Recenzja wyd. DVD filmu

Batman: Powrót Jokera (2000)
Curt Geda
Will Friedle
Kevin Conroy

Zbyt długie uszy i brakuje płaszcza

Problem z Batmanem z mojego punktu widzenia jest następujący: to wciąż ta sama opowieść, pisana na różny sposób, przez różnych autorów. Zawsze śmierć rodziców, zawsze Bruce milioner, zawsze
Problem z Batmanem z mojego punktu widzenia jest następujący: to wciąż ta sama opowieść, pisana na różny sposób, przez różnych autorów. Zawsze śmierć rodziców, zawsze Bruce milioner, zawsze batmobil, zawsze Joker, zawsze Alfred. Czasem wychodzi nieco lepiej, jak u Burtona i Nolana, a czasem... No cóż, czy wymienię nazwisko Joela Schumachera, czy Adama Westa - wiadomo, że bat-filmy z nimi związane mogą się spodobać jedynie chłopcom do dwunastego roku życia, w miarę możliwości niedorozwiniętym. A gdy jeszcze pomyśleć o komiksowych wcieleniach człowieka nietoperza, nawet tych współcześnie tworzonych przez Franka Millera... brr, biedny Batman naprawdę jest wykorzystywany niczym papierowa torebka na liniowcu pasażerskim podczas sztormu. Mało tego, mnogość wersji Batmana ma przykre konsekwencje natury intymnej: samo przyznawanie się, że wiem co nieco o tych bat-inkarnacjach zmniejsza moje szanse u płci pięknej (poza szansami na pełen politowania uśmieszek i spławienie, rzecz jasna). Zatem z olbrzymią rezerwą podszedłem do "Batman Beyond: Return of the Joker". Jak już wspomniałem, znowu Batman, znowu Joker. A do tego jest to animacja, co może sprawić pewien kłopot: bajka dla dziesięciolatków czy porządny film animowany dla dojrzalszej publiczności? Pełen najgorszych przeczuć, zacząłem oglądać. Jest przyszłość, odległa od nieuchwytnego "teraz" o jakieś pięćdziesiąt lat. Bruce Wayne jest starym, samotnym piernikiem, ale Batman wciąż zwalcza przestępczość - tym razem maskę nosi młody asystent Wayne'a, wspomagany przez swego zgorzkniałego mentora i bliżej niesprecyzowaną, przyszłościową supertechnologię. Właściwie już na wstępie okazuje się, że największy wróg nietoperza powrócił: w mieście zaczyna panoszyć się Joker. I to Joker, który mimo upływu półwiecza nie zestarzał się, zna wszystkie sztuczki Batmana... a do tego wydaje się wiedzieć o zamaskowanym bohaterze więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Stary Wayne najwyraźniej jest całą sytuacją przerażony, a przy tym ma jakiś paskudny sekret, który nowy Batman będzie zmuszony poznać na własną rękę. Na razie sytuacja wygląda nieźle. Fabuła na początku wskazuje nam dość natrętnie logiczne rozwiązanie zagadki, jaką jest powrót Jokera, aby potem zastosować rozwiązanie niezbyt eleganckie - w okolicy punktu kulminacyjnego scenarzyści zdradzają widzowi sekret Jokera, uzasadniają go jakimś pseudotechnologicznym deus ex machina (odpowiednik "bo ja tak mówię" stosowanego przez zarozumiałego szefa w dyskusji z pracownikiem), a gdyby ktoś miał wątpliwości co do zgodności owego sekretu ze zwykłym zdrowym rozsądkiem, że o realizmie nie wspomnę, to zawsze mają następujące linie obrony: to sciece fiction, więc wszystkie chwyty dozwolone, a po drugie, przecież to tylko kreskówka, nie oczekujcie cudów. Animacja wygląda znośnie, nie jest nachalnie skomputeryzowana, dominuje kolor fioletowy (widocznie w przyszłości nie ma już warstwy ozonowej i to wina nadmiaru promieni UV), projekty postaci są proste ale wyraziste. Muzyka adekwatna: mieszanka gitarowych riffów i syntezatorowych efektów, dobrze dopasowana do wydarzeń na ekranie. Niektóre dialogi napisane są fatalnie, inne średnio. Głosy postaci podłożono fachowo, a o ile główny bohater... znaczy, młody nietoperz, brzmi zwyczajnie i przeciętnie, to grany przez Kevina Conroya Wayne wychodzi świetnie. Szczególnie dobrze wypadł Mark Hamill jako Joker. Fakt, z początku trudno było uwierzyć, że Luke Skywalker może zostać przeciwnikiem Batmana, a gdy już się usłyszało Jokera - ciężko było dać wiarę, że to właśnie Hamill. Choć zazwyczaj staram się nie zachwycać niczyją grą, tak tutaj zaryzykuję i napiszę: Hamill nie użycza głosu Jokerowi, on tutaj wręcz kreuje swoją grą tę postać. Uff, napisałem to, a następnym razem, gdy przyjdzie mi ochota komuś tak pochlebiać, wsadzę dłoń do frytownicy. Podczas napisów końcowych żywiłem do "Batman Beyond" to, co nazywamy mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, wreszcie jakaś nowa opowieść o nietoperzu, z sensowną wizją starości człowieka, który spędził swoje życie na biciu oprychów i bieganiu po dachach, ubierając się w kalesony, gumowy płaszcz i szpiczastouchą maskę. Z drugiej: mimo tych przyszłościowych możliwości, wciąż najgorsze, co może spotkać Batmana, to staromodny psychopata o wybielonej skórze i maniakalnym śmiechu. Do tego fabularne rozwiązania ze szkoły "bo ja tak chcę" nigdy nie sprawiają, że zaczynam pałać do filmu takimi uczuciami, jak katolicki ksiądz do ministranta. Jest też trzecia strona: gdyby nie było Jokera, nie byłoby roli Hamilla... Mimo wszystkich wymienionych powyżej niedociągnięć, po dokonaniu rzetelnego rachunku sumienia, muszę przyznać: bawiłem się przy tym filmie całkiem znośnie. Lepiej niż się spodziewałem, lepiej niż przy Batmanie z Adamem Westem, a zdecydowanie lepiej niż przy bat-aranżacjach Schumachera. Zaznaczam przy tym, że choć film okazał się miłym zaskoczeniem, to w żadnym wypadku "Batman Beyond: Return of the Joker" nie jest najlepszym, ani nawet naprawdę dobrym filmem o człowieku-nietoperzu. Bez wątpienia są przyjemniejsze sposoby spędzenia 74 minut - ale jeśli nie ma się pod ręką olejku do smarowania, futrzastych kajdanek i towarzystwa, a nie dostaje się gwałtownych ataków torsji na samą myśl o oglądaniu animacji, można poświęcić ten czas właśnie płytce DVD z "Batmanem Beyond". Albo rozpaczliwemu szukaniu towarzystwa, kajdanek i olejku.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones