Recenzja filmu

Fukushima, moja miłość (2016)
Doris Dörrie
Rosalie Thomass
Kaori Momoi

Poważna błazenada

Zupełnie jak w znakomitym filmie Maren Ade, w "Fukushimie..." komizm prowadzi do zburzenia barier między jednostkami. Relacja pomiędzy Marie a japońskimi znajomymi przebiega zgodnie z zasadą
Łatwo wyobrazić sobie Doris Dörrie jako pasażerkę autobusu z "Patersona" Jima Jarmuscha. Zupełnie jak amerykański mistrz, niemiecka reżyserka w swoim najnowszym filmie opowiada historię o wyzwalającym potencjale pustki i klęsce nieoczekiwanie otwierającej drogę do nowego początku. Choć tematy poruszone w "Fukushimie, mojej miłości" mogłyby stanowić treść filozoficznego traktatu, Dörrie woli opowiadać o nich językiem poezji. Minimalistyczny, czarno-biały film kryje w sobie całe spektrum znaczeń, nad którymi reżyserka zdaje się jednak doskonale panować. "Fukushima..." nie bez powodu nawiązuje w tytule do klasyka Alaina Resnais i może przynieść sporo frajdy poszukującym intertekstualnych odniesień kinofilom, ale nie jest bynajmniej dziełem hermetycznym. Film niemieckiej twórczyni  potrafi także dostarczyć wzruszeń, nie przekraczając jednocześnie granic kiczu, a w najmniej oczekiwanych momentach – zaskoczyć nas ujmującym poczuciem humoru.

 

Dörrie jest nierówną reżyserką, w której dorobku strzały w dziesiątkę ("Nadzy") przeplatają się z zupełnymi kiksami ("Szczęście"). Na tym tle "Fukushima..." wypada jako największy triumf artystki od czasu "Hanami – kwiatu wiśni" z 2008 roku. Oba filmy łączy zresztą znacznie więcej niż tylko to, że lwia część ich akcji toczy się w Japonii. Zarówno w "Hanami", jak i w "Fukushimie..." Dörrie opowiada historię osób szukających w dalekiej podróży ucieczki od egzystencjalnego kryzysu. W nowym filmie nie sposób jednak dostrzec wyłącznie powrotu do pomysłów wypróbowanych z sukcesem w dziele sprzed niemal dekady. 

W "Fukushimie..." cierpienie jednostek zostaje przedstawione na tle powszechnego dramatu, jakim była potężna katastrofa jądrowa, która wydarzyła się w pobliżu tytułowego miasta w 2011 roku. Zetknięcie z trapiącym mieszkańców okolicy ogromem nieszczęść stanowi dla głównej bohaterki – młodej Niemki – lekcję pokory. Pod wpływem spotkania z Japończykami Marie przekonuje się, że dręczące ją samą niepokoje są relatywnie błahe. Częściowa rezygnacja z siebie otwiera przed bohaterką pole do poświęcenia dla drugiej osoby. W działaniu Marie nie ma jednak nic z heroizmu ani protekcjonalnego współczucia. Wręcz przeciwnie, bohaterka, która przyjeżdża do Japonii jako członkini organizacji Clowns4Help, stara się zarazić otoczenie uśmiechem i pogodą ducha. Przewrotność "Fukushimy..." polega na tym, że te pełne ostentacji wysiłki spełzają jednak na niczym. Marie jest w stanie osiągnąć swój cel dopiero, gdy zdejmuje zawadiacki kostium, zmywa makijaż i próbuje normalnie funkcjonować wśród obcych sobie ludzi. Prezentowana przez nią wówczas nieporadność, nieznajomość obyczajów i reguł rządzących światem wprowadza do smętnej  Fukushimy element radosnej nieprzewidywalności. Niejako mimochodem Marie staje się w ten sposób spadkobierczynią swojego ekscentrycznego rodaka, tytułowego bohatera "Toniego Erdmanna". Obie postacie, choć tak od siebie odmienne, łączy przecież to, że  wszędzie tam, gdzie się pojawiają, w niemal czarodziejski sposób likwidują poczucie marazmu i niemocy.

   

Zupełnie jak w znakomitym filmie Maren Ade, w "Fukushimie..." komizm prowadzi do zburzenia barier między jednostkami. Relacja pomiędzy Marie a japońskimi znajomymi przebiega zgodnie z zasadą wzajemności. Bohaterka nie tylko uczy swoich towarzyszy dystansu do konwenansów, lecz także otwiera się  na –specyficznie wyrażaną przez nich – duchowość. Właśnie dzięki temu nieoczywistemu porozumieniu pustka wypełniająca fukushimską "strefę zero" może na powrót wypełnić się znaczeniami.
1 10
Moja ocena:
8
Krytyk filmowy, dziennikarz. Współgospodarz programu "Weekendowy Magazyn Filmowy" w TVP 1, autor nominowanego do nagrody PISF-u bloga "Cinema Enchante". Od znanej polskiej reżyserki usłyszał o sobie:... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones