Recenzja filmu

Koci domek Gabi: Film (2025)
Ryan Crego
Anna Apostolakis-Gluzińska
Laila Lockhart Kraner
Kristen Wiig

Koci, koci łapci, pojedziem do babci

Wystrójcie się w róż, załóżcie kocie uszka, a jak posiadacie jakieś pluszowe kociaki, to weźcie je pod pachę – na pokazach "Kociego domku Gabi: Filmie" dress code jest niby dobrowolny, ale
Koci, koci łapci, pojedziem do babci
Jeżeli w szafach wciąż chomikujecie ciuchy z czasów Barbenheimera, w końcu nadszedł odpowiedni moment, by ponownie zrobić z nich użytek. Wystrójcie się w róż, załóżcie kocie uszka, a jak posiadacie jakieś pluszowe kociaki, to weźcie je pod pachę – na pokazach "Kociego domku Gabi: Filmie" dress code jest niby dobrowolny, ale przecież w tym wypadku chodzi nie tyle o seans sam w sobie, ile fanowskie doświadczenie pełną gębą. Kto potrafi przez sen wyrecytować tekst śpiewanki zmniejszanki (dla koci-domkowych neofitów: "uszczypnij się w nie, gdy masz uszka te, Pandusia złap i trzymaj się!"), ten na filmie Ryana Crega będzie bawił się przednio. Kto wcześniej o perypetiach Gabi nie słyszał, ten raczej wyjdzie rozczarowany, bowiem lwią część produkcji DreamWorks stanowią klisze, które miłośnicy kina familijnego znają na wyrywki. 


Choć słowo "fenomen" jest w publicystyce kulturalnej nadużywane, trudno nazwać "Koci domek Gabi" inaczej. Na przełomie mileniów Traci Paige Johnson i Jennifer Twomey pracowały nad serialem edukacyjnym "Śladem Blue", będącym wówczas jednym z najpopularniejszych tytułów dla dzieci w wieku przedszkolnym, przebojem w ramówce Nickelodeon (sam się zresztą na nim wychowałem). Po latach spędzonych z błękitnym psiakiem twórczynie spróbowały się z fikuśnymi kotkami. "Koci domek Gabi" pojawił się na Netfliksie w samym środku pandemii, kiedy binge watching był jednym z podstawowych sposobów na zabicie nudy wśród zamkniętych w domach dzieciaków (dorosłych zresztą też). Serial Johnson i Twomey skradł serca młodych kociarzy i kociar. Na przestrzeni czterech lat i jedenastu sezonów regularnie znajdował się na liście najchętniej oglądanych tytułów streamingowego giganta w co najmniej pięćdziesięciu krajach. Miarą sukcesu produkcji dla najmłodszych jest jednak nie tyle wskaźnik oglądalności, ile potencjał merchandisingowy – a gadżety inspirowane "Kocim domkiem Gabi" robią w USA furorę. 


Protagonistką serialu jest tytułowa rezolutna dziewczynka (dziś już nastolatka), spędzająca dni na zabawie z zamieszkującymi jej domek dla lalek zabawkowymi kotkami. Są wśród nich urwisowski Najkotek, zwariowany DJ Kocimiętka, urokliwe Tekturzątko, czy też słodki – bo dosłownie będący babeczką – Łakotek. Draczna zgraja jest równie żywotna i pełna energii, co bohaterowie "Toy Story", lecz, w przeciwieństwie do Andy’ego, Gabi potrafi się ze swoimi zabawkami porozumieć, co więcej, za pomocą magii (albo potęgi wyobraźni, jak zwał, tak zwał) może przenieść się do domku, by wspólnie przeżywać fantastyczne przygody. Fabularny schemat serialu znajduje przełożenie w jego formie – gdy dziewczynka wkracza do świata kotków, żywa akcja ustępuje miejsca trójwymiarowej animacji.

To nie przypadek, że połowa recenzji "Kociego domku Gabi: Filmu" poświęcona została pierwowzorowi. Trudno tego uniknąć, skoro film Crega – choć czytelny bez znajomości serialu – jest przede wszystkim przedłużeniem hitu Netfliksa. Właśnie dlatego najwięcej radochy z seansu będą czerpać dzieci, które kiedykolwiek marzyły o własnym Kiciusiu Pandusiu. Nieuczciwe byłoby jednak stwierdzenie, że filmowe przygody Gabi (Laila Lockhart Kraner) oferują wyłącznie "więcej tego samego". Ich największym atutem jest wyjście poza ciasne ramy faktury serialu. W "Kocim domku Gabi: Filmie" żarliwa kociara wyjeżdża na wakacje do babci (Gloria Estefan) mieszkającej w Mrau Francisco. Seniorka to cudowna wynalazczyni, po której Gabi najprawdopodobniej odziedziczyła pasję do majsterkowania i DIY. Pobyt w pełnym kocich gadżetów miejscu byłby pewnie sielanką, gdyby wskutek figli Najkotka koci domek nie wpadł w ręce kolekcjonerki wąsatych artefaktów, producentki brokatowego żwirku Very (Kristen Wiig). Nietrudno się domyślić, że misją Gabi będzie odzyskanie swoich miniaturowych pupili. 


Opisanie punktu wyjścia fabuły "Kociego domku Gabi: Filmu" jest łatwiejsze niż odśpiewanie śpiewanki zmniejszanki, ponieważ jego znaczna część sprowadza się do poszukiwania rozrzuconych po posesji Very kotków. W scenach tych animacja przeplata się z żywym planem, a Gabi trafia do barwnych krain, którym brakuje co prawda nieszablonowości (w filmie pojawia się podwodny świat, będący definicją sztampy), lecz z pewnością nie wdzięku. 

Dziewczyna idzie jak burza, uwalniając kicię po koci. Z jednej strony jest to wyraz jej zaradności, z drugiej – odzwierciedla tempo akcji wyznaczone przez Crega, który snuje opowieść, gnając na łeb, na szyję; kondensując atrakcje, by dostarczyć furę fanserwisu. Wszystko to sprawia, że "Koci domek Gabi: Film" przypomina momentami wyciąg z TikToka. Wrażenie to potęguje soundtrack, na którym znalazły się zarówno viralowe utwory "APT." Rosé i "Makeba" Jain, jak i skomponowane na potrzeby filmu "Say Hello" popowej gwiazdy Maksa Schneidera oraz porywające do tańca "Dollhouse World" k-popowej grupy aespa. Twórcy filmowych przygód Gabi czerpią garściami także z memów, czego przykładem są sceny z cudacznym kotem Very, czy choćby piosenka "Skibidi Meow". Oczywiście, można sformułować zarzut, że to jedynie kolejna próba skapitalizowania internetowej kultury przez korpo (patrz "Barbie"). Warto jednak pamiętać, że inspiracje owocami Internetu są wpisane w DNA serialu, który przecież wyrósł z kompilacji filmików o uroczych kotkach i zawiera elementy, takie jak youtube’owe unboxingi i tutoriale.  


"Koci domek Gabi: Film" to jednak nie tylko pogoń za MacGuffinami, ale również opowieść o dojrzewaniu, w której pobrzmiewają echa wspomnianego już "Toy Story". Co oczywiste, w rywalizacji z klasykiem Piksara film Crega odpada w przedbiegach, lecz czasami warto wręczyć medal za udział. W końcu historia wchodzącej w nastoletniość Gabi może emocjonalnie rezonować ze wszystkimi widzami i widzkami, którzy zdążyli przez te parę lat emisji serialu zżyć się z bohaterką. Creg i spółka nie wynajdują koła na nowo, opowiadając o miejscu zabawy w dorosłości (gdyby to była natchniona praca licencjacka, gdzieś pewnie znalazłby się przypis do "Homo ludens" Huizingi) i oczekiwaniach społecznych, które towarzyszą zarówno dzieciakom, jak i starszakom. Mimo to lekcje, których udzielają, są wystarczająco wartościowe, by przymknąć oko na to, że inni belfrzy wyłożyli je lepiej. I może byłbym dla tego filmu surowszy, gdyby podczas seansu nie towarzyszyło mi młodsze rodzeństwo, które bawiło się świetnie, kołysząc się w rytm popowych przebojów, wymieniając ulubione kotki i śmiejąc do rozpuku podczas slapstickowych wygłupów na ekranie. Chowam więc cynizm do kieszeni, zakładam kocie uszka i polecam spróbować to samo. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?