Recenzja filmu

Tak to się teraz robi (2010)
Josh Gordon
Will Speck
Jennifer Aniston
Jason Bateman

Jak przy zerowej inicjatywie zdobyć dziewczynę marzeń

Jeśli już pogodzimy się z faktem, że nie oglądamy komedii na najwyższym poziomie, możemy w spokoju poświęcić uwagę nienagannej, choć odrobinę mdłej fabule.
Nowy Jork, pierwsza dekada XXI wieku. Człowiek to samotna wyspa i tylko przypadkiem wchodzi w interakcje z innymi ludźmi – tak swoją monotonną egzystencję w wielkim mieście postrzega grany przez Jasona Batemana Wally (jego imię będzie tu powodem do niejednego żartu). W miłości mu się nie wiedzie. Podobnie jak Kessie (Jennifer Aniston), jego najlepszej przyjaciółce. Ona już zupełnie straciła złudzenia co do tego, że życie ułoży się niczym w typowej komedii romantycznej. Ponieważ bardzo chce mieć dziecko, a u swego boku nie ma księcia z bajki, poddaje się inseminacji. Wcześniej starannie dobiera dawcę: to przystojny wykładowca akademicki zajmujący się literaturą feministyczną... Kessie wraz z Sebastianem poczętym w tych nietypowych okolicznościach przeprowadza się na prowincję. Dopiero gdy po pięciu latach oboje wracają do Nowego Jorku, Wally poznaje dzieciaka i odnajduje w nim różne swoje cechy. Uświadamia sobie to, co widzowie wiedzieli od początku: że w pijackim widzie podmienił spermę. Wally musi zmierzyć się jednocześnie z nieoczekiwanym ojcostwem oraz głęboko skrywaną miłością do matki chłopca.

Pomysł jak na komedię romantyczną był więc wystarczająco ekstrawagancki, by nadać filmowi trochę drapieżności i nie skazywać na ckliwość. Poza tym cała rzecz toczy się zgrabnie i wartko, więc nawet pesymizm głównego bohatera i dość – jak popatrzymy na nie obiektywnie – traumatyczne okoliczności przyjmujemy tu za dobrą monetę. Z wydarzeń, które mogły być osnową dramatu, śmiejemy się bez wyrzutów sumienia. Pod tym względem "Tak to się teraz robi" przypomina inne filmy "neoromantyczne", na przykład "Juno". Choć trzeba wyraźnie zaznaczyć: odwrotnie niż sugeruje reklama "Tak to się teraz robi", podobieństwa do "Juno" na tym się kończą. Do lekkiego, błyskotliwego dowcipu i uroku filmu Reitmana tej produkcji daleko. Nie wierzcie więc w napis obecny na plakatach (pewnie doświadczenie i tak już Was nauczyło, żeby podejrzliwie traktować takie sformułowania): Film twórców "Juno" i "Małej Miss". W oryginale zamiast "twórcy", występują po prostu "ludzie", co już jest bliższe prawdy, ponieważ nie chodzi ani o reżysera, ani scenarzystę – tylko dwóch z producentów filmu wcześniej zaangażowanych było w realizację "Małej Miss", a jeden – "Juno" (i nie są to te same osoby). Za to obaj reżyserzy mają w filmografii "Ostrza chwały", którego to faktu nie da się tak ładnie marketingowo ograć.

Jeśli już pogodzimy się z faktem, że nie oglądamy komedii na najwyższym poziomie, możemy w spokoju poświęcić uwagę nienagannej, choć odrobinę mdłej fabule. Nie znajdziemy tu fajerwerków dowcipu czy momentów głębokiego wzruszenia. Tak naprawdę najlepszy był sam zamysł, który w wykonaniu stracił na wyrazistości. W założeniu "Tak to się teraz robi" nie tylko odwraca tradycyjnie pojęte role kobiety i mężczyzny, ale też sugeruje, że aby być szczęśliwym, wcale nie trzeba zakochiwać się na zabój i potem zdobywać ukochaną/dać się zdobyć przez tego jedynego. Według romantycznego schematu oboje bohaterowie nie powinni móc bez siebie żyć. Tymczasem żyją całkiem przyjemnie, i to długie lata. Wally, w chwili kiedy go poznajemy, już nawet nie stara się podrywać "miłości życia". Ba, nawet nie do końca zdaje sobie sprawę ze swojego uczucia. Przeciwwagę dla niego stanowi ideał z mocno rozwiniętą szczęką (Patrick Wilson, który w "Małych dzieciach" grał takiegoż grzecznego chłopca). On działa – wyznaje miłość, wyciąga pierścionek z diamentem etc. Ale co z tego, jeśli ofermowaty Wally i tak będzie górą?

Aktorsko nie można "Tak to się teraz robi" nic zarzucić. Aniston jak zawsze ma świetną fryzurę i sprawia miłe wrażenie. Bateman głównie korzysta z emploi z "Juno" i w sumie tyle wystarcza. Jakoś specjalnie pomiędzy nimi nie iskrzy, którą to enigmatyczną kategorią zwykło się mierzyć sukces komedii romantycznej. Jednak brak iskrzenia  nie przeszkadza. Uroku filmowi dodaje przede wszystkim synek bohaterów – nietypowy, refleksyjny i oczytany sześciolatek. Jego kwestie zostały napisane najlepiej i śmieszą jeszcze po zakończeniu seansu. Jeśli więc godzicie się na taką zmianę punktu ciężkości w komedii romantycznej, to po wyjściu z kina nie powinniście być rozczarowani.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones