Recenzja filmu

Two Men in Town (2014)
Rachid Bouchareb
Forest Whitaker
Harvey Keitel

Przemiana zabroniona

Żadna religia, ni filozofia, nawet życzliwi ludzie wokół – jak pokazuje reżyser – nie są w stanie sprawić, że świat będzie prosty, a to właśnie jest największym marzeniem bohaterów: wieść
Rachid Bouchareb jest postacią zasłużoną zarówno dla kultury francuskiej (produkuje filmy Brunona Dumonta), jak i algierskiej, której kinematografię trzykrotnie reprezentował w oscarowym wyścigu, zdobywając nominacje dla "Pyłu życia", "Dni chwały" i "Ponad prawem". Urodzony w Paryżu w algierskiej rodzinie, czuje się spadkobiercą obu dziedzictw, a w swoich filmach daje świadectwo przenikania się różnych kultur. Nie inaczej jest w jego najnowszym obrazie – pokazywanym w konkursie głównym Berlinale 2014 "Two Men in Town", w którym opowiada o pograniczu amerykańsko-meksykańskim i współistnieniu na nim ras i religii. Sam proces produkcji można by stawiać za wzór wielokulturowości: film, będący swobodnym remakiem francuskiego klasyka "Dwaj ludzie z miasta" (1973) z Alainem Delonem, zrealizowano w USA przy użyciu środków algierskich i belgijskich oraz międzynarodowej obsady. Ta, trzeba przyznać, jest imponująca.

Forest Whitaker wciela się w Williama Garnetta, nawróconego na islam recydywistę po 18 latach warunkowo opuszczającego więzienie. Przydzielona mu zostaje kuratorka, grana przez zrobioną tu na siwo i mówiącą z akcentem z Illinois Brendę Blethyn – wybitną brytyjską aktorkę, która wystąpiła wcześniej u Bouchareba w "London River". Jej antagonistą, kwestionującym wdrażaną przez nią "filozofię zaufania", staje się szeryf hrabstwa Luna (Harvey Keitel), pamiętający morderstwo, którego Garnett dopuścił się przed laty i twierdzący, że pokuta jeszcze się nie dokonała. Niczym w moralitecie zagrają oni o duszę i przyszłość skazańca, który otrzyma dodatkowo aniołka w postaci pięknej Teresy (Dolores Heredia) i namawiającego do złego kolegę-oprycha, o wyglądzie bardzo brzydkiego czarta (Luis Guzman). Zbyt naiwne to opozycje, by widz mógł w nie uwierzyć.

W roli matki głównego bohatera pojawi się wielka Ellen Burstyn, której obecnie rzadko zdarza się dostawać role godne jej talentu; niestety i tu mignie tylko przez chwilę. Burstyn znalazła się w obsadzie nieprzypadkowo – urodzona katoliczką, nawróciła się na islam, co koresponduje z sytuacją jej filmowego syna. Jego walka, by powrócić na łono społeczeństwa, a także, by żyć w zgodzie z nową religią, wystawiana jest na ciężkie próby, a islam tylko niekiedy pozwala mu opanować gniew, z którego kontrolą Garnett ma problemy.

Kiedy zostaje zapędzony w kozi róg i musi wymierzyć sprawiedliwość, luzuje starannie zapinany kołnierzyk, zdejmuje amulet otrzymany od imama i okulary w stylu Malcolma X. W tym momencie "Two Men in Town" zdaje się mówić, że systemy religijne wcale nie chronią przed złem i błędami. Bo w razie potrzeby w każdej chwili można je zawiesić, zostawić na boku jak biżuterię. Żadna religia ni filozofia, nawet życzliwi ludzie wokół – jak pokazuje reżyser – nie są w stanie sprawić, że świat będzie prosty, a to właśnie jest największym marzeniem bohaterów: wieść spokojne życie. Film Bouchareba rozważa przy tym możliwość resocjalizacji, pokazując, że nawet jeśli przemiana wewnętrzna jest możliwa, trudno zmienić nastawienie świata wokół, tak jak nie da się wymazać własnej przeszłości.

I może gdyby reżyser na tym poprzestał, film okazałby się zgrabniejszy. Niestety, nieumiarkowane zagęszczenie motywów (polowania na emigrantów, terror policji, rasizm, relacje na linii katolicyzm-islam) sprawia, że żaden z nich nie otrzymuje należnego rozwinięcia. W dodatku powolne tempo, służące oddaniu sennej atmosfery południa i mające przynosić na myśl spaghetti westerny, zbyt mocno wpisuje się w stereotypowy sposób obrazowania USA przez europejskich reżyserów (vide: Wenders, Herzog, Sorrentino). Czuć, że Bouchareb zafascynowany jest amerykańską przestrzenią, ale nie, że tę przestrzeń czuje. Dlatego nawet doskonała Brenda Blethyn nie jest w stanie uratować filmu, rozchodzącego się we wszystkie strony niczym bezkres Nowego Meksyku.
1 10
Moja ocena:
4
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones