumulowane w dwunastu dniach na planie, a zwłaszcza w dziewięciu nocach, stworzyło w filmie pewną kameralność, którą mam nadzieję widać na ekranie.


Wielu twórców przekonuje, że komedia nie jest wcale łatwym gatunkiem. Michał ma już w tym spore doświadczenie. Czy trudno rozśmieszyć widza? 


M.S.: Ten komediowy aspekt testowaliśmy na sobie, co czasem było bardzo trudne. Gdyby nie próby i możliwość wyśmiania się do woli oraz zrobienia wtedy tych wszystkich absurdalnych rzeczy, nie dalibyśmy pewnie rady. Pamiętam na przykład próby związania się z Bartkiem Kotschedoffem, kiedy zastanawialiśmy się, czy lepiej to zrobić łańcuchem czy taśmą. Do tego próby we trójkę. Jednocześnie dopieszczaliśmy rytm, testowaliśmy żarty, zastanawialiśmy się, gdzie powinien być oddech, a gdzie akcja ma iść szybko. To była koronkowa robota.

M.M.: Każdy z nas stał na straży, żeby nie "fajnować", nie robić oka do widza i specjalnie nie ulepszać żartów. A pilnował tego głównie reżyser. Dla mnie poniekąd to jest odwaga debiutować w pełnym metrażu komedią. Paweł podjął próbę nie tylko rozśmieszania ale też poruszył ważne tematy. Chociażby depresji. Byłam niedawno na pokazie w ramach festiwalu Opolskie Lamy i bardzo wybrzmiało mi zdanie wypowiadane przez Mirka granego przez Bartka Kotschedoffa, kiedy dzieli się swoją bezradnością. "Jestem bez sensu. Wyjmij mnie z dowolnej chwili, a nic nie zostanie jej odebrane". 

Rozmawiamy o waszym filmie w dość szczególnym momencie, bo wczoraj obchodziliśmy Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. Czy według was śmiech może być terapeutyczny? 

M.S.: Myślę, że w pewnym sensie tak. Żaden film, książka czy sztuka nie zastąpią terapii, jeśli jest potrzebna. To trzeba jasno powiedzieć. Ale ten film jest pokrzepiający. Pokazuje, że małe rzeczy, które nam się wydają nieważne, tak naprawdę są istotne. "Życie dla początkujących" dodaje otuchy, bo pokazuje, że są problemy, które łączą nas wszystkich. Jeśli nie potrafimy cieszyć się życiem, nie musi wcale za tym stać wielka tragedia. Trzeba jednak coś z tym zrobić, brać byka za rogi, gdyż życie jest krótkie. Przyjęło się, że kiedy czujemy brak sensu, nie zawracamy tym nikomu głowy. Ten film pokazuje, że warto o tym mówić, bo możesz znaleźć ludzi, którzy ci pomogą albo mają podobnie i razem łatwiej będzie przez to przebrnąć. Nasz film ośmiela, żeby mówić o tym, czego się chce, co się czuje i żeby wziąć odpowiedzialność za swoje życie.

M.M.: Wykorzystanie wątku wampirycznego do rozmowy o śmierci jest bardzo poruszające i daje temu wszystkiemu drugie dno. Szczególnie, że akcja rozgrywa się w domu opieki, z seniorami, którzy mają przed sobą już niewiele życia, a tak bardzo pragną je wykorzystać do ostatniej chwili. 

M.S.: Dla mnie to przede wszystkim komedia i podoba mi się to, że przeciwstawiamy się myśleniu o pokazywaniu życia wyłącznie jako pasma sukcesów. Czasami czujemy się jak "przegrywy", a my pokazujemy, że tacy ludzie też są fajni i nie jest to coś, co trzeba ukrywać. Wydaje mi się, że w życiu, zwłaszcza tym na Instagramie, niestety często tak się dzieje. Tymczasem ci bohaterowie są przezabawni w swojej nieporadności. Jest w nich coś bardzo ludzkiego i prawdziwego. Chyba to najbardziej lubię w filmie. Każdy z nas ma w sobie trochę z loosera. Super, kiedy to wychodzi i mówimy: "To jest OK".  

  

Patrząc na Monię, to chyba też opowieść o tym, że w wydostaniu się z marazmu czy depresji najtrudniej jest zrobić ten pierwszy krok. 


M.M.: Jestem zdania, że rola w jakiś sposób przychodzi do człowieka. Zastanawiałam się, dlaczego do mnie przyszła akurat wampirzyca. Może dzięki jej historii byłam w stanie zmierzyć się z własnymi strachami? Może to był ten pierwszy krok? Może tak jak Monia potrzebowałam pobudki, by zacząć w pełni korzystać z życia? 

Wasz film przed kilkoma miesiącami odniósł duży sukces, wygrywając Konkurs polski na festiwalu Mastercard OFF CAMERA. To była dla was duża, przyjemna niespodzianka?

M.M.: To był wspaniały moment. Pamiętam, Michał, jak spojrzałam na ciebie – oboje mieliśmy miny, jakbyśmy nie wierzyli, co się dzieje. Dla mnie to był podwójny sukces (Magdalena Maścianica jest także laureatką Nagrody Rising Star za najlepszy debiut aktorski – przyp. aut.). Nie liczyliśmy na nagrody, a sam fakt, że dostaliśmy się do konkursu i mogliśmy po raz pierwszy pokazać nasz film większej publiczności, był dużym wyróżnieniem. A gdy przyszła gala i zostaliśmy wybrani, nasz entuzjazm był bardzo spontaniczny i szczery.

M.S.: Nikt nie dostał telefonów, a przecież zwykle jest tak, że ktoś dzwoni trzy razy, pytając, czy na pewno będziesz. Pytałem jeszcze Pawła: "Nikt nie dopytywał, czy będziesz na gali?". A on mówił, że nie. No dobra, trudno.

M.M.: Michał zobaczył, jak się ubrałam na galę, i mówi: "Co, dzwonili do ciebie?". Na co ja: "Michał, ja tak potrafie wyglądać!" (śmiech).

M.S.: Magda wyglądała tak dobrze, że byłem przekonany, że zadzwonili.

M.M.: A ja chciałam się po prostu dobrze bawić! Podobnie zresztą mieliśmy na festiwalu w Gdyni. Sam udział w konkursie głównym, możliwość pokazania filmu większej liczbie widzów, jeszcze przed samą dystrybucją. To już było coś. 

M.S.: Mnogość entuzjastycznych recenzji i reakcji ludzi, którzy podchodzili do nas w Gdyni czy wcześniej w Krakowie, pokazuje, że to film, który gdy na niego pójdziesz, może ci zrobić dzień. Robienie kina, które może przyczynić się do poprawy czyjegoś humoru, jest super. Dlatego polecam pójść na ten film, bo jest duża szansa, że tak się właśnie stanie.

Wyróżnienie w Krakowie zostało przyznane przez międzynarodowe jury, co oznacza, że niesie za sobą uniwersalne wartości i jest to historia, którą można zrozumieć pod każdą długością i szerokością geograficzną. 

M.S.: Albo że Arka Gdynia ma szansę na europejskie puchary.

Myślę, że jednak prędzej ten film zrozumieją ludzie na całym świecie. 

M.M.: Wspaniałe w werdykcie było to, że "Życie dla początkujących" ma szansę trafić do szerokiej publiczności. Jest filmem środka, który porusza różne tematy zarówno dla starszej, jak i młodszej widowni. Ten humor i ciepło mogą trafić do każdego.

M.S.: W tym filmie jest coś uniwersalnego, co ukazuje prawdę o naturze ludzkiej. Nie trzeba być ani młodym człowiekiem, ani wampirem, żeby go zrozumieć.

M.M.: I co bardzo istotne, jest tam poradnik, jak nie być cwelem!

Zwiastun filmu "Życie dla początkujących"




Informacja sponsorowana