Recenzja filmu

Czarne okulary (2022)
Dario Argento
Ilenia Pastorelli

Nie patrz w słońce

Najnowszy film twórcy "Głębokiej czerwieni" to giallo pełną gębą, w idealnie popapranych proporcjach łączący seks ze zbrodnią i strach z wybuchającym regularnie śmiechem. Wszystko obowiązkowo tak
Wystarczy spojrzeć na plakat i już wiadomo, czego się spodziewać. Dario Argento powraca i robi to… może nie w wielkim, ale na pewno w swoim własnym stylu. Pokazany premierowo na 72. Berlinale najnowszy film twórcy "Głębokiej czerwieni" to giallo pełną gębą, w idealnie popapranych proporcjach łączący seks ze zbrodnią i strach z wybuchającym regularnie śmiechem. Wszystko obowiązkowo tak złe, że aż dobre, tak sztuczne, że aż pyszne. Przynajmniej dla miłośników konwencji, którym po 10 latach od niezbyt udanego "Drakuli 3D" Argento najwyraźniej chciał zrobić prezent.

Udało się. "Occhiali neri" oślepiają i jednocześnie nie można od nich oderwać oczu – tak jak od otwierającego film zaćmienia słońca. Patrzymy na nie w rytm dźwięków Arnauda Rebotiniego, wyraźnie inspirowanych tym, co Goblin zrobił dla "Suspirii". Od razu pojawiają się też tytułowe czarne okulary, przez które oglądać będziemy świat płatnego seksu i hoteli miłości, gdzie włoskie call-girls odwiedzają swych leciwych klientów. W kinie gatunkowym – jak wiadomo – seks zawsze wiąże się z zagrożeniem, grzechem, zbrodnią. Kto go uprawia (a w dodatku pobiera za niego opłatę), musi zostać ukarany. Tą przestarzałą logiką kieruje się grasujący po Rzymie seryjny zabójca, który wyraźnie celuje w pracownice seksualne. Nie zobaczymy jego twarzy, tylko – jak to w giallo – przynależne mu rekwizyty: furgonetkę i strunę wiolonczelową. Nie służy ona bynajmniej do muzykowania – poderżnięcie nią gardła już na wstępie pokazane będzie soczyście i bez pośpiechu. 

Jedną z jego ofiar pada nasza przewodniczka po tym świecie, luksusowa prostytutka Diana – gra ją Ilenia Pastorelli, we Włoszech znana z hitu "Jeeg Robot", za