Recenzja filmu

W imieniu armii (2009)
Oren Moverman
Ben Foster
Woody Harrelson

Aniołowie śmierci

Moverman dobrze odrysowuje tragizm tej sytuacji, jednocześnie kreśląc w swym filmie niezwykłe psychologiczne portrety. Jego "W imieniu armii" rządzi żywioł aktorski. 
Kiedy dziesięć lat temu amerykańskie wojska rozpoczynały bombardowanie Bagdadu, niewielu mogło przewidzieć, że wkrótce iracka wojna stanie się taką samą kulturotwórczą traumą, jaką przed laty była wojna w Wietnamie, a także późniejsza Pustynna Burza. Hollywoodzkie kino ostatnich lat dowodzi, że Irak stał się kolejnym narodowym mitem, tragicznym punktem najnowszej historii i inspiracją dla wielu filmowych opowieści. Wśród dziesiątków obrazów traktujących o Saddamie, bezduszności wojny i poświęceniu młodych Amerykanów, "W imieniu armii" zasługuje na szczególną uwagę.

Oren Moverman stworzył bowiem film łudząco niejednoznaczny. Izraelski twórca nie wygłasza żarliwych pacyfistycznych tyrad, nie kreśli obrazu wojska jako bezdusznej instytucji, ani też nie próbuje wciskać widzom patriotyczno-nacjonalistycznych bajek. Nie pozwala sobie na uproszczenia i proste współczucie. Jego film jest niemal całkowicie wyprany z ideologicznych paradygmatów. Owszem, można czytać go jako film pacyfistyczny, ale próżno w nim szukać Stone’owskiej zapiekłości, jednostronności, do jakiej przyzwyczaiło nas zarówno kino wojenne, jak i pacyfistyczne. U Movermana znajdziemy natomiast subtelne portrety, utkane z małych dramatów, z kompleksów, zapamiętanych tragedii i zapomnianych radości.

Will (Ben Foster) niedawno wrócił z frontu. Większość ran się zabliźniła, a jedyne, co doskwiera młodemu żołnierzowi, to problemy ze wzrokiem spowodowane wybuchem bomby. Właśnie dołącza do "aniołów śmierci", grupy wojskowych, których zadaniem jest informowanie rodzin żołnierzy o śmierci ich najbliższych. Trafia pod skrzydła doświadczonego Tony’ego (Woody Harrelson), by wraz z nim wcielać się w posłańca złej nowiny. W eleganckich mundurach, z pokorą i urzędowym dystansem mają dostarczać tragiczne wieści. Zamiast współczucia obowiązuje ich procedura, zamiast ludzkich odruchów – zamknięcie się w pancerzu munduru. W przypadku Willa pancerz ten zacznie pękać bardzo szybko. Gdy spotka młodą wdowę (Samantha Morton), której mąż zginął w Iraku, nie będzie potrafił zachować służbowego dystansu.

Choć Oren Moverman urodził się w Izraelu, a nie w Stanach Zjednoczonych, znakomicie rozumie siłę jankeskich narodowych mitów. Dziarsko i odważnie ściera się z nimi w swoim filmie. "W imieniu armii" jest obrazem bezlitosnym, pokazuje tragizm wojny, jednocześnie mówiąc, że nie ma dla niej alternatywy. Nie znajdziemy tu opowieści o narodowej jedności i patriotyzmie, jaką serwowali twórcy "Podróży powrotnej" z Kevinem Baconem w roli dumnego wojaka. U Movermana patriotyzm wydaje się ponurym żartem. Powiewające na werandach amerykańskie flagi, plakat komiksowego bohatera ubranego w gwieździsty strój – powracają niczym ponury refren. Refren smutnej opowieści o tym, że wojna zabija także cywili, boleśnie doświadczone rodziny wojskowych.

Moverman dobrze odrysowuje tragizm tej sytuacji, jednocześnie kreśląc w swym filmie niezwykłe psychologiczne portrety. Jego "W imieniu armii" rządzi żywioł aktorski. Steve Buscemi w epizodycznej roli ojca pokazuje swój dramatyczny pazur. Fascynująco niejednoznaczna jest Samantha Morton jako młoda wdowa, nie potrafiąca przeżywać tradycyjnej żałoby. Więcej niż przyzwoicie wypada też Ben Foster w roli żołnierza zniszczonego przez wojenne traumy, wrażliwego i wewnętrznie poranionego młodzieńca. Mimo to znajduje się w cieniu Woody’ego Harrelsona słusznie nominowanego do Oscara za rolę Tony’ego.  Amerykański artysta jest jednym z nielicznych aktorów tak znakomicie łączących komizm z dramatyzmem. Pod okiem Movermana dokonuje rzeczy niezwykłej: w jednej sekundzie dogłębnie porusza psychologiczną prawdziwością, by po chwili przekłuć balon emocji jedną ironiczną miną lub pozornie przypadkowym dowcipnym gestem. Jego Tony jest nieprzenikniony, sarkastyczny i słaby, czasem żałosny, kiedy indziej – pełen godności.

Tak samo niejednoznaczny jest cały film Movermana, poruszająca opowieść o ludziach zniszczonych przez wojnę, o patriotycznych frazesach, które nie są w stanie zapełnić pustki, jaką niesie śmierć. W hipnotyzującym, świetnie zagranym filmie Moverman mówi o narodowych mitach, ich bolesnym rewersie i ranach, których nie pokazują telewizyjne relacje z irackiego frontu. 
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones