Recenzja filmu

Mów mi Marianna (2015)
Karolina Bielawska
Marianna Klapczyńska

Jestem kobietą!

Największą siłą filmu jest bez wątpienia tytułowa bohaterka. Nie chodzi tylko o to, że Marianna wymyka się ideologicznym stereotypom i przedkłada mszę świętą nad Paradę Równości. Filmowana przez
Wieloletnia walka o możliwość zmiany płci, zerwane kontakty z rodziną, a do tego jeszcze udar będący rezultatem terapii hormonalnej. Historia Marianny brzmi jak materiał na jeden z szantaży emocjonalnych, którymi polskie kino torturowało nas z lubością w latach 90. Na szczęście reżyserka Karolina Bielawska obywa się bez wsparcia pompatycznej muzyki i przestylizowanych, czarno-białych kadrów. Zamiast tego współtwórczyni głośnej "Warszawy do wzięcia" proponuje zaskakująco uniwersalną opowieść o krętej drodze do samoakceptacji.


Największą siłą filmu jest bez wątpienia tytułowa bohaterka. Nie chodzi tylko o to, że Marianna wymyka się ideologicznym stereotypom i przedkłada mszę świętą nad Paradę Równości. Filmowana przez Bielawską kobieta to typ cichej wojowniczki, która nie celebruje swojego męczeństwa i nie uskarża się na zły los. Choć z reżyserką łączy ją przyjacielska relacja, nie sprawia też wrażenia osoby zdolnej do podporządkowania swoich zachowań z góry określonemu zamysłowi. Przeciwnie, bodaj najbardziej interesująco wypadają w filmie sytuacje, gdy Marianna zaskakuje Bielawską oraz widzów. Czasem bywa to kwestia drobnego gestu bądź ledwo zauważalnej reakcji, jak w pozornie przygnębiającej scenie zakończonej znienacka dyskretnym uśmiechem.

Reżyserka pozostaje w cieniu, ale bynajmniej nie ogranicza się do bezrefleksyjnej rejestracji życia bohaterki. Bielawską, miłośniczkę Krzysztofa Kieślowskiego, Jacka Bławuta i Marcela Łozińskiego, cechuje duża świadomość filmowej formy. Nie bez powodu sceny obrazujące codzienność Marianny bywają przeplatane z rejestracjami prób do powstającej na podstawie jej życia sztuki teatralnej. Bohaterka przysłuchuje się aktorom, udziela wskazówek, wyjaśnia motywacje. Przede wszystkim jednak – za sprawą spektaklu – raz jeszcze powraca do bolesnej przeszłości i konfrontuje się z samą sobą w męskiej postaci. Stojący za tym zabiegiem zamysł terapeutyczny wzmacnia jeszcze użyta w filmie muzyka Antony & The Johnsons, czyli zespołu znanego z działalności na rzecz osób transseksualnych.


"Mów mi Marianna", choć sytuująca się na antypodach doraźnej publicystyki, jednocześnie daje wgląd w skomplikowaną sytuację osób czujących się więźniami własnego ciała. Bielawska towarzyszy bohaterce w trakcie prawnej batalii o możliwość zmiany płci. Przy okazji obnaża absurdalność polskich przepisów, które zmuszają starające się o to osoby do pozywania własnych rodziców. Jednocześnie reżyserka towarzyszy Mariannie w jej próbach odnowienia relacji z najbliższymi. Wątek utraty kontaktu z byłą żoną i dziećmi jest przejmujący, bo pokazuje, że chęć życia w zgodzie z samym sobą nierzadko pociąga za sobą konieczność zranienia drugiego człowieka.

Niezależnie od późniejszych komplikacji zdrowotnych Marianna ma w filmie swój moment triumfu. Gdy wybudza się po udanej operacji, chwyta za telefon i komunikuje swojej przyjaciółce: "Wiesz co? Nareszcie mam cipkę!". Tropiciele mitycznej "ideologii gender" zapewne uznają tę scenę za jaskrawy symbol upadku cywilizacji. Dla wielu widzów, w tym niżej podpisanego, będzie to natomiast jeden z najbardziej szczerych i bezpretensjonalnych wybuchów entuzjazmu, z jakimi mieliśmy do czynienia w polskim kinie.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy, dziennikarz. Współgospodarz programu "Weekendowy Magazyn Filmowy" w TVP 1, autor nominowanego do nagrody PISF-u bloga "Cinema Enchante". Od znanej polskiej reżyserki usłyszał o sobie:... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones