Recenzja wyd. DVD filmu

Oblężona twierdza (2006)
Philippe Calderon

Termopile, Waterloo i... termitiera na sawannie w Burkina Faso

Chociaż widz łapie się na tym, że zaczyna współczuć i kibicować bezbronnym termitom, to musimy pamiętać o tym, że te owady nie mają uczuć i są elementami wielomilionowego organizmu.
UWAGA, SPOILER! 
TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ.

Sierpień 1942 roku. Niemieckie siły zbrojne wchodzą do Stalingradu, co jest częścią ich niespodziewanego uderzenia w ZSRR. Niszczą wszystko i wszystkich na swojej drodze, a ich ofensywa - choć już nie tak błyskawiczna jak w pozostałej części Związku Radzieckiego - nieustannie posuwa się coraz bardziej na wschód. Sowieci tracą przyczółki, fabryki zbrojeń i w niewielkiej stosunkowo liczbie zajmują kilka procent terytorium miasta. Wydaje się, że nic nie może uchronić grodu nad Wołgą od porażki. Wyniszczające walki o każdy kawałek terenu są egzaminem strategiczno-politycznym wodzów obu totalitarnych potęg. Hitler za punkt honoru unzał zdobycie miasta bez względu na koszty (w tym ludzkie), a Stalin przerzucał tam wszystkie wolne siły, również traktując żołnierzy jak masę posłusznego mięsa z bronią w ręku. Z punktu widzenia Niemców wygranie bitwy i wojny zależało od szybkiego i zmasowanego uderzenia, o czym przekonały się już wcześniej kraje zachodniej Europy, w tym Polska i Francja. Najważniejsze jednak było zdobycie miasta przed zimą. Nie tylko dlatego, że Sowieci byli lepiej do niej przygotowani, ale również dlatego, że skuta lodem Wołga umożliwiała wsparcie logistyczne obrońcom. Jak ostatecznie wiemy, dzięki nadejściu zimy i bohaterskiej obronie miasta tak przez sołdatów jak i przez mieszkańców, armia niemiecka została zniszczona i odtąd datować można jej porażki kończące się zdobyciem Berlina i śmiercią Hitlera. No dobra - zapytacie - ale co to ma wspólnego z "Oblężoną twierdzą", która jest przecież filmem przyrodniczym? Otóż, ma bardzo wiele wspólnego. Praktycznie rzecz biorąc, to przyrodnicza inscenizacja tej historii. Nie tylko uproszczonej historii samej bitwy, ale i historii technokracji wojskowej oraz pychy Trzeciej Rzeszy. A zapominając o całym złu z ZSRR związanym - również historia niezłomności i bohaterstwa Sowietów. Tyle, że w tym filmie zamiast Niemców mamy mrówki, a zamiast Sowietów termity.

Spokojna sawanna w Burkina Faso; z dala od antylop, niebezpiecznych kotowatych i wielkich roślinożerców. Na spalonym słońcem horyzoncie widzimy pokaźną termitierę, której żywym sercem jest olbrzymia królowa. Termity nie są zbyt skomplikowanymi formami życia, z punktu widzenia ich budowy ciała, jednak są bardzo zorganizowanymi społecznie owadami. Oprócz króla i królowej najwyższą warstwę w tej społeczności zajmują termity, które prowadzą działania reprodukcyjne. Niżej w hierarchii, ale w największej liczbie ze wszystkich kast są robotnice i robotnicy, którzy zajmują się wszystkim, co można uznać za działania defensywne i rozwojowe dla termitiery: karmią larwy, dostarczają pokarm, drążą tunele i rozbudowują siedzibę. Ostatnią grupą termitów są żołnierze, którzy bronią reszty termitiery bądź ścierają się z innymi społecznościami swojego rodzaju. Termitiery mogą być zamieszkałe przez miliony owadów, a królowa może żyć nawet kilkadziesiąt lat, ale jej śmierć oznacza praktycznie koniec danej społeczności. Sawannę nawiedziła pora deszczowa, która przyczyniła się do uszkodzenia termitiery i częściowego jej zalania. Produkcja larw oraz dostawy pożywienia zostały zaburzone, a słabiej pilnowana i uszkodzona twierdza praktycznie zaprasza do siebie intruzów. A ci zawsze się znajdą. Kilka kilometrów od termitiery swoje stanowisko mają mrówki z rodzaju dorylus. To również bardzo złożona społeczność, jak na owady. Kolonie tych mrówek żerują w jednym miejscu dopóki starczy pokarmu. Wtedy rozpoczyna się ich marsz śmierci, który atakuje wszystko to, co może spotkać na swojej drodze i co nie zdążyło przed nimi uciec. Z racji olbrzymiej ilości niektórych kolonii (nawet kilkadziesiąt milionów osobników) może zagrażać także ludziom. Ich ukąszenia opisuje się jako bardzo bolesne, a siłę szczęk niech obrazuje fakt, iż w warunkach plemiennych są używane jako awaryjne szwy do zamykania ran. Jako że są mięsożerne, ich ofiarami padają przede wszystkim owady i gryzonie - nawet duże szczury. Podczas tego przemarszu, kasta żołnierzy tworzy korytarze osłonięte połączonymi ze sobą mrówkami, chroniąc w ten sposób robotniczą grupę przed atakami z zewnątrz, a nawet przed wiatrem. Dodatkowo część z mrówek dorylus wykształca skrzydła dzięki którym może przenosić królową i zakładać nowe kolonie. Latające osobniki mogą też przeprowadzać naloty na termitiery by zabijać pojedyncze termity. Mrówki z rodzaju dorylus w "Oblężonej twierdzy" właśnie skończyły żer w swojej dotychczasowej lokacji i wyczuły termitierę, która po nagłych opadach jest kolosem na glinianych nogach. Śmiercionośny wąż utkany z agresywnych mrówek postanawia podbić kolonię termitów, zabić wszystkie owady i spożywać je oraz efekty ich pracy, dopóki znowu nie skończą się zapasy.

Po wzbudzających napięcie przygotowaniach do walki ze strony mrówek i nieudolnej - przez wciąż liżące rany termity - odbudowie gniazda, nadchodzi godzina zero. Przyznam, że nie jestem miłośnikiem filmów przyrodniczych. W czasach podstawówki, gdy były trzy albo cztery programy telewizji i akurat byłem chory, miałem do wyboru obrady sejmu, programy regionalne albo jakiś dokument przyrodniczy. Często oglądałem te dwa pierwsze, a wiedzę o florze i faunie czerpałem z książek. Owszem, walki międzygatunkowe czy polowania bywały ekscytujące bądź wstrząsające (np. orka kontra foka), ale jednocześnie nie wykraczało to ponad standardowe oczekiwania wobec sił natury. Słowem, to było normalne. W "Oblężonej twierdzy" od początku mamy do czynienia z filmem, który wymyka się wszelkim stylistycznym ramom. Mamy tutaj miks kilku gatunków, sięgających daleko poza dokument. Jest oczywiście aspekt filmu wojennego, bo przy tak zorganizowanych wojskach i tak strategicznie zaawansowanych walkach trudno o tym zapomnieć. Mamy thriller, bo napięcie jakie jest budowane przez Philippe'a Calderona jest niesamowite. Mamy i akcję, bo sytuacja jest dynamiczna i nieprzewidywalna. Oglądamy na przemian wielosettysięczne bitwy i kameralne zmagania komandosów. Ostatecznie, nie boję się użyć tej etykiety - mamy dramat. Znając podstawowe informacje o tych mrówkach i o termitach, wiemy że ta walka skończyć się może zagładą co najmniej jednej strony konfliktu. Jeśli bowiem zginą obie królowe, to jedni i drudzy wyginą w krótkim czasie, bo tak działają społeczności owadów. Zresztą, u ludzi przecież też zdobycie stolicy czy zabicie dowództwa wpływa druzgocąco na morale i działanie wojsk.

