Recenzja filmu

Every Thing Will Be Fine (2015)
Wim Wenders
Rachel McAdams
James Franco

Wypadek przy pracy

Nie ma w "Every Thing Will Be Fine"  ani jednej sceny, której trzeci wymiar pomógłby wybrzmieć pełniej, lepiej, piękniej. To kolejny element, który pojawia się bez celu i nie ma konsekwencji w
W ciągu ostatnich czterech lat Wim Wenders nakręcił dwa zachwycające dokumenty. "Sól ziemi" z 2014 roku, opowiadająca o życiu, pracy i podróżach fotografa Sebastião Salgado, była świadectwem ogromnej wizualnej wrażliwości. Zjawiskowa "Pina" udowodniła, że technologia 3D nie musi służyć wyłącznie urozmaicaniu spektakularnych widowisk, ale sprawdza się także jako narzędzie skromnej, artystycznej ekspresji. Ostatnim dobrym filmem fabularnym, jaki Wenders podpisał swoim nazwiskiem było "Nie wracaj w te strony" nakręcone dziesięć lat temu. "Every Thing Will Be Fine" - przy całym szacunku dla dorobku reżysera - ogląda się jak dzieło nowicjusza, który ma w głowie same banały i nie dostrzega fałszywych emocji wymalowanych na twarzach aktorów.
    
Pierwsze sekwencje filmu nie zapowiadają jeszcze katastrofy (klimatem przypominają trochę "Słodkie jutro" Atoma Egoyana. Przed oczami głównego bohatera (James Franco), którego nie znamy jeszcze ani z imienia, ani z nazwiska, rozciągają się zaśnieżone kanadyjskie pejzaże. Wenders wciąga nas w jego życie znienacka, towarzyszy temu niepokój; wrażenie, że stało lub stanie się coś złego. Dopełnieniem intrygującego wprowadzenia jest mistrzowsko zainscenizowany wypadek. Pod kołami samochodu mężczyzny ginie mały chłopiec. Trudno uwolnić się od poczucia, że owo wydarzenie, choć owocuje samobójczą próbą mężczyzny, w istocie nie niesie jednak żadnych konsekwencji. Bohaterowi kolejnej historii o tym, że "wszystko będzie w porządku" udaje się uciekać przed odpowiedzialnością, a zwroty akcji nic nie znaczą, niewiele zmieniają. "Czy ciebie absolutnie nic nie rusza?" - pyta jedna z jego partnerek chwilę po wykolejeniu się karuzeli w wesołym miasteczku. Słyszy w odpowiedzi, że emocje można przeżywać na różne sposoby.

Wenders wybrał sposób najtrudniejszy do pokazania na ekranie - egoistyczny, wewnętrzny, męski, nie manifestujący się w świecie przedstawionym, ukryty między słowami i obrazami. To wyzwanie, które mogło zaowocować realizacją filmu utkanego z domysłów, subtelności, elektryzujących niedopowiedzeń. Historią o takich walorach był przecież jego nagrodzony Złotą Palmą w Cannes "Paryż, Texas". Wenders potrafi zbudować podobny świat w sposób wiarygodny i przejmujący, niestety narracja "Every Thing Will Be Fine" wymyka mu się z rąk. Reżyser znakomitych minimalistycznych historii nieudolnie stara się opowiadać - jak się okazuje - o życiu pisarza, który uczy się przekuwać własną egzystencję na fikcję. Nie wiemy dokładnie, o czym pisze, a ekspresja aktorska Franco tym razem ogranicza się do operowania jedną zmarszczką mimiczną (czytaj: ciągłe zaniepokojenie). Mnie martwi głównie fakt, że w scenariuszu można doszukać się ciekawego konceptu, którego potencjał nie został wykorzystany na ekranie. Inicjujący akcję wypadek i następujące po nim wydarzenia mogły służyć ukazaniu traumy; lęku, z którego nie można się wyleczyć. Reżyser próbuje go sportretować, ale jego starania nie prowadzą do niczego prócz bezsensownych inscenizacji, rozmów bez znaczenia i obojętności widowni. Dosadnym ekranowym uosobieniem emocjonalnej bierności jest postać Sary - matki chłopca, który zginął w wypadku.

Kreująca ją Charlotte Gainsbourg snuje się po ekranie i choć pozwala sobie na łzy, zdaje się nie przeżywać żadnych emocji. Nie obwinia pisarza o spowodowanie śmierci jej dziecka. Wchodzi z nim w luźną, dziwną relację, z której niewiele wynika. Oboje są zbyt zamknięci w swoich światach, by móc się dzielić uczuciami i pozwolić sobie na realny dialog. Wenders nie nawiązuje go też z widownią. Nie wzbudza zaciekawienia i nie wywołuje chęci eksploracji emocjonalnej pustki, w jakiej utkwili bohaterowie. Mnie pozostawia tylko z jednym ważnym pytaniem, na które nie znajduję odpowiedzi. W jakim celu film - w założeniu intymny, rozgrywany na zbliżeniach i nakręcony w "stylu zerowym" - powstał w 3D? Nie ma w "Every Thing Will Be Fine"  ani jednej sceny, której trzeci wymiar pomógłby wybrzmieć pełniej, lepiej, piękniej. To kolejny element, który pojawia się bez celu i nie ma konsekwencji w świecie przedstawionym. Jego obecność zaskakuje, jest niepotrzebna i rozczarowująca. Podobnie zresztą jak cały film.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '86. Ukończyła filmoznawstwo na UJ, dziennikarka, krytyczka filmowa, programerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jako wolny strzelec współpracuje z portalami Filmweb.pl, Dwutygodnik.com i... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones