Recenzja filmu

Avengers: Koniec gry (2019)
Anthony Russo
Joe Russo
Robert Downey Jr.
Chris Evans

Whatever it takes

Kiedy w 2008 roku do kin wychodził "Iron Man", mało kto się spodziewał, że będzie to początek czegoś większego. Że produkcja ukazująca losy genialnego miliardera, który wybudował zbroję i stał
Kiedy w 2008 roku do kin wychodził "Iron Man", mało kto się spodziewał, że będzie to początek czegoś większego. Że produkcja ukazująca losy genialnego miliardera, który wybudował zbroję i stał się superbohaterem, to tylko wierzchołek góry lodowej, jaką jest gigantyczne uniwersum pełne bogów, kosmitów, superżołnierzy i wielu innych. Coś, co miało początek, musi jednak mieć też swój koniec.

Thanos (Josh Brolin) właśnie wypełnił swój plan i wymazał połowę istnień we wszechświecie. Jedni się z tym pogodzili i starają się żyć dalej. Jednak nie wszyscy. Natasha Romanoff (Scarlett Johansson) i Steve Rogers (Chris Evans) z pomocą pozostałych przy życiu nadal szukają sposobu, jak cofnąć czyn Szalonego Tytana. Nieoczekiwanie zjawia się Scott Lang (Paul Rudd), którego wszyscy uznawali za zmarłego, i przedstawia Avengersom swój plan, jak przywrócić do życia ofiary pstryknięcia.

Zacznijmy od jednej z niewielu rzeczy, których w tym filmie było za mało - a mianowicie, scen z Kapitan Marvel (Brie Larson). Po filmie "Wojna bez granic", kiedy Nick Fury  (Samuel L. Jackson) przyzwał ją swoim pagerem, wydawało się, że Carol Danvers jest jedynym ratunkiem dla galaktyki. Tymczasem okazuje się, że ma ona małą, prawie nic nie znaczącą rolę w pokonaniu Thanosa (z wyjątkiem jednej istotnej rzeczy, nie będę zdradzać jakiej, dzieje się ona jednak na samym początku filmu). Mimo wszystko to tylko mały zgrzyt, który w żadnym stopniu nie odbiera przyjemności z oglądania filmu.

Największą zaletą tego filmu jest idealne połączenie ze sobą żałobnego klimatu i humorystycznych scen. Te ostatnie służą głównie wyładowaniu napięcia, kiedy atmosfera robi się już zbyt gęsta. Moim zdaniem wyszło to bardzo dobrze, w zasadzie Marvel już słynie z tego, że potrafi pogodzić powagę z humorem, ale w czwartej odsłonie Avengers udało się to wręcz perfekcyjnie.

Udało się również to, co w filmach MCU zwykle kuleje - trzeci akt. Zwykle była to naładowana CGI rozwałka, tym razem mamy jednak do czynienia z hołdem dla wszystkich postaci, jakie do tej pory pojawiły się w uniwersum. Więcej na ten temat zdradzać nie będę, radzę samemu wybrać się do kina i obejrzeć na własne oczy.

Na plus wyszło także to, co zwykle w filmach MCU na plus wychodzi - relacje między postaciami, a także ukazanie ich przeżyć. W "Endgame" mamy do czynienia z wyniszczonymi psychicznie bohaterami, niemogącymi pogodzić się z porażką i próbującymi jakoś z tym żyć. Jedni lepiej dają radę, inni gorzej. Podobnie jak w "Wojnie bez granic", fajnie wypadły interakcje Thora (Chris Hemsworth) z Rocketem (Bradley Cooper), a także ponowne zebranie się starej ekipy Avengers oraz nieoczekiwana przemiana Hulka (Mark Ruffalo). I w ten oto sposób kończy się pewien rozdział w historii kina. Nie jest to jednak koniec Kinowego Uniwersum Marvela, gdyż w planach są kolejne produkcje. Mimo to warto obejrzeć ten film, gdyż z pewnością zapisze się on w pamięci widzów na długie lata.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"I fought my way out of that cave, became Iron Man, realized I loved you. I know I said no more... czytaj więcej
Równo rok po słynnym pstryknięciu palcami przez Thanosa Avengersi powracają na ekrany kin, aby (stosownie... czytaj więcej
Wedle ponurej, internetowej przepowiedni 2019 miał być rokiem, w którym Marvel wypuści film DC, a DC... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones