Lubię mrużyć oczy. Szczegóły się zamazują i rzeczy mniej ważne nie przesłaniają widoku

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Lubi%C4%99+mru%C5%BCy%C4%87+oczy.+Szczeg%C3%B3%C5%82y+si%C4%99+zamazuj%C4%85+i+rzeczy+mniej+wa%C5%BCne+nie+przes%C5%82aniaj%C4%85+widoku-15611
Filmweb: Jak zrodził się pomysł filmu i postanowienie, by jego akcję osadzic w byłym PGRze?
Andrzej Jakimowski: Nie potrafiłem jasno odpowiedzieć córce na kilka uporczywych pytań i szukałem czegoś w zamian za słowa. Ale nasunęło mi się tylko coś w rodzaju sceny filmowej. Potem ta scena się trochę rozrosła i powstała cała historia. PGR nie był potrzebny do opowiedzenia tej historii. Równie dobrze można ją było zlokalizować na przedmieściach Warszawy. To zbieg okoliczności, że akurat na dużej farmie znaleźliśmy dobre miejsce. Zresztą to nie był nigdy PGR, tylko mała Spółdzielnia.

Filmweb: Czy trudno było namówić do współpracy Zamachowskiego, Chyrę, Foremniak?
Andrzej Jakimowski: Nie. Aktorzy lubią grać w filmach.

Filmweb: Jedną z głównych postaci jest 11-letnia dziewczynka. Czy praca z dzieckiem była trudna? Jak wyglądał casting i przygotowania do tej roli?
Andrzej Jakimowski: Nie było castingu. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę, to znaczy na Olę Prószyńską. Robiliśmy za to sporo prób i zdjęć próbnych. Wypadały słabo. Ale czułem że tak się dzieje, bo Ola nie znosi udawania i robienia czegokolwiek na niby. Kiedy wokół niej zgromadziło się kilkadziesiąt osób, reflektory, mikrofony i wielka kamera z jeszcze większym kompendium i kiedy wszyscy zrobili się bardzo nerwowi, Ola od razu odnalazła właściwą nutę.

Filmweb: Jak wyglądała praca na planie? Jak radziliście sobie z ograniczonym budżetem? Czy sztywno trzymaliście się scenariusza, czy pojawiały się jego modyfikacje?
Andrzej JakimowskiAndrzej Jakimowski: Sytuacje ze scenariusza często okazywały się niedobre. Zmienialiśmy je w biegu. Ponieważ improwizacja dawała dobre rezultaty, zaczęliśmy się nawet posuwać do tego, żeby filmować niektóre zdarzenia bez wiedzy aktorów. Z czasem połapali się, że ich podglądamy i przyzwyczaili do tego, że nikt, poza mną i operatorem, nie wie, czy w danej chwili kręcimy scenę, czy robimy próbę sytuacyjną lub kamerową, czy odpoczywamy. Było to bardzo stresujące dla dźwiękowców, bo musieli nagrywać non stop wszystko, co się działo na planie. Czarek Grzesiuk nigdy wcześniej nie dostał tak gigantycznego materiału dźwiękowego do montażu. A montował niejedną superprodukcję. Jednak ograniczenie budżetu było bardzo bolesne. Nie mieliśmy pieniędzy na wystarczającą ilość negatywu 35 mm, ani na wystarczającą ilość dni zdjęciowych. Zdecydowaliśmy się na nieco szaloną, bardzo ryzykowną technikę realizacji zdjęć - bez dubli. Rejestrowaliśmy sceny w pierwszym, często improwizowanym podejściu. Tylko w wypadku wyraźnych wpadek powtarzaliśmy ujęcia. Taka technika realizacji jest bardzo wyczerpująca ale polubiłem ją. Zauważyłem, że jeśli za pierwszym razem nic ciekawego się nie zdarzy przed kamerą, to w drugim też nie chce się zdarzyć i nie pomaga na to nawet 10 dubli. Pomaga tylko zmiana sytuacji a więc ujęcia. Natomiast jeśli za pierwszym razem zdarzy się coś niezwykłego, jeżeli coś zaiskrzy, to szansa powtórzenia tego w dublu jest niewielka.

Filmweb: To pierwszy polski film, w którym zrezygnowano z postsynchronów, nagrywania dźwięku w studiu. Dlaczego nikt nie robił tego wcześniej? Przecież praca nad dźwiękiem nagrywanym na planie daje o wiele większe możliwości, a przede wszystkim sprawia, iż film jest bardziej naturalny.
Andrzej Jakimowski: Rzeczywiście niewiele jest filmów, w których ścieżka dźwiękowa, poza muzyką, w całości składa się z setek, tzn. dźwięku rejestrowanego równocześnie z obrazem. To bardzo trudna technika udźwiękowienia, wymagająca perfekcyjnej rejestracji na planie i świadomego współdziałania całej ekipy. Dlatego niewiele produkcji dysponuje, mimo szczerych chęci, wystarczająco dobrym dźwiękiem z planu. My mieliśmy to szczęście dzięki perfekcjonizmowi Piotrka Kokosińskiego. Rejestrował dźwięk z kilku mikrofonów na raz, przy czym każdy mikrofon na osobnej ścieżce, bez półmiksów. Dało to potem ogromną swobodę wyboru właściwych dźwięków i brzmienia. Większość widzów, którym podoba się jakaś scena na ekranie, nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że to właśnie autentyzm i naturalna uroda dźwięku ich podświadomie uwodzi.

Filmweb: Dużo jest w Pana filmie subtelnego humoru i błogiego nastroju. I mimo, iż rzeczywistość otaczająca głównego bohatera jest biedna i smutna to ( głównie dzięki pięknym, nasyconym kolorami zdjęciom) bliżej temu filmowi do "Amelii" niż do naturalistycznej produkcji "Cześć Tereska". Skąd takie podejście? I jak Pan reaguje na porównanie filmu do takich obrazów jak "Edi", "Wrzeciono czasu" czy "Żywot Mateusza"?
Andrzej Jakimowski: Staram się nie porównywać dobrych filmów, czy książek, podobnie jak staram się nie porównywać ludzi. Każdy przypadek to osobny świat, piękny na swój własny, nieporównywalny sposób. Można się w nim zakochać lub nie, ale czy wiele wyniknie z porównania? Czego dowiemy się z porównania blondynki z brunetką?

Filmweb: Początkowo film miał nosi tytuł "Nauka latania". Skąd ta zmiana? Co ma oznaczać ten nowy tytuł?
Andrzej Jakimowski: Najpierw scenariusz nosił tytuł "Długi weekend". Ktoś powiedział mi, że podobno jest już film o tym tytule, więc na wszelki wypadek zmieniłem tytuł na "Naukę latania". Nie było to szczególnie błyskotliwe, bo taki film też już istnieje, zrobił go Sławomir Idziak. Teraz się obawiam, czy coś nie nosi już tytułu "Zmruż oczy". Do tego ostatniego tytułu bardzo się przywiązałem. Lubię mrużyć oczy. Szczegóły się zamazują i rzeczy mniej ważne nie przesłaniają widoku.

Filmweb: Film został zrealizowany bez wsparcia telewizji i państwowych środków. Skąd wzięły się pieniądze na produkcję? Czy długo trzeba było szukać ludzi, którzy je dali?
Andrzej Jakimowski: Pieniędzy nie szukaliśmy wcale tak długo, ale były to zorganizowane poszukiwania, postępujące według pewnego planu. Generalnie szukaliśmy ich tam, gdzie one są i omijaliśmy miejsca, gdzie ich nie ma. Unikaliśmy też biurokracji i uzależnienia od wszelkich decydentów. Ponieważ mam pewne doświadczenie jako producent - jest to trzeci film wyprodukowany przeze mnie w podobnej technologii - już w momencie startu wiedziałem, że dysponujemy wystarczającymi środkami, by film mógł powstać. Otwartą kwestią było tylko, czy zabierze nam to rok, dwa, czy może trzy lata. Zabrało trzy.
Już po ukończeniu filmu ale jeszcze przed zamknięciem produkcji swoją pomoc zaoferowała nam Telewizja. Miało to bardzo sympatyczną formę i kształt Izy Kiszki z Agencji Filmowej i nie mogliśmy odmówić. To była trafna decyzja, bo dzięki niej kończyliśmy produkcję z pomocą Jerzego Kapuścińskiego i Andrzeja Serdiukowa, a oni potrafią pomagać przy robieniu filmu.

Filmweb: Czemu tak długo zwlekano z dystrybucją filmu? Obraz gotowy był już ponad rok temu, kiedy to pokazywano go dziennikarzom.
Andrzej Jakimowski: Ale wtedy nie było o nim jeszcze tak głośno i nie miał tylu sympatyków, bo to grono rośnie powoli z każdym wygranym festiwalem, z każdym pokazem. Musimy mozolnie zbierać to, co inni kupują sobie z dnia na dzień za pieniądze. Z pewnoscią dzisiaj mamy większe szanse, niż rok temu, w tym punkcie dystrybutor miał rację.

Filmweb: Jest Pan uznanym twórcą filmów dokumentalnych. Trudno było przenieść się do pracy nad długometrażową fabułą?
Andrzej Jakimowski: Właściwie nie widzę żadnej różnicy między robieniem filmu dokumentalnego a fabularnego. Staram się, żeby sceny fabularne miały siłę i autentyzm dokumentu. Czasami wręcz stosuję techniki dokumentalne: ukrytą kamerę lub prowokację. Natomiast robiąc dokument, staram się, żeby był dobrze opowiedziany, bo filmy dokumentalne też opowiadają jakieś historie.

Filmweb: Film zdobył wyróżnienie specjalne FIPRESCI na festiwalu w Mannheim-Heidelbergu, nagrodę publiczności na festiwalach w Kazimierzu, na Prowincjonaliach i aż 5 nagród na festiwalu w Gdyni. Jakie mają one dla Pana znaczenie? Czy mają już jakieś echa w postaci nowych propozycji, pieniędzy na kolejne projekty?
Andrzej Jakimowski: Jedyną praktyczną konsekwencją, tego że film zyskuje uznanie na jakimś festiwalu, jest to, że zaprasza się go na inny festiwal. Np. po Mannheim zostaliśmy zaproszeni do Nowego Jorku, gdzie znowu znaleźliśmy uznanie, i to z kolei sprawiło, że zaproszono nas do Mediolanu i Petersburga. I tak dalej, aż do dzisiaj. Poza tym nagrody nie mają żadnego praktycznego znaczenia i nie rozwiązują żadnego problemu reżysera poza brakiem pieniędzy, jeśli są finansowe, ale i to jest rozwiązanie przejściowe.

Filmweb: Co dalej? Są już pomysły na kolejne produkcje?
Andrzej Jakimowski: Tak. Nawet więcej niż pomysły.

Filmweb: Dziękuję bardzo za rozmowę.