Recenzja filmu

Filadelfijska opowieść (1940)
George Cukor
Cary Grant
Katharine Hepburn

Somewhere Over the Rainbow...

Klasa, w pełni naturalny szyk, wdzięk, bez natrętnego wdzięczenia się względem widza - oto, czego brakuje znaczącej większości współczesnych komedii romantycznych. Tymczasem w "Filadelfijskiej
Tradycja łączenia wzruszeń i śmiechu w kinie sięga praktycznie do samych jego początków. Od zarania X Muzy kluczem do serca publiczności było umiejętne wymieszanie tychże dwóch podstawowych składników. Był tego świadom Charlie Chaplin, gdy obmyślał kolejne perypetie swego pociesznego trampa. Wiedzieli o tym  inni giganci Srebrnego Ekranu: Frank Capra, Billy Wilder, Ernst Lubitsch, Vincente Minnelli czy Preston Sturges. Na przestrzeni lat owa szlachetna tradycja uległa w dużej mierze wypaczeniu, a gatunek określany jako komedia romantyczna urósł do rangi najbardziej bodaj plebejskiej formy rozrywki w obrębie sztuki filmowej. Tym większą wdzięczność winni jesteśmy dawnym mistrzom, którzy przy zachowaniu dobrego smaku rozweselali i nieśli pokrzepienie.

Jedną z bezcennych pereł spod znaku farsy i romansu pozostaje "Filadelfijska Opowieść" w reżyserii George'a Cukora. Przedstawiona tu historia zaczyna się w momencie, gdy Tracy Lord, dama z wyższych sfer o nienagannych manierach i zgoła trudnym charakterze, ogłasza swe zaręczyny z nuworyszem nazwiskiem George Kittredge. Ślub takiej pary to łakomy kąsek dla prasy bulwarowej, toteż do uczestnictwa w ceremonii oddelegowana zostaje para reporterów zatrudnionych w redakcji dziennika "Szpieg". Towarzyszy im były mąż pani Lord, C.K. Dexter Haven, ze zrozumiałych względów najmniej oczekiwany gość zaślubin...

O wyjątkowości dzieła Cukora decyduje przynajmniej kilka czynników. Nie oryginalna intryga ujmuje w tym przypadku, co raczej sposób jej poprowadzenia. Nagrodzony Oscarem scenariusz autorstwa Donalda Ogdena Stewarta skrzy się od błyskotliwie rozpisanych dialogów i starannie przemyślanych zwrotów akcji, wywiedzionych wprost ze sztuki Philipa Barry'ego, która zadebiutowała na Broadwayu na rok przed premierą filmu. Stojący za kamerą twórca "Żebra Adama" skutecznie z kolei wygładza fabularne naiwności, przy jednoczesnym stuprocentowym wykorzystaniu potencjału komicznego, jaki zawarty został w poszczególnych fragmentach. Przykładem niechaj będzie kapitalna scena powitania dziennikarzy w posiadłości.

Osobną kwestią pozostaje gra aktorska: obsada skompletowana została spośród najznamienitszych przedstawicieli hollywoodzkiej pierwszej ligi. Trzon stanowi trójca ulubieńców publiczności: Katharine Hepburn, Cary Grant oraz James Stewart. Obserwowanie ich w działaniu, gdy uczestniczą w potyczkach słownych lub też ulegają porywom serca to przyjemność najczystsza z możliwych. Wyraziście nakreślone postaci nabierają w ich interpretacji rumieńców, zaczynają żyć własnym życiem i błyskawicznie zdobywają sobie sympatię widza.

Można w takim razie bez obrażania inteligencji? Ano można. Klasa, w pełni naturalny szyk, wdzięk, bez natrętnego wdzięczenia się względem widza - oto, czego brakuje znaczącej większości współczesnych komedii romantycznych. Tymczasem w "Filadelfijskiej Opowieści" wszystkie te nadobne przymioty skutecznie chronią wyrafinowane gusta przed uszczerbkiem. Zamiast nieokreślonego grymasu - szczery uśmiech, wzruszenie bez pełnego zażenowania kaca i happy end, na który naprawdę czekamy.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Filadelfijska opowieść
Rok 1940 dla amerykańskiego kina był po prostu świetny. Powstały wtedy przynajmniej cztery filmy uważane... czytaj więcej
Recenzja Filadelfijska opowieść
Na przełomie lat 30. i 40. George Cukor miał już ugruntowaną pozycję jako reżyser. Znany był głównie z... czytaj więcej