Recenzja filmu

Najczarniejsza godzina (2011)
Chris Gorak
Emile Hirsch
Olivia Thirlby

Najczarniejsze półtorej godziny

Fatalnie napisane dialogi, scenariusz dziurawy jak ser szwajcarski, paździerzowe efekty specjalne, absurd w pogoni za absurdem. W gratisie seria losowych cytatów z filmów klasy B.
Kosmici zdjęli wreszcie z celownika Stany Zjednoczone. Zostawili w spokoju nowojorskich taksówkarzy i żołnierzy z Los Angeles, oszczędzili Biały Dom i most Golden Gate. Teraz niszczą Moskwę, gdzie malowniczych i wartych obrócenia w perzynę miejsc nie brakuje. Ludzkość ma przekichane – obcy nie tylko są niewidzialni (z rzadka przyjmują postać fosforyzującej mgiełki), ale również wykazują niezdrowe zainteresowanie ziemską energią elektryczną.

Na ekranie co rusz coś strzela i iskrzy – raz niespodziewanie zapada zmrok, kiedy indziej ładunek elektryczny rozkłada na atomy jakiegoś nieszczęśnika. Szkoda tylko, że sam utwór nie jest tak elektryzujący jak filmowi goście z innej planety. Reżyserowi, scenarzystom i obsadzie kosmici też chyba "wyłączyli światło", skoro historię, która powinna lokować się na pograniczu "Strefy mroku" i pastiszu kina fantastycznego z lat 50., zaserwowali nam z kamiennymi twarzami. Bohaterowie pozwalają sobie na chwilę autorefleksji i próbują zgłębić tajniki tchórzliwej ludzkiej natury, by za moment rozprawiać z przejęciem o wyrzutni mikrofal, potrafiącej przebić pole siłowe wroga. Prowadzą dysputy na temat przyjaźni w czasach kryzysu, by za sekundę, z minami godnymi generała Pattona, przy akompaniamencie pompatycznej muzyki, motywować do walki z najeźdźcą bandę Rosjan opatulonych w celofan.
 
Efekt tej strategii, nomen omen, poraża: fatalnie napisane dialogi, scenariusz dziurawy jak ser szwajcarski, paździerzowe efekty specjalne, absurd w pogoni za absurdem. W gratisie seria losowych cytatów z filmów klasy B, które przy utworze Chrisa Goraka wydają się arcydziełami X Muzy.

Choć kosmici zdjęli z celownika Amerykę, nie odpuścili niestety samym Amerykanom – bohaterowie to klisze tak wyblakłe i tak cieniutkie, że już ich prawie nie widać. Mamy więc geeka-optymistę i geeka-pesymistę, połączonych węzłem przyjaźni już w piaskownicy, mamy odważną imprezowiczkę, uprawiającą biegi przełajowe na bosaka po zniszczonej Moskwie, oraz jej tchórzliwą koleżankę, której psychika rozpada się jak domek z kart. Stawkę zamyka wypacykowany zły Szwed, rosyjscy komandosi, którzy naoglądali się za dużo "Mad Maxa", oraz jowialny, moskiewski Pan Kleks – projektant wspominanego emitera mikrofal. Wiem, co myślicie, ale możecie mi wierzyć – nie jest zabawny.

Cenię talent Emile'a Hirscha, a mojej miłości do Olivii Thirlby ludzkie słowo nie wypowie, ale za to, co odstawiają na planie "Najczarniejszej godziny", należą im się przymusowe wakacje na Kamczatce.  Podobny los pisany jest chyba Gorakowi, który z każdą minutą pogrąża się coraz bardziej. Gdyby jeszcze film dostał wyższą kategorię wiekową i reżyser mógł poszaleć w konwencji slashera. Gdyby mógł robić to, na co sami mamy ochotę – uśmiercać kolejnych bohaterów na wymyślne sposoby. Niestety, i pod tym względem jego film zawodzi. Błysk, huk i po krzyku – z homo sapiens zostaje kupka popiołu. Hej, a gdzie zabawa?
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones