Recenzja filmu

Anioł stróż (2025)
Aziz Ansari
Seth Rogen
Aziz Ansari

Prawda śmieszy

"Anioł stróż" nie koloryzuje świata przedstawionego. Uczy jednak zachowania dystansu. Ansari śmieje się z ludzkiej niedoli, ale nie wyśmiewa tych, którym się w życiu nie poszczęściło. Jego
Prawda śmieszy
Hollywood przyzwyczaiło nas do tego, że komedie są odklejone od rzeczywistości. Oferują przesłodzoną wizję świata, pokazując nierealistyczne koleje losów bohaterów o artystycznych duszach, którzy jakimś cudem żyją w mieszkaniach, na które stać tylko 1% najbogatszych. Szerokie uśmiechy, kolorowe ubrania, idealne plenery pozostają stałymi elementami większości współczesnych feel-good movies. "Anioł stróż" pokazuje nam inne oblicze komedii. To, które znane jest bywalcom zatłoczonych barów oferujących wieczorki ze stand-upem, gdzie śmiejemy się z naszej wspólnej niedoli.

Dla osób mających wcześniej styczność z twórczością Aziza Ansariego nie będzie to żadne zaskoczenie. Osoby, które skuszone zostały gwiazdorską obsadą (na ekranie pojawiają się bowiem m.in. Keanu Reeves i Seth Rogen), mogą przeżyć kulturowy szok. Ansari to twórca i gwiazda m.in. serialu "Specjalista od niczego". "Anioł stróż", który jest pełnometrażowym debiutem reżyserskim artysty, pozostaje duchowym bratem tegoż show. Ansari czerpie pomysły dla swojego filmu z ulicy. Jego opowieść jest historią zwyczajnego człowieka. A ten w Ameryce nie ma teraz łatwo.

Bohaterem "Anioła stróża" jest Arj (w tej roli sam Aziz Ansari). Zgodnie z komediową tradycją jest on człowiekiem o duszy artysty – montuje filmy dokumentalne. Inaczej niż w typowej komedii, jego problemy nie krążą wokół zblazowanych relacji z artystyczną bohemą i rodzicami zrzędzącymi mu nad głową, by zajął się czymś normalnym. Jego problemem jest przetrwanie do końca tygodnia, a codzienność wypełniają dorywcze zajęcia: Arj jest kurierem, sprzątaczem, złotą rączką. Kolejne fuchy zdobywa przez apkę, jest więc uzależniony od roszczeniowych klientów, którzy jedną gwiazdką mogą zdecydować o tym, czy tego wieczora zje coś porządnego. Bo o opłaceniu rachunków za mieszkanie nie ma mowy. Dlatego mieszka w samochodzie.

W takiej sytuacji poznaje anioła niskiego szczebla, który przybył na ziemię z prostą misją: ratowania ludzi przed wypadkami samochodowymi spowodowanymi pisaniem wiadomości w telefonach. Tyle że Gabriel (Keanu Reeves) to idealista. Wierzy, że może zaoferować ludziom coś więcej. Widząc niedolę Arjego, postanawia wziąć inicjatywę w swoje ręce. Głęboko wierzy w prawdziwość powiedzenia "pieniądze szczęścia nie dają". I postanawia przekonać do tego Arjego. W tym celu zamienia go miejscami ze zblazowanym milionerem (Seth Rogen). Biedny Gabriel jest w szoku, kiedy odkrywa, że Arj wyciągnął z tej zamiany zupełnie inną naukę: że pieniądze rozwiązują prawie wszystkie problemy. Bohaterowie bowiem wreszcie wszystko zaczyna się układać. Dlatego odmawia powrotu do swojego starego życia. A to prowadzi do utraty przez Gabriela anielskiego statusu, byłego miliardera natomiast do brutalnej konfrontacji z okrutną prozą życia.

Na tak przygotowanej scenie Aziz Ansari brutalnie przedstawia absurdy życia we współczesnym cywilizowanym świecie. Wiele z najzabawniejszych scen filmu bawi do łez, ponieważ są prawdziwe, żywcem wyjęte z codzienności milionów Amerykanów. Reżyser punktuje współczesny system zbudowany na pięknych hasłach o realizowaniu swoich marzeń; o tym, że wszystko jest możliwe, podczas gdy prawda jest taka, że szary człowiek na każdym kroku jest wyciskany z kreatywności, sił życiowych i marzeń. I albo zdoła odnaleźć okruchy szczęścia w relacji z innymi, w potańcówkach, w drobnych gestach dobroci albo popadnie w odmęty depresji. 

"Anioł stróż" nie koloryzuje świata przedstawionego. Uczy jednak zachowania dystansu. Ansari śmieje się z ludzkiej niedoli, ale nie wyśmiewa tych, którym się w życiu nie poszczęściło. Jego komedia rodzi się ze wspólnoty doświadczenia, a nie z poczucia intelektualnej wyższości objawiającej się potrzebą ratowania uciśnionych. Ta szczerość reżysera sprawia, że film potrafi bawić nawet, jeśli wizja Ameryki z radością i beztroską ma niewiele wspólnego.

Jednak to, co jest siłą filmu, jest też jego słabością. Film momentami zmienia się społeczną agitkę. Można odnieść wrażenie, że konsultantami przy pracach nad scenariuszem byli Bernie Sanders albo kandydat na burmistrza Nowego Jorku (którego Donald Trump nazywa publicznie komunistą) Zohran Mamdani. Ostre krawędzie propagandy tępią kreacje Setha Rogena i Keanu Reevesa (który miejscami przypomina starszą wersję Teda, bohatera serii komedii granych przez Reevesa).

Przyjęta konwencja sprawia też, że Ansari zapędza się w narracyjny ślepy zaułek i koniec końców musi sięgnąć po rozwiązania typowe dla hollywoodzkich odklejonych od rzeczywistości komedii, by zapewnić pozornie satysfakcjonujący finał. Po konfrontacji z rzeczywistością wracamy na niebiosa krzepiących bajek o tym, że bogactwo nie musi być szczytem marzeń. Ale większość widzów chętnie w to uwierzy, bo alternatywa jest po prostu dużo gorsza. Dobrze więc, że przynajmniej droga do tego finału usłana została zabawnymi żartami. 
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?