Hollywood odnotowało kolejny rekord: w 2002 roku Amerykanie kupili 1,57 miliarda biletów kinowych zostawiając w kasach 9,2 mld dolarów - aż o 13 procent więcej niż rok wcześniej. Amerykańskie filmy wróciły też na pozycję lidera na wszystkich niemal rynkach europejskich i azjatyckich - pisze w dzisiejszej "Rzeczpospolitej" Barbara Hollender.
W Stanach najwięcej, bo aż 1,55 mld dolarów, zarobiła firma Sony, której sam
"Spider-Man" przyniósł ponad 400 mln dolarów. Disney ma na swoim koncie wpływy w wysokości 1,18 mld dolarów (to przede wszystkim zasługa
"Lilo i Stich" oraz
"Znaków"). Na trzecim miejscu uplasował się Warner Bros. z 1,05 mld dolarów.
Największymi hitami okazały się w USA bajki dla małych i dużych dzieci. To one zajmują trzynaście z pierwszych piętnastu miejsc na liście kasowych przebojów. Wyobraźnią Amerykanów zawładnęli ludzie-pająki, rozmaici czarodzieje oraz przybysze z innych planet. Poza nimi uwagę przyciągnęli tylko bohaterowie dwóch filmów. Jedenaste miejsce w rankingu zajął obsypany Oscarami
"Piękny umysł" Rona Howarda, a szóste... prawdziwa niespodzianka:
"Moje wielkie greckie wesele". Ta skromna opowieść obyczajowa tocząca się w greckiej dzielnicy Chicago stała się sensacją. Film wyreżyserowany przez
Joela Zwicka, bez gwiazd i efektów specjalnych, kosztował 5 mln dolarów, a już dzisiaj ma na swoim koncie ponad 230 mln wpływów.
Ostatni rok był też dla Amerykanów rekordowy na rynkach zagranicznych. Filmy "made in Hollywood" znów zajęły pozycję hegemonów, spychając w cień produkcje krajowe. Japończycy nie mieli w ubiegłym roku swojego
"Spirited Away", Francuzi
"Amelii", Niemcy
"Buta Manitou", Hiszpanie
"Innych". W 2002 roku tylko w Korei Południowej rodzime filmy zgarnęły 50 proc. wpływów, w innych krajach na ekranach królowali hobbici i ich koledzy. We Włoszech rodzime kino zdobyło 19 proc. wpływów, głównie dzięki przebojowi Roberto
Benigniego "Pinokio", w Hiszpanii udział własnej produkcji spadł do 12 proc. Nawet we Francji, która dotąd dawała najsilniejszy odpór Amerykanom, w roku ubiegłym własny udział wyniósł zaledwie ok. 30 proc. (największymi rodzimymi hitami okazały się
"Asterix i Obelix: Misja Kleopatra" oraz
"8 kobiet"). Ostatni rok należał więc w światowym kinie do Amerykanów.
Radość szefów hollywoodzkich studiów mąci tylko fakt, że owe rewelacyjne wyniki zawdzięczają zaledwie kilkunastu tytułom. Ponad połowę miliardowych wpływów Disneya wypracowały trzy filmy:
"Potwory i spółka",
"Znaki" oraz
"Lilo i Stich". Filmowa publiczność na świecie chodzi głównie na wielkie przeboje. Co więcej - gros pieniędzy filmy zarabiają w ciągu dwóch, trzech tygodni wyświetlania. Nawet największe hity nie utrzymują się na ekranach dłużej niż miesiąc. To całkowicie zmienia strategie marketingowe, zmusza dystrybutorów do wkładania coraz większych sum w reklamy. Bo jak film nie zrobi furory od razu, można go spisać na straty.
Jaki będzie następny rok i czy kino europejskie zdoła oprzeć się amerykańskiej nawałnicy? Na razie o europejskich przebojach słychać niewiele, a Amerykanie już rezerwują terminy premier swoich superhitów. W maju i czerwcu wejdą na ekrany m.in.: druga część
"Spider-Mana", opowieść o wampirach
"Van Helsing",
"Jutro" Rolanda Emmericha, trzecia część
"Mission: Impossible", trzecia część
"Harry'ego Pottera" i druga część
"Shreka".