Recenzja filmu

B-Girl (2009)
Emily Dell
Julie 'Jules' Urich
Missy Yager

Nie tańcz ze mną

Opowieść o Angel (Julie 'Jules' Urich) ma w sobie wszystko, czego wolelibyśmy nie oglądać.
Czy tego chcemy, czy nie, kino coraz częściej zaprasza nas do tańca. Wim Wenders zabiera widzów w trójwymiarową podróż po teatrze tańca wspaniałej Piny Bausch, niezliczone zastępy młodych specjalistów od breaka zapełniają ekrany tanecznych produkcyjniaków z Hollywood, Natalie Portman gnie się i pręży, by za "Czarnego łabędzia" zgarnąć aktorskie laury, a roztańczone małolaty przeżywają hormonalne burze i emocjonalne napory w rytm dyskotekowych hitów. Głównie dzięki popularności telewizyjnych programów typu "Taniec z gwiazdami" i "You Can Dance" filmy taneczne coraz częściej trafiają pod strzechy. Czasem też wyglądają tak, jakby same spod strzechy wyszły. Jak "B-Girl" Emily Dell, taneczna ramotka pozbawiona stylu, nakręcona według absurdalnie złego scenariusza i cokolwiek chałupnicza w warstwie estetycznej.

Opowieść o Angel (Julie 'Jules' Urich), tańczącej breakdance dziewczynie, która przeprowadza się z Brooklynu do Los Angeles po tym, jak zostaje zaatakowana nożem przez psychicznie niezrównoważonego ex-chłopaka, ma w sobie wszystko, czego wolelibyśmy nie oglądać. Przewidywalna i do bólu banalna historia dziewczęcia, które musi pokonać ból, własne lęki, zło świata, nałóg matki i globalne ocieplenie, żeby wraz z pięcioma wygimnastykowanymi chłopakami zwyciężyć taneczny konkurs, co i rusz obraża naszą inteligencję i poczucie estetycznej przyzwoitości. Jeden nonsens goni kolejny, aż z czasem przyzwyczajamy się do drewnianych dialogów, postaci wyciętych z katalogu filmowych stereotypów, a na koniec jesteśmy w stanie znieść nawet żenującą rapową modlitwę głównej bohaterki (zmagania z Absolutem również nie zostają oszczędzone biednej dziewczynie).

Przypadek "B-Girl" pokazuje, że z filmem tanecznym jest ten sam problem, co z kinem sztuk walki. Realizując te B-klasowe produkcje, ich twórcy muszą znaleźć złoty środek między akrobatyczną sprawnością angażowanych aktorów a ich umiejętnościami aktorskimi. A  że nie żyjemy w świecie idealnym, efekt końcowy jest zazwyczaj rozczarowujący. Tańczący aktorzy potrafią świetnie wywijać kończynami, mają natomiast elementarny problem z wyrażeniem jakichkolwiek emocji i zachowaniem psychologicznej wiarygodności swych postaci. Owszem, zdarzają się przypadki względnej równowagi (Channing Tatum bywał możliwie wiarygodny i jako tancerz, i jako wojownik, a Jennifer Lopez i Richard Gere w "Zatańcz ze mną" stworzyli uroczy taneczny duet, jednocześnie zachowując aktorską rzetelność). Niestety – w "B-Girl" nie mamy takiego nadmiaru szczęścia. Aktorzy, których widzimy na ekranie, nie grzeszą talentem. O ile można zrozumieć aktorskie braki u tych członków ekipy, którzy zostali zatrudnieni wyłącznie po to, by pochwalić się swoimi akrobatyczno-tanecznymi umiejętnościami, o tyle w przypadku Julie 'Jules' Urich mimiczne niedostatki nie są nijak rekompensowane. Urich, która pokazuje pełny, dwuminowy wachlarz swych aktorskich umiejętności, wcale nie zachwyca tanecznymi popisami. Nieumiejętnie wyreżyserowane, zmontowane w niezbyt efektowny sposób i choreograficznie nijakie sceny jej tańca przypominają raczej rozgrzewkę uczestników "You Can Dance" niż efektowne kino taneczne, do jakiego przyzwyczaili nas twórcy zza oceanu.  Bo w "B-Girl" fabularna miałkość idzie w parze z techniczną mizerią, scenariuszowe wolty są równie przewidywalne jak wypowiedzi rodzimych polityków, a aktorskich umiejętności jest tu tyle, co sensu i klasy. Bardzo niewiele.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones