Zwycięska recenzja konkursu Filmwebu i "Newsweeka"

Filmweb /
https://www.filmweb.pl/news/Zwyci%C4%99ska+recenzja+konkursu+Filmwebu+i+%22Newsweeka%22-54308
Kilka dni temu podaliśmy nazwisko zwycięzcy konkursu recenzenckiego przygotowanego przez Filmweb wspólnie z "Newsweekiem". Jury składające się z Roberta Ziębińskiego ("Newsweek"), Marcina Pietrzyka (Filmweb) oraz Lecha Kurpiewskiego ("Newsweek") zdecydowało, że najlepsze recenzje napisał Paweł Mizgalewicz.  Dziś prezentujemy jeden z trzech jego tekstów, recenzję "Uprowadzonej". Miłej lektury!


NIE MA CACKANIA


Ten film nie cacka się z widzem. Ekspozycja głównego wątku zajmuje mu jakieś trzy minuty. Bryan (Liam Neeson) kupuje swojej córce prezent, idzie na jej urodziny. Jedna scena, jeden dialog - i już wiemy, że bohater bardzo kocha córkę, ale ludzie traktują go z pobłażaniem. Następne kilka minut - okazuje się, że Bryan to emerytowany spec od ochrony. W ten sposób poznajemy dwa motywy, które pociągną cały film - wojskowe wyszkolenie i miłość do córki. Jeszcze jedna scena - dowiadujemy się o jego obsesji na punkcie bezpieczeństwa, która doprowadziła do rozpadu jego rodziny. Jak w to filmach bywa, obsesja się urzeczywistnia, i to po upływie kolejnych paru minut. Kochana córka wyjeżdża do Paryża i jeszcze dobrze nie zobaczy wieży Eiffla, a już ją uprowadza banda parszywych Europejczyków. Na zegarze kwadrans. Bryan rusza na pomoc córki i do końca filmu nie zrobi już nic, co nie byłoby nieustannym pościgiem za porywaczami. Na drodze stoi zaledwie pół Paryża i setki bandziorów. Nie ma cackania.

Scenariusz Luca Bessona i R.M. Kamena jest rzeczą typu "bierz to i kręć": bardzo dużo akcji i jedna do niej motywacja - miłość. Nie wiem, czy widziałem tak prosty w założeniach film od czasów "Snu" Warhola. "Adrenalina", powiecie? Tam to była cała gama emocji... "Uprowadzona" to po prostu superagent, który ratuje kochaną osobę, kropka. Bryan używa wielu technik ratowania - śledzi, tropi, bije po ryju, biega za samochodami, co jakiś czas mała strzelanina. Besson bardzo zręcznie wyczuł, ile można do takiej historii włożyć realizmu, by nie przesadzić. I tak, bohater co prawda nie mówi płynnie wszystkimi językami świata, ale potrafi błyskiem znaleźć tłumacza. Stara się pozostać w ukryciu, ale kiedy już zbiry zaczną strzelać, to i w dziesięciu nie trafią Bryanowi choćby w ucho. Przed pościgiem nasz bohater pamięta, by zapiąć pasy, ale później jest już bogiem kierownicy, a pościgi są tak szalone, jak można oczekiwać od twórcy "Taxi". Słowem, jest to tradycyjny do granic możliwości thriller, odarty z każdej możliwej "pierdoły". Styl zerowy w najlepszej formie. Kreacje aktorskie? Jest jedna. Liam Neeson został zaskakująco udanie dobrany do roli. Na pewno jego kluchowate twarzycho dodaje postaci realizmu - to niepozorny facet, który jednak przekonuje swoim zdecydowaniem i opanowaniem. No i głosem. Głos jest wspaniały. Bryan nie rzuca bon motów - jeśli się odzywa, to najlepszy znak, że źli ludzie powinni wiać. Funduję piwo temu, kto znajdzie w filmie choć jedną klatkę, na której widać zęby Neesona. Gdyby był to nieznany aktor, to można by założyć, że "on po prostu taki jest", ale to przecież Liam Neeson. Schindler, Kinsey, Michael Collins. Widziałem go w wielu wcieleniach, ale nie wiem, czy kiedykolwiek zaimponował mi tak bardzo, jak tu.

Największa zaleta "Uprowadzonej" to jednocześnie jej największa wada. Chodzi oczywiście o wspomnianą prostotę, brak wyróżników. Pomijam tu oczywiste konkluzje typu "we Francji jest bajzel, USA musi przyjść jej na ratunek", bo naprawdę nie o jakiekolwiek przesłanie w tym obrazie chodzi. Z jednej strony - nie mogę powiedzieć, by przegapiwszy ten film, cokolwiek w życiu się traciło. Z drugiej - neutralność i solidne wykonanie potrafią być wielkim plusem, gdy np. chcemy po prostu obejrzeć coś w towarzystwie i żeby się im podobało. "Uprowadzona" nie jest ambitna, ale nie jest też głupawa. Jest dynamiczna, ale pozbawiona kiczu czy infantylizmu. Powinna, mniej lub bardziej, przypaść do gustu wszystkim dorosłym widzom. Tak więc nie trwóżcie się i zapraszajcie do kina. Chyba że macie zamiar zaprosić rodziców - z tym trzeba uważać, bo po filmie niechybnie czeka was napad wzmożonej nadopiekuńczości.


Paweł Mizgalewicz