Recenzja filmu

Belgica (2016)
Felix Van Groeningen
Stef Aerts
Tom Vermeir

Arka Franka i Jo

"Belgica" dobrze oddaje realia prowadzenia kultowego miejsca spotkań i sposób, w jaki marzenia powoli kruszą się pod naporem zewnętrznych przeciwności, zmuszając do postępowania wbrew swoim
Po nikogo marazm tak chętnie nie wyciąga macek jak po trzydziestolatka przeczuwającego, że najlepsze już było, i nic tak nie budzi do działania jak pewność czterdziestolatka, że stoi właśnie przed ostatnią szansą w swoim życiu. Te dwie siły o przeciwnych wektorach zderzają się w projekcie przekształcenia nędznego baru w nocny klub. Bracia Jo i Frank wydają się idealnymi właścicielami obiecującego miejsca: starszy – optymista i wizjoner – to niewyczerpane źródło szalonych pomysłów, młodszy – bardziej zdystansowany, stąpający twardo po ziemi – jest w stanie realistycznie ocenić sytuację i skorygować zbyt śmiałe plany. Obydwaj jednak zgadzają się, że miejsce, które chcą stworzyć, musi być czymś więcej niż pijalnią wódki i powierzchnią do przypadkowego przytupu.

Początkowo idzie im nieźle – nie ma takiego problemu, którego nie rozwiązałoby zakasanie rękawów i łapówka wręczona odpowiedniej osobie. Przede wszystkim bezbłędnie wyczuwają puls miasta i potrzeby jego mieszkańców. "Belgica" błyskawicznie zdobywa popularność nocnych imprezowiczów koncertami undergroundowych zespołów. Bogaty, zmienny repertuar muzyczny sprawia, że każdy wieczór w klubie jest niepowtarzalny, ale zawsze bezbłędnie lawiruje między klimatem eleganckiej dekadencji i nieposkromionej, anarchistycznej energii. Sceny imprez to najmocniejszy element filmu Felixa van Groeningena, który oparł scenariusz na prawdziwej historii. Podobnie jak w poprzednim filmie – "W kręgu miłości" – wiele opowiada się tu za pomocą muzyki. Na potrzeby historii świetności i upadku "Belgiki", osadzonej, jak mówi reżyser, gdzieś między 1995 a 2005 rokiem, autorzy ścieżki dźwiękowej – duet DJ-ski Soulwax – stworzyli kilkanaście fikcyjnych zespołów, grających muzykę, której spektrum rozciąga się od agresywnego punk rocka po transową elektronikę. Belgijskiemu reżyserowi zależało na modnej we wspomnianej dekadzie muzyce, ale nie chciał korzystać ze znanych hitów, jednocześnie osadzając wydarzenia w określonej epoce i zachowując poczucie bezczasowości, tak aby historia klubu "Belgica" miała pewien wymiar uniwersalny.

Ambitne przedsięwzięcie udało się tylko częściowo – van Groeningen ma oko do szczegółów; możemy niemal poczuć wilgoć zalanych piwem barowych blatów, lepkość podłogi i unoszącą się w powietrzu mieszaninę zapachu perfum i potu. Rytmicznym podskakiwaniom skłębionego na parkiecie tłumu odpowiada gorączkowy, pośpieszny seks w toalecie, a strzępki rozmów płynnie przechodzą w szum w uszach, towarzyszący alkoholowemu upojeniu. "Belgica" dobrze oddaje realia prowadzenia kultowego miejsca spotkań i sposób, w jaki marzenia powoli kruszą się pod naporem zewnętrznych przeciwności, zmuszając do postępowania wbrew swoim zasadom. Frank i Jo uparcie nazywają swój klub "Arką Noego", podkreślając charakter chwilowego azylu, ucieczkę od codzienności, miejsce, gdzie każdy gatunek nocnego marka znajdzie coś dla siebie i będzie czuć się swobodnie.

Codzienność jednak boleśnie szybko rewiduje ideały. Zdjęcia i przemyślane kadry podkreślają silnie dychotomię między pulsującym życiem imprezowaniem w klubie a szarością egzystencji poza nim. Konkret, którym sprawnie operuje reżyser w określaniu czasoprzestrzeni, nierzadko ratuje kliszową w gruncie rzeczy historię o upadku ludzi sukcesu, zniszczonych przez nieroztropne inwestycje, krótkowzroczność i używki. Empatia w stosunku do swoich – samych w sobie niezbyt ciekawych postaci – sprawia, że film unika zbyt łatwego morału na temat tego, że anarchia w wieku średnim to tylko mniej lub bardziej zgrabna próba kamuflowania życiowej prowizorki. "Belgicę" dotyka jednak trudność wielu opartych na faktach obrazów, których twórcy za dużo zaufania pokładają w prawdzie życia, tak że swobodne podejście do scenariusza w końcu się na nich mści. Im dłużej widz obserwuje niekończący się ciąg szalonych nocy przetykanych przewidywalnymi prywatnymi dramatami mistrzów ceremonii, tym bardziej czuje się, jakby był na tej imprezie jedynym trzeźwym gościem.
1 10
Moja ocena:
5
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones