Zapraszamy Was do przeczytania podsumowania tegorocznego festiwalu filmowego w Berlinie przez naszego korespondenta, Piotra Plucińskiego.
UWAGA! Tekst powstał na kilka godzin przed rozdaniem nagród, więc autor nie znał jeszcze wyników. Czy pomylił się w przewidywaniach? A może trafił w samo sedno? Przekonajcie się sami.
CHUDY TEN NIEDŹWIEDŹ
Dobiega końca festiwal w Berlinie i coraz donośniejsze stają się głosy, że poziom tegorocznej imprezy jest równie rozczarowujący, co zeszłoroczna Wenecja. Ale Berlinowi zabrakło przede wszystkim mocnego kopa, który zelektryzowałby publiczność jak rok temu wenecki
"Zapaśnik". I choć pierwsza połowa konkursu przyniosła jeszcze kilka przebłysków, to już druga zaskakiwała niemal samymi rozczarowaniami. Trudno nawet wymienić potencjalnego faworyta do nagrody festiwalu, ale wydaje się, że Złotego Niedźwiedzia otrzyma któryś z filmów skromniejszych, przybliżających aktualne zagadnienia. Być może zatem będzie to
"London River", prosta próba odnalezienia humanizmu w nękanym przez terroryzm świecie? A może
"The Messenger", wyzwalająca pokłady emocji analiza powojennej traumy? Szanse wydają się mieć także:
"Storm", ukazujący bezsilność wymiaru sprawiedliwości wobec prywatnych interesów wpływowych rządów i instytucji; oraz nastrojowe, nieunikające społecznych wątków, irańskie kino
"Darbareye Elly".
Co ciekawe, dość często przy typowaniu zdobywcy głównej nagrody pojawia się nazwisko
Andrzeja Wajdy, którego
"Tatarak" był chyba najtłumniej opuszczanym (bynajmniej nie po projekcji) seansem prasowym obok
"Forever Enthralled" Chen Kaige'a. Obraz Wajdy, jako zakorzeniony w naszej obyczajowości, był dla zachodniej publiki często niezrozumiały - wielu widzów nie wiedziała o czym film opowiada, jakie było jego zamierzenie. Ale nawet polscy dziennikarze kręcili po seansie nosami, posuwając się do stwierdzeń, że do
"Tataraku" ciężko odnieść się z odpowiednim obiektywizmem. Przeglądając polską prasę, można zresztą odnieść wrażenie, że niektórym faktycznie było trudno, bowiem większość dziennikarskiej braci popadła w zdumiewający ton radosnej egzaltacji. A jeśli dodać, że spora część tych opinii należy do wyselekcjonowanych wybrańców, zaproszonych na zamkniętą, odbywającą się późną nocą prapremierę? Ale kto wie, może Wajda faktycznie Złotego Niedźwiedzia zdobędzie? Przemawia za nim wielokrotny udział w berlińskiej imprezie - to już jego siódmy film w konkursie i wielu uważa, że nagroda zwyczajnie mu się należy. Nie byłoby to zresztą jedyne kuriozum tegorocznego Berlinale - niektórzy dziennikarze udowodnili, że z równą zawziętością jednych twórców hołubią, co innych gnębią. I tak, zaskakująco pozytywne opinie zebrała wydmuszka
Chena Kaige'a, "Forever Enthralled", a silne baty wymierzono niepopularnemu ostatnio
Lukasowi Moodyssonowi. Jego film - choć nieudany - z całą pewnością nie zasłużył na głośne gwizdy i buczenie po projekcji czy skrajnie negatywne recenzje i oceny (dziennikarze prestiżowego magazynu Screen International dali
"Mammothowi" najniższą spośród wszystkich konkursowych filmów średnią, 0,9 w skali do 4, aż pięciokrotnie przyznając mu najniższą notę - 0).
Nie da się jednak ukryć, że tegoroczna odsłona Berlinale faktycznie przyniosła wiele słabych filmów i szereg rozczarowań, którym przewodziło kino amerykańskie.
"Happy Tears" i
"My One and Only" to filmy, dla których miejsce w konkursie w ogóle nie powinno się znaleźć. Wyścig po Niedźwiedzia z powodzeniem mogłoby zasilić kilka tytułów z pobocznej sekcji Panoramy. Dobrze wypadł tam choćby sugestywny dokument
"Garapa" José Padilhy, zdobywcy zeszłorocznej nagrody festiwalu, a poniżej pewnego poziomu nie zeszła
"The Countess" Julie Delpy. Oba filmy mogłyby pojawić się np. w miejsce skrajnie pseudoartystycznego
"Rage" Sally Potter czy wspomnianego, irytującego
"Happy Tears". Ukierunkowanie tegorocznej selekcji na tego typu niewymagające kino zaskakuje, ale dyrekcja festiwalu postanowiła przeciwstawić się gospodarczemu kryzysowi i zapewnić publice także odrobinę niezobowiązującej rozrywki. Ale czy naprawdę mogli wybierać tylko pośród odpadków pokroju
"Różowej Pantery 2" i
"Notorious"? Te i wiele innych pytań będą już musieli zadać sobie organizatorzy. Pozostaje nadzieja, że dziś po 19:00 jury nie pogrzebie 59. Berlinale jakąś kuriozalną decyzją w sprawie głównej nagrody.