Recenzja wyd. DVD filmu

Mała Syrenka: Dzieciństwo Ariel (2008)
Peggy Holmes
Łukasz Lewandowski
Jodi Benson
Beata Jankowska-Tzimas

Ostatni sequel klasycznego Disneya

"Mała syrenka" zbiła tak olbrzymią fortunę dla studia Myszki Miki, że i jej nie obeszła klątwa czarnej serii, jaką była epoka sequeli klasycznych hitów wytwórni. Dokrętka wg Disneya,
"Mała syrenka" zbiła tak olbrzymią fortunę dla studia Myszki Miki, że i jej nie obeszła klątwa czarnej serii, jaką była epoka sequeli klasycznych hitów wytwórni. Dokrętka wg Disneya, zazwyczaj po dwukrotnym obejrzeniu, a po skonfrontowaniu jej z pierwszą częścią (obejrzaną setki razy), wypada co najmniej śmiesznie. Nie inaczej jest z dalszymi losami Arielki. W 2000 roku powstał sequel "Mała syrenka II: Powrót do morza". Niestety widowiskowość pierwowzoru zaważyła na mojej ocenie i opowieść o nastoletniej córce byłej syrenki nie przypadła mi do gustu. Teraz z kolei zetknąłem się ponownie z Ariel na fabularnym piedestale, opatrzonym muzyczną ilustracją, tak ważną w filmie z 1989 roku.

"Mała syrenka: Dzieciństwo Ariel" jest dla studia filmem dość szczególnym. Mianowicie jest on ostatnim oficjalnym sequelem, przed zawieszeniem działalności na tym polu (studio DisneyToon realizuje już teraz tylko cykl filmów o Dzwoneczku, jednakże fabularnie seria zdaje się odstawać od klasycznego "Piotrusia Pan", więc trudno jest powiązać tytuły).

Od ponad kilku lat Disney zmaga się z zapaścią finansową, którą stara się ratować koncentrując się tylko i wyłącznie na pojedynczych produkcjach nie wypuszczając do obiegu czegoś między wierszami. Sequele Disneya, były zabezpieczeniem finansowym dla podupadającego hegemona. Filmy kinowe radziły sobie dość marnie, a kąskiem animowanym (pomimo naprawdę nieraz świetnych propozycji) dławiła się dziecięca widownia. Z tego też powodu stawiano, na sequele (od razu na rynek DVD), jednak tutaj prawdopodobieństwo zadławienia się disnejowskim specjałem mogło wynosić o wiele wyższy wskaźnik procentowy. Tak też się stało. Sequele Disneya zrobiły się nierentowne, gdy w obecnych czasach najlepiej jest zarabiać w kinach na animacjach 3D z powielonymi pomysłami, lub po prostu przekonwertowaniem klasycznej animacji pod publikę z zielono-czerwonymi "szkłami" na oczach. Sama przyszłość ostatniego sequela Disneya była niepewna. Zapowiadano go od ponad roku, prawdopodobnie oszczędzając na wydatkach. W efekcie końcowym otrzymaliśmy film zaledwie poprawny, ale na szczęście bez efektów ubocznych.

Finałowa odsłona przygód syrenki jest tak naprawdę prequelem opowieści (wydarzenia w filmie rozgrywają się przed pierwszą "Małą syrenką"). Mamy okazję poznać, zatem dzieciństwo Ariel. Oczywiście, jako takie poznaliśmy już w Sabrina (1999)serialu animowanym bazującym na sukcesie przeboju z 1989 roku, więc sama idea nakręcenia filmu pełnometrażowego, wydaje się być niepotrzebna. Ale jednak… możemy po raz pierwszy dowiedzieć się, jak wyglądała matka Ariel i w jak smutnych okolicznościach odeszła, zostawiając siedem wspaniałych córek i kochającego ją Trytona. Brzmi jak telenowela. Na szczęście, szybko schodzimy na ziemię… (o pardon – pod wodę!) i zdajemy sobie sprawę, że oglądamy współczesnego Disneya z kilkoma tekstami i żarcikami już jakby nie miejscu. Zamknięty w sobie władca mórz, zakazuje w całym królestwie słuchania muzyki, które wg niego stało się bezpośrednią przyczyną utraty małżonki. Skłócony pokoleniowo z córkami, których nie rozumie, a zwłaszcza z niesforną i najmłodszą Ariel oddaje je pod opiekę guwernantki Mariny. Ta, na co dzień przymila się do wszystkich i wszystkiego, a gdy nikt nie widzi, jest znudzoną swoją egzystencją, podstępną żmiją, która tylko czeka na moment, by przejąć władzę w królestwie. Nadarza się, bowiem okazja. Poddani zmuszeni zakazem publicznego śpiewania, organizują ruch oporu i w morskim podziemiu, odbywają prywatne fiesty, pod okiem czujnego kompozytora Sebastiana, który nigdy nie zatracił miłości do muzyki. Tajemnicę szybko wyłapuje Ariel, a z nią reszta sióstr…

Już sam pomysł dokrętek do znanej na całym świecie baśni jest dość karkołomny. Bowiem sama historia ma swój oficjalny początek i koniec, ale jednak Disney lubi także szokować. Kiedy w 2000 roku  powstały dalsze losy "Małej syrenki", a w 2002 kontynuacja przygód "Kopciuszka" chyba nikt już nie miał wątpliwości, że da się zrobić coś z niczego, choć tak naprawdę efekt był odwrotny. Na szczęście na tym seansie przygód Ariel, wstydu nie ma, bowiem nikt tu nie sili się na jakąkolwiek próbę zrównania z poprzednikami. W kultowym "Dirty Dancing" młodzież chowała się na uboczu, prezentując obrazoburcze tańce, z kolei w "Małej syrence" buntująca się młodzież szuka swojego muzycznego gustu, co bardziej wskazuje na obecnego w aktorskich produkcjach Disneya - muzycznego ducha. Scenariusz jest mocno ukierunkowany na jeden wątek, który w innym filmie byłby pobocznym, a czarny charakter, który ma napędzać akcję, jest tak groteskowo przedstawiony, że nie mamy żadnych wątpliwości, że historia zakończy się dobrze, nawet, jeśli to prequel. Muzycznie za to film przebija poprzednią odsłonę. Piosenki są o wiele bardziej melodyjne, gdzieniegdzie nawet trafiają się covery, i niebrzydkie kompozycje klasyczne, dając nam czasami do zrozumienia, że gdzieś tam jeszcze słychać starą szkołę Alana Menkena.

W zasadzie ostatnim sequelem klasycznego Disneya nie powinniście być rozczarowani. Oczywiście pretensje wnieść mogą, przewracający się w grobach Hans Christian Andersen (oryginalny tekst baśni) i Howard Ashman (scenariusz i teksty piosenek "Małej syrenki"). Miejmy nadzieję, że zdążyli się już z tym faktem oswoić.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones