Powoli zbliżamy się do końca 6. edycji festiwalu Planete Doc Review. Przed nami drugi weekend imprezy, a tymczasem w naszej relacji spoglądamy na to, co interesującego wydarzyło się w warszawskiej Kinotece w czwartek.
Przypominamy, że na
stronie filmwebowej festiwalu znajdziecie program i wszystkie ciekawe informacje. Zaś
TUTAJ możecie oddać swój głos na najlepszy konkursowy film. Zwycięski obraz zostanie wydany na DVD.
Głodni historii Słowak
Péter Kerekes miał naprawdę dobry pomysł. Postanowił opowiedzieć o konfliktach ostatnich 70 lat z perspektywy żołnierskiej kuchni. Na pomyśle się jednak nie skończyło.
Kerekes wiedział nie tylko to, co chce opowiedzieć, ale również jak chce to zrobić. Wyszedł mu naprawdę znakomity film (
"Kucharze historii"), jeden z lepszych, jakie miałem okazję zobaczyć na tegorocznym Planete Doc Review.
Ze swadą i humorem przekazuje nam historie z II wojny światowej, z Algierii i wojny na Bałkanach. Lekkość łączy z szokującymi obrazami i dramatycznymi zwierzeniami, tak jak kucharza, który mówi, że żeby zrobić smaczny posiłek, najpierw musi zabić i wypatroszyć zwierzę. Co istotne,
Kerekes nikogo nie dyskryminuje i stara się opowiadać o wydarzeniach z dwóch wrogich perspektyw. Daje to ciekawe spojrzenie na podobieństwa i różnice światopoglądowe nacji stojących po dwóch stronach barykady.
Nic, tylko przyklasnąć.
(MP)
Bez dystansu "Ojciec, który zapomniał" pokazuje, że czasem sam pomysł to za mało. Czasem brak dystansu zamiast pomóc, może 'zabić' znakomitą historię. To miał być bardzo intymny obraz syna próbującego zrozumieć przypadłość ojca. Film zbudowano na bazie konwencji kina detektywistycznego. Syn prowadzi śledztwo, przesłuchując świadków (rodzinę), docierając do dowodów i materiałów archiwalnych, by dowiedzieć się, co naprawdę wydarzyło się przed ponad 10 laty.
Są tu wszystkie elementy, które powinny uczynić obraz dobrym dokumentem: ciekawa historia, intrygujące postaci, a wszystko opowiedziane niejako 'od środka'. Jednak twórcy filmu są za blisko tematu, dali się wciągnąć do jego wnętrza. Brak dystansu sprawia, że film staje się banalny i w zasadzie pusty. Rick Minnich nie ma w sobie tyle z ekshibicjonisty, by przejść na naszych oczach terapię. Woli skrywać się za rodzeństwem i rodziną, sam stawia tylko pytania i racjonalizuje sytuację. Gdyby był bardziej otwarty emocjonalnie, zapewne dokument by na tym zyskał. Trudno jednak tego oczekiwać od osoby muszącej zmagać się z tak niezwykłą sytuacją.
Perspektywa widza jest jednak czasem brutalna i bezwzględna. Z ciężkim sercem muszę przyznać, że film mocno mnie rozczarował.
(MP)
Kamery i latawce Jest rok 2006, w Kabulu w Afganistanie właśnie oddano do użytku, odbudowaną dzięki pomocy Polskiej Akcji Humanitarnej, szkołę średnią o profilu artystycznym. Do szkoły przyjeżdża reżyser Jacek Szarański, by wprowadzać uczniów w kanony sztuki filmowej. W ciągu kilku tygodni kursu filmu dokumentalnego uczniowie muszą nauczyć się filmowego abecadła, specyfiki medium, ale też, co najważniejsze, sztuki patrzenia, bowiem, jak wyjaśnia reżyser-nauczyciel: kamera "to urządzenie do zaglądania w duszę człowieka".
Młodzi ludzie chwytają za kamerę i próbują zmierzyć się z zadaniem, którym jest skonstruowanie filmowej opowieści o ich mieście, o Kabulu. W filmie ciekawie ukazany został proces, w jakim młodzi ludzie przechodzą od podekscytowanego: "patrz, patrz!" do namysłu nad tematem i coraz większej warsztatowej staranności.
Film prowadzony jest niejako na dwóch płaszczyznach – z jednej strony mamy uczniów i ich filmowe etiudy, a z drugiej ich nauczyciela oraz ekipę realizatorów, którzy filmują amatorów, obejmując przy tym szerokim kadrem potwornie biedny, zaniedbany rejon świata. Kabul to miejsce, w którym nie ma wody, prądu, w którym dzieci pracują i żebrzą na ulicy, w którym wrażliwość, spojrzenie na życie są tak odmienne, że nierzadko zupełnie niezrozumiałe dla przybysza z innej kultury. To również świat, w którym ciężko jest przypomnieć sobie szczęśliwe chwile, w którym każdy dzień przynosi wiele trudów.
"Latawce" Beaty Dzianowicz są filmem skromnym, wzruszającym, autentycznym, i co ważne – dodającym wiele do wizerunku Afganistanu przedstawianego w mediach głównie z perspektywy pola walki i działań wojennych.
(MB)
Szachy polityki Kasparow – to nazwisko brzmi magicznie, mocno, po królewsku. W końcu to król, arcymistrz szachowy, bodaj największy szachista w historii. To również człowiek ogromnej pasji i zaangażowania w dziedzinę życia, w której wydawałoby się, szachowe doświadczenie może być gwarancją sukcesu – w politykę. Jednak, przekonanie o jakimś ewentualnym powinowactwie królewskiej gry i gry politycznej jest złudne, równie iluzoryczne co demokracja w Rosji.
"W świętym ogniu rewolucji" przedstawia niezmordowaną walkę Garriego Kasparowa na polu opozycyjnej aktywności politycznej. W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że to taki ciężar, tak tytaniczna praca, że tylko mistrz szachowy jest ją w stanie znieść. Zmaganie się z potęgą systemu, walka o swobody tak banalne, jak wolność zgromadzeń, wolność słowa, sprawiedliwość – wydaje się ponad ludzkie siły. Jednak Kasparow ani przez chwilę nie traci wiary w powodzenie swoich działań. Czasem może tylko w filmowym portrecie pojawia się jakiś cień strapienia, na przykład, gdy stara się logicznymi argumentami pokonać głupotę uczestników prorządowych manifestacji, gdy lżony poszukuje racjonalnego wytłumaczenia lub gdy wspomina o rodzinie i obawach o jej bezpieczeństwo.
Film zrealizowany został sprawnie, interesująco, to wieloaspektowy obraz rosyjskiej opozycji i jednocześnie politycznej rzeczywistości stłamszonej przez jedyną słuszną politykę, podporządkowanej wiecznemu centrum – Kremlowi. Oprócz Kasparowa mamy wielu bohaterów drugoplanowych, którymi są jego przyjaciele, towarzysze politycznej walki, jest także bohater, którego obecność jest wyczuwalna od początku, choć to bohater milczący, ale może najważniejszy, bo przecież to o niego toczy się gra. To Rosja i jej społeczeństwo, manipulowane, trzymane przez władzę za gardło, od lat rozczarowane, poniżone. Pełne ruchu ujęcia dyskusji politycznych, manifestacji, starć z policją, podróży opozycyjnego lidera przeplatają się z ujęciami ulic rosyjskich miast, jakby statycznych, sennych.
Czy mistrzowi uda się je w końcu obudzić, wyrwać z apatycznego letargu?
(MB)
***
Projekcja filmu
"W świętym ogniu rewolucji" przyciągnęła do Kinoteki mnóstwo widzów i wydawało się, że podczas seansu kinowa sala osiągnęła stan maksymalnego wypełnienia. Jak się okazało, jednak nie. Debatę z Garrim Kasparowem prowadził Jacek Żakowski przy współudziale publiczności wykorzystującej do siedzenia niemal każdy wolny skrawek podłogi. Co warto dodać publiczności podekscytowanej, wyposażonej w aparaty fotograficzne i co chwilę dokumentującej dla potomności owo wydarzenie.
Spotkanie zostało podzielone niejako na dwie części. Pierwszą stanowiła rozmowa z Jackiem Żakowskim, druga podporządkowana była pytaniom z sali.
Kasparow zaprezentował się zgromadzonym jako urodzony mówca, przemawiający z pasją i przekonaniem, obdarzony charyzmą. Mówił jasno, dobitnie, obalając mit o Rosji, w której jak wszyscy sądzą – panuje demokracja, choć może nieco inna. Na pytanie, jaki system polityczny panuje w Rosji, odparł, że wszystko tylko nie demokracja, by po chwili sytuować Rosję politycznie między Białorusią a Wenezuelą.
Jego wypowiedzi były kolejną, po zaprezentowanym dokumencie, odsłoną fasadowości rosyjskiej rzeczywistości politycznej. Tę iluzję zaakcentował dobitnie, odpowiadając na pytanie o zmianę po dojściu do władzy Dmitrija Miedwiediewa, określając ją jedynie jako "przemalowywanie fasady na inny kolor". Tego rodzaju charakter mają również określenia, jak na przykład: wybory, prasa, prokuratura. Te nazwy są w rzeczywistości puste, fałszywe, pozostały tylko formy, kryjące w sobie zupełnie inne wartości. Czyż nie jest bowiem absurdem frekwencja wyborcza wynosząca 98%, 99% a nawet 109%?
Mit Rosji "normalnej", zmieniającej się, demokratyzującej pękł podczas spotkania jak mydlana bańka. To kraj, którego wizerunek tworzony jest dzięki propagandzie, gdzie środki masowego przekazu podporządkowane są władzy, gdzie centralizacja, brak wolności działania i wypowiedzi są głęboko niszczące i demoralizujące.
Kasparow przekonywał, że być może nawet, jeśli obecna sytuacja wydaje się tak niezmiernie trudna, to istnieje tendencja do zmiany politycznej w Rosji, tendencja, by przerwać w końcu tę farsę. To przekonanie zostało niejako potwierdzone przez przywołaną przez publiczność sytuację polską sprzed lat, gdy opozycja dalej działała wytrwale, podczas gdy wszyscy sądzili, że nie ma to sensu, że jej działania są zbyt słabe, by doprowadzić do jakiejkolwiek zmiany. Kasparow wierzy w Rosjan, twierdzi z zaangażowaniem, że przecież "nie należy mylić braku protestu z poparciem". Wierzy, że uda się przełamać apatię, niewiarę w to, że działanie jednostki może coś zmienić.
Według sławnego gościa sytuacja w Rosji, obecne status quo zależy tak naprawdę od pieniądza, od cen ropy. Kasparow zauważył, że obecny stan gospodarki na świecie, kryzys ekonomiczny, który postrzegany jest jako zjawisko zdecydowanie negatywne, może pomóc Rosji dokonać politycznej zmiany, może przyspieszyć i doprowadzić do upadku Kremla.
Zaapelował również o nieudzielanie poparcia Kremlowi, o nieudzielanie mu legitymacji jako władzy demokratycznej, "przestańcie udawać, że sytuacja w Rosji jest podobna demokracji" – przekonywał. Odnosząc się do pytania o możliwe koalicje, o partnerów opozycyjnych, nierzadko różnie postrzeganych, koncentrował się na nakreśleniu celu, którym jest doprowadzenie do wolnych wyborów, do zmiany sytuacji, która jest konieczna i która w tej chwili jest najważniejsza. Doprowadzenie do politycznej zmiany, do pchnięcia Rosji na drogę demokracji jest dla niego najistotniejsze.
W wypowiedziach Garri Kasparowa najbardziej uderzał spokój, wyważone argumenty, przy jednoczesnej niesłychanej żarliwości wypowiedzi, determinacji zauważanej w każdym zdaniu. Opozycja rosyjska ma wspaniałego lidera, charyzmatycznego przywódcę, który wydaje się przygotowany do rozgrywki długiej oraz prowadzonej niekoniecznie z uczciwie i otwarcie grającym przeciwnikiem. Rozgrywka ta może trwać przy tym dłużej niż najdłuższy szachowy pojedynek z Anatolijem Karpowem, jednak już samo podjęcie gry jest ważne, bo w tej chwili trudno mówić cokolwiek jeszcze o wyniku. Gra w każdym razie rozpoczęła się i trwa.
(MB)