Recenzja filmu

Śmierć na Nilu (2022)
Kenneth Branagh
Kenneth Branagh
Gal Gadot

Mętne wody

Cała ta hałastra, choć barwna, hałaśliwa i niekiedy zabawna, jest niesamowicie przewidywalna. Nikt z nich nie może wyjść poza schemat, w który go wpędzono na samym początku. Stąd obwieszczane z
Mętne wody
Po przejażdżce Orient Expressem Kenneth Branagh zabrał nas na kolejną wyprawę – tym razem po nieprzyjaznych wodach Nilu. Oczywiście w towarzystwie domniemanych i faktycznych morderców. Za przewodnika znowu robi najgenialniejszy detektyw świata, czyli Herkules Poirot. Czy brytyjski twórca zaskoczył nas czymś więcej niż zmianą krajobrazu i środka lokomocji?

Znakomity adaptator Szekspira postanowił wziąć się za innego klasyka brytyjskiej literatury – tym razem popularnej. Kryminały Agathy Christie z dzisiejszej perspektywy, delikatnie mówiąc, trącą myszką – nijak się mają do współczesnych mrocznych, brutalnych i niejednokrotnie obrazoburczych powieści detektywistycznych, których nie brak i na półkach księgarni, i w ofertach platform streamingowych. Są na swój sposób urocze, niewinne, a przez to też naiwne. Istniała więc pokusa, by, przekładając na język kina, poddać je uwspółcześnieniu, podkręcić, podostrzyć. Branagh ma jednak zbyt uniżony stosunek to literackiej spuścizny swojej kultury, by zamachnąć się na staroświecki czar powieści krajanki. I, trzeba przyznać, dzięki temu ocalił to, co w obu opowieściach najlepsze. 


Zamknięta przestrzeń, ograniczona grupa ludzi i trup. A potem kolejny i kolejny. Tak było w "Morderstwie w Orient Expressie", dokładnie tak samo jest w "Śmierci na Nilu" – podobnie zresztą, jak w innych powieściach Christie. Zmianą schematu nas więc Branagh nie zaskoczy. Postanowił więc iść w całkiem inną stronę. Tym razem to wcale nie kryminalna zagadka jest najważniejsza, ale główny bohater – Poirot. Akcja zaczyna się podczas I wojny światowej, kiedy młody żołnierz o wygładzonej cyfrowo twarzy Branagha na podstawie zachowania ptaków podpowiada dowódcy strategię na, wydawałoby się, samobójczą misję. Fortel się udaje, kompania zostaje uratowana, tylko twarz Poirota ulega pokiereszowaniu.

Sekwencja otwierająca w zamierzeniu miała być czymś więcej niż tylko origin story sławnych wąsów Poirota. Miała stanowić klucz do zrozumienia duszy sławnego detektywa. Tak przynajmniej można domniemywać. W szpitalu polowym odwiedza go bowiem żona – dobra i mądra kobieta, która niedługo sprawi, że bohater pozostanie z dziurą w miejscu serca, wyrwanego wraz z tragiczną śmiercią ukochanej. I od tego czasu – jak zwykł mówić – cała krew będzie pompowana tylko do jego mózgu. 

Nie jest jednak jasne, czy celem twórców było uzmysłowienie psychologicznych zawiłości charakteru detektywa. Z pierwszych scen nie dowiadujemy się bowiem, że żona Poirota zginęła, bo twórcy koncentrują całą naszą uwagę na wspomnianych wąsach, które według kobiety świetnie nadadzą się na kamuflaż dla szpecących blizn. To jednak nie mniej lub bardziej traumatyczne wspomnienia wojenne będą powracać podczas rozpracowywania kryminalnej zagadki na wodach Nilu, ale właśnie zranione śmiercią ukochanej serce. Na wstępie mamy więc już do czynienia ze scenariuszowymi niejasnościami, które będą towarzyszyć akcji również w dalszej części filmu.


Po części retrospekcyjnej akcja przenosi się do Londynu lat 30. Poirot odwiedza ulubiony klub, w którym zajada się wykwintnymi deserami i wsłuchuje w żywiołowy blues. Nietrudno się zorientować, że nie jest w tym miejscu bez związku z pracą – choć twórcy robią wiele, by widz właśnie tak myślał. I nie ostatni raz mocno się przeliczą. Gdy detektyw stanie się naocznym świadkiem miłosnych piruetów zakochanego trójkąta, akcja przenosi się do upalnego Egiptu. I nikogo nie może zaskoczyć fakt, że dziwnym trafem Poirot natrafia tam na te same osoby, które podziwiał na londyńskim parkiecie. 

Sporo miejsca poświęcam nakreśleniu fabularnego punktu wyjścia. Robię bowiem dokładnie to samo, co twórcy, którzy do granic możliwości rozciągnęli ekspozycję, przedstawiając licznych bohaterów i kreśląc relacje między nimi. Postaci jest tak wiele, a związki między nimi tak złożone, że mija bez mała połowa filmu, gdy w końcu pada upragniony trup. I gdy już liczymy, że akcja w końcu ruszy "cała na przód", ona grzęźnie w mętnych wodach Nilu. 

Fabułę śledzi się niczym marną partię szachów. Dzieje się tak, ponieważ każdemu bohaterowi przypisana jest tylko jedna cecha, która pozwala mu w określony sposób ruszać się po planszy. Jest para nowożeńców. Ona, Linnet, to piękna niczym Kleopatra (w końcu gra ją Gal Gadot) spadkobierczyni wielkiej fortuny. On, Simon, to mężczyzna przystojny, to fakt (w końcu wciela się w niego Armie Hammer, zaliczając tym samym ostatnią rolę przed wpisaniem na czarną listę Hollywoodu), ale biedny jak mysz kościelna. Młodzi ciągną za sobą w podróż poślubną całą gromadę: między innymi ciotkę, zapalczywą komunistkę, kuzyna, zajmującego się rachunkami w firmie panny młodej, służącą, chowającą zadawnioną urazę, a nawet byłego kochanka Linnet. Bez zaproszenia ciągnie się za nimi natomiast była kochanka Simona. 


Cała ta hałastra, choć barwna, hałaśliwa i niekiedy zabawna, jest niesamowicie przewidywalna. Nikt z nich nie może wyjść poza schemat, w który go wpędzono na samym początku. Stąd obwieszczane z należytym namaszczeniem przełomy w sprawie morderstwa dokonanego na statku nieśpiesznie sunącym po Nilu w ogóle nie są w stanie zaskoczyć. Komunistka do końca bowiem pozostaje wierna ideałom, służąca cały czas ma za złe Linnet pewien epizod z przeszłości, kuzyn księgowy robi po prostu to, co stereotypowy księgowy, a bieda pana młodego będzie go określać aż do ostatniej sceny. 

I nawet Poirot ostatecznie nie zostanie obdarzony bardziej złożoną charakterystyką, choć twórcy starali się do samego końca. Cały wstęp, wspominanie żony, mówienie o rozumie, który zastąpił u niego serce – na nic. Pararomansowy wątek grzęźnie bowiem w fabularnej mieliźnie głębiej niż zagadka kryminalna. Nie wpływa bowiem w żadnym stopniu na przebieg akcji, a sprawia jedynie, że przenikliwy detektyw z nieco większą sympatią zaczyna słuchać bluesa. 


Jedyne, co się broni w "Śmierci na Nilu", to klimat. Stały operator BranaghaHaris Zambarloukos – zadbał, by film przynajmniej w warstwie wizualnej imponował. Zatapia więc kadry w pomarańczach zachodzącego słońca Egiptu, nurza je w złocie pustynnych piasków i kusi orientalną egzotyką. Dzięki jego długim i eleganckim ruchom kamery nawet ciasnota promu nie daje się we znaki – ani przez moment nie mamy poczucia uwięzienia w teatrze telewizji. Nie obyło się również bez odpowiedniej ekspozycji egipskich must-see: piramid z Gizy, Sfinksa i Świątyni Ramzesa II z Abu Simbel. Szczególnie ostatnia z turystycznych atrakcji ma ważną rolę do odegrania i prezentuje się nader okazale. 

Ponadto przez niesprawny scenariusz przebija po prostu charakterystyczny styl pisarstwa Christie. Elegancja niegdysiejszego świata i takiż bohaterów, zabawa bezwstydnym rozgrywaniem wyższych sfer, satysfakcja z kreowania świata tak sztucznego i jednowymiarowego, że aż ujmującego. Branagh stara się uszlachetniać kryminalną pulpę, jaką bez wątpienia jest pisarstwo Christie, dodając pozory psychologicznej głębi postaci Poirota. Bez skutku. Dobrze jednak, że przy okazji nie zdołał popełnić zbrodni na staroświeckim uroku powieści.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film "Śmierć na Nilu" nie miał jakoś szczęścia. Pandemia zmusiła kina do kolejnych przesunięć jego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones