"Druga Furioza" sprawia wrażenie suplementu, apokryfu bądź DLC do pierwszej "Furiozy" – niewiele wnosi do tego, co już wiemy. Jedynka działała, bo miała jasno określoną stawkę, opowiadała
Cyprian T. Olencki zasłużył na szacunek. W "Furiozie" i "Prostej sprawie" udowodnił, że zna gatunkowe schematy i potrafi z nich korzystać w taki sposób, by przykuć uwagę widza. W ramach obranej konwencji były to produkcje po prostu solidne i czyniące atut z tego, co znane i lubiane. Dlatego też z ciekawością wypatrywałem premiery "Drugiej Furiozy" i zastanawiałem się, jak temat zostanie ugryziony. Z oczywistych względów w grę raczej nie wchodziła typowa kontynuacja. Mamy tu do czynienia z sidequelem, czyli oglądamy wydarzenia rozgrywające się równolegle z tymi, które znamy z pierwszego filmu.
Porównania są nieuniknione. O ile w "Furiozie" oglądaliśmy historię porządnego chłopaka (Mateusz Banasiuk), o którego upominają się bloki, o tyle w nowym filmie Olenckiego skupiamy się na Goldenie (dalej szarżujący bez umiaru Mateusz Damięcki) i drodze od stadionowego chuligana do martwego gangstera. Tragiczny los bohatera znamy już z pierwszego filmu, a dzięki "Drugiej Furiozie" możemy uzupełnić pewne luki. Zmienia się punkt widzenia, a bohaterowie, którzy grali pierwsze skrzypce, jak policjantka Dzika (Weronika Książkiewicz), schodzą na dalszy plan. Całość orbituje więc wokół tej samej fabuły, dopowiadając pewne rzeczy, ukazując znane wydarzenia z nowej perspektywy i rozwijając wątki, na które nie było czasu w pierwszej części.
Taka decyzja scenariuszowa niesie ze sobą spore konsekwencje. Widz doskonale wie, dokąd zmierza historia i jak się zakończy, więc niekiedy potencjalnie dramatyczne sceny nie wywołują odpowiedniego napięcia. Generalnie taki zabieg łatwo posądzić o bezproduktywność. Pierwszy film broni się samodzielnie, więc widz nie potrzebuje suplementu, który pokaże wszystko to, co się tam "nie zmieściło". "Druga Furioza" zbudowana jest niemalże w całości z takich scen. Wygląda więc jak film, który powstał ze ścinków montażowych – wszystkiego, co zostało w procesie montażu usunięte z pierwszego filmu, bo spowalniało akcję bądź powtarzało znane informacje.
Momentami taktyka twórców zakrawa o absurd. Może pamiętacie, że zabójca Kaszuba (Wojciech Zieliński) został w pierwszym filmie zidentyfikowany przez nagranie z kamery zamontowanej na śmieciarce. W "Drugiej Furiozie" mamy scenę, w której komisarz Bauer (Łukasz Simlat) słyszy śmieciarkę, widzi, że ma kamerę… Korzystając ze sztuki dedukcji, łączy kropki. Wspaniała policyjna robota! Tego typu scen jest niestety więcej – film trwa prawie trzy godziny i mam wrażenie, że spokojnie można byłoby go skrócić o jedną trzecią, bo widz – równie sprawnie, co Bauer – też potrafi łączyć kropki i nie trzeba mu podawać wszystkiego na tacy. Po to wymyślono montaż filmowy, żeby właśnie tego typu zbędne elementy z filmu wyrzucać dla dobra tempa i dramaturgii – wystarczy, że wiemy, że policja skojarzyła dźwięk śmieciarki z głosówką z zabójstwa Kaszuba, nie trzeba nam tego pokazywać. Jak widać, niekiedy pokusa jest zbyt silna – swego czasu uległ jej nawet David Lynch, wypuszczając "Twin Peaks: Brakujące elementy", będące zbiorem scen usuniętych z "Twin Peaks: Ogniu krocz ze mną".
Całość dalej korzysta ze znanych gatunkowych tropów, tym razem skupiając się na Goldenie, który dzięki bezczelności i ambicjom szybko pnie się na szczyt przestępczego świata i jeszcze szybciej z niego spada. Powiedzmy sobie szczerze – tego typu historie w kinie nigdy nie kończą się dobrze. Znowu wchodzimy w wygodne buty pewnej znanej konwencji, po drodze odhaczając kolejne obowiązkowe elementy dla tego typu fabuł, które można by spuentować polskimi przysłowiami: Golden podejmuje coraz większe ryzyko (apetyt rośnie w miarę jedzenia), uwodzi niczego nieświadomą niewiastę (łobuz kocha najmocniej), odwracają się do niego bliscy (pieniądze szczęścia nie dają). I znów – nie widzę nic złego w korzystaniu z wytartych tropów, jednak tym razem trudno się tym ekscytować, bo nie stoi za tym treść. "Druga Furioza" sprawia wrażenie suplementu, apokryfu bądź DLC do pierwszej "Furiozy" – niewiele wnosi do tego, co już wiemy. Jedynka działała, bo miała jasno określoną stawkę, opowiadała uniwersalną historię o nieudanej próbie wyrwania się z osiedla i dawnego życia (widocznej zarówno w postaciach Dzikiej, jak i Dawida), prostych zasadach, a wszystko grało dzięki wiarygodnemu osadzeniu w kibolskim środowisku, na co wpływ miały przekonujące kreacje aktorskie oraz dobrze napisane dialogi. W dwójce dostajemy powtórkę z rozrywki (niekiedy dosłownie, bo pewne sceny – jak przesłuchani kiboli, robiących sobie jaja z policji – są lustrzanym odbiciem tych już znanych), pozbawioną zalet, które czyniły tę opowieść wyjątkową – większa skala niekoniecznie działa tu na korzyść.
Pewnym wyjątkiem jest wątek dubliński – skupiający się na staraniach Goldena i Mrówy (Szymon Bobrowski), by rozszerzyć swą przestępczą działalność i pozyskać narkotykowe kontakty poza Polską. Choć też wyrasta bezpośrednio z ziarna zasadzonego w części pierwszej, to kiełkuje w coś, co posiada własną dramaturgię (broni się więc fabularnie, a nie jest sceną uzupełniającą) i wprowadza trochę świeżości. Relacja obu mężczyzn i ich perypetie za granicą miały potencjał na komedię kumpelską o dwóch gangsterach, którzy mają więcej ambicji niż rozumu i boleśnie zderzają się z trudną rzeczywistością wielkiego świata. Został on całkiem nieźle wykorzystany, bo fragmenty te to też najzabawniejsza część filmu (postać grana przez Piotra Witkowskiego ma ewidentnie komediową funkcję). "Druga Furioza" często balansuje na granicy przesady i szkoda, że tak rzadko ją przekracza – większy luz (potrafiący tak dobrze rozbić rosnący balonik napięcia w poprzedniczce) zdecydowanie przydałby się nowej produkcji Cypriana T. Olenckiego.
"Druga Furioza" nie jest filmem złym, ale jest filmem niepotrzebnym. Mimo że da się tu dostrzec próby pogłębienia postaci Goldena, wytłumaczenia nieuchronności jego losu (nawarzyłeś piwa, to musisz je wypić – albo udławisz się, próbując), to całość trudno traktować jako autonomiczne widowisko, bo zbyt kurczowo trzyma się poprzedniczki. Fragmentaryczna struktura, dopasowana do wstawek z pierwszej "Furiozy", sprawia, że film ma rwany rytm, co dodatkowo utrudnia zaangażowanie się w tę historię. Dość nieoczekiwanie dostajemy tu też trochę artystycznych ambicji (finałowa metafora może kojarzyć się z "Na rauszu" i tańcem Madsa Mikkelsena), co pasuje do konwencji twardych gangsterskich porachunków w tym wypadku jak pięść do nosa – a każdy złamany nos powie, że to kiepski deal. Przełknąłbym to wszystko, bo nic nie mogę zarzucić aktorom, realizacyjnie "Druga Furioza" wygląda lepiej niż niejedna produkcja Netflixa, ale widzę w tym jednak zmarnowany potencjał, wynikający przede wszystkim z braku dobrej fabuły do opowiedzenia. Wiem, że lata lecą, ale jeśli powstanie "Trzecia Furioza", to może lepiej pójść w retrospekcje, a nie na siłę próbować uzupełnić coś, co doskonale broni się samo.