Sceny ataku na twierdzę są zarówno emocjonujące jak i... piękne. Warto jednak zwrócić tu uwagę na fałsz jakiego dopuścił się reżyser. Większość ujęć powstała w Afryce, jednak w przypadku niektórych posłużono się warunkami studyjnymi. Podobnie, gdy rozgrywano wybrane scenariusze walk. Miało to na celu uatrakcyjnienie zdjęć, lecz też ich lepsze podświetlenie, przez co w filmie widzimy piękne ujęcia fluorescencyjnych wręcz termitów (larwy i królowa są normalnie mleczno- i słomkowo-przezroczyste). Mrówki budują żywe drabiny, umożliwiające szybkie i precyzyjne dotarcie do otworów w twierdzy. Rozrywają na strzępy strażników wejść i żołnierzy broniących korytarzy. Niektóre z walk termitów z mrówkami reżyser określa mianem rycerskich, gdyż owady rzuciły wszystko by za wszelką ceną bronić termitiery. To prawda - poświęcenie termitów i ich ukrywanie larw, zalepianie tuneli czy kamikaze odciągający uwagę mrówek od uciekinierów są godne zauważenia, mimo że owady te nie myślą w ten sposób i kieruje tym zaprogramowanie przez instynkt. Dochodzimy do momentu kiedy wydaje się, że już nic nie pomoże dzielnym termitom w odparciu ataku przeciwnika. I wtedy nadchodzi druga w ostatnim czasie ulewa. Na termitierę spada rażony piorunem konar drzewa, choć podobno i ta scena została zaaranżowana. Obojętne jednak czy termitom sprzyjała natura sensu stricto czy człowiek, to taki obrót scenariusza zaskoczył mrówki, które straciły teraz przywództwo i kontakt między poszczególnymi formacjami wojsk, wobec czego musiały przejść do defensywy. Ta, z racji braków zaopatrzenia i problemów z komunikacją, była skazana na porażkę. Termity przechodzą do kontrataku i wypierają mrówki ze swoich granic, jednocześnie demolując ich ogłupiałych żołnierzy i bezbronne robotnice.

Philippe Calderon podczas promocji filmu mówił o tym jak zbiorowa inteligencja obu gatunków owadów przekonała go podjęcia się prac nad filmem. Automatyzm ruchów i taktyki oraz współdziałanie i komunikację poprzez feromony porównał do chemicznych komputerów, które muszą stoczyć ze sobą walkę. Dodałbym do tego jeszcze geniusz reżysera. Chociaż widz łapie się na tym, że zaczyna współczuć i kibicować bezbronnym termitom, to musimy pamiętać o tym, że te owady nie mają uczuć i są elementami wielomilionowego organizmu. Reżyser upiera się przy tym by ten film nazywać jednocześnie dokumentalnym, bo dużo wnosi do samych prac nad tymi gatunkami owadów, ale i wojennym. Jako swoje inspiracje podał takie obrazy jak "Spartakus" Stanleya Kubricka, "Gladiator" Ridleya Scotta i "Falstaff" Orsona Wellesa. Dzięki fenomenalnemu użyciu boroskopu widzimy owady w maksymalnym przybliżeniu. Wcześniej rzadko stosowano tę technikę w stosunku do małych organizmów, a dzięki niej słabo widoczne gołym okiem szczegóły jednego osobnika są w stanie teraz zająć cały ekran telewizora, uwypuklając najmniejsze różnice. Przykładowo, komora z larwami wydaje się być głęboką jaskinią, podczas gdy w rzeczywistości ma kilkanaście centymetrów szerokości. Dodatkowo, dzięki oddaleniu pierwszej soczewki od matrycy, ujęcia panoramiczne sprawiają wrażenie kręcenia z ramienia dźwigu. To wszystko to technologie używane w dzisiejszych czasach z powodzeniem w takich produkcjach jak "Ukryte królestwa". Warstwa muzyczna nie jest idealnie dobrana i brakuje jej trochę pazura, odpowiadającego ujęciom, ale też nie drażni. Idealnie pasowałyby tu suity autorstwa Tôru Takemitsu z filmu "RanAkiry Kurosawy. Ciekawie za to rozegrano kwestię narratora. Nie dominuje on obrazu swoim głosem i sprawia wrażenie odczytywania amerykańskich komunikatów wojskowych wzywających do poboru w czasie II wojny światowej. To prawdopodobnie pierwszy film przyrodniczy w polskiej historii, który głos Krystyny Czubówny by zepsuł. Jeśli dystrybutor pokusiłby się o stworzenie polskiej ścieżki dźwiękowej, to prędzej bym na jej miejscu widział Daniela Olbrychskiego albo Zbigniewa Zapasiewicza. A może nawet Bogusława Wołoszańskiego, jeśli już przy tematyce wojennej pozostać. Ciężko ten film zdobyć w innej wersji niż francuskojęzyczna, lecz zachęcam i do takiej - samych zdań wypowiedziano może z kilkadziesiąt i w dużej mierze opisują ukazaną właśnie sytuację, którą łatwo odgadnąć lub przekazują ogólną wiedzę o wielonożnych aktorach tego filmu, o której wspomniałem już w tej recenzji. 

"Oblężona twierdza" jest ewenementem wśród filmów przyrodniczych. Aż dziw bierze, że w Polsce jest tak mało znanym obrazem, a w telewizji raczy się nas setnymi wariacjami na temat życia lwów, pingwinów czy modliszek. Każdy organizm jest wyposażony w ciekawe sposoby przetrwania, ale ciężko nie przyznać, że mrówki z rodzaju dorylus i termity, które budują swoje kopce w Afryce są aż nadto fascynujące. A najbardziej interesującym zjawiskiem jest to jak bardzo ich społeczności odwzorowują ludzkie i jak bardzo ich technologia oraz strategia wojenna przypomina naszą. Oczywiście w proporcjach: człowiek kontra owad. I mimo że reżyser troszeczkę nas oszukał, to czy zmienia to coś w odbiorze tego - nie bójmy się nazwać po imieniu - arcydzieła dokumentu? Dopóki nie oglądnąłem tego obrazu, to nawet nie wiedziałem że istnieją aż tak zmilitaryzowane mrówki, a termity nie wzbudzały mojego zainteresowania w ogóle. Francuski film jest też świetną pozycją rozrywkową i myślę, że śmiało można nazwać ją "przyrodniczym filmem wojennym". Dzięki temu widzimy, że może z małpami dzielimy używanie narzędzi, ale z owadami dzielimy tworzenie kast społecznych i... taktykę wojenną. Rolę Boga przyjął na siebie w tym filmie człowiek, lecz nie sterował on pojedynczymi owadami, a te przecież zachowywały się niczym żołnierze podczas wojny. Jego "boska interwencja" była dla mrówek tym samym czym meteor i zmiany klimatyczne były dla dinozaurów oraz czym zima i bohaterstwo autochtonów w Stalingradzie były dla Niemców. Jako że ten film nie jest propagandowy i nie opisuje ludzkich stron konfliktu, mamy też dodatkowy plus. Mnie to oblężenie kojarzyło się z nazistami i Stalingradem, ale każdy może przypisać bitwie owadów własne skojarzenia. Jeśli więc uznać, że "Oblężona twierdza" spełnia wymogi filmu wojennego, to byłby to chyba jedyny przypadek w kinematografii, gdzie nie ma w takowym miejsca na politykę i stronniczość (w końcu najpierw pomagano mrówkom napaść na termity, a później termitom się obronić), a ukazano bezsens agresji. W jakimś sensie więc jest to też film pacyfistyczny. Proszę o jeden przykład innego filmu przyrodniczego, o którym moglibyśmy rozprawiać w takich kategoriach.

Czytała Krystyna Czubówna.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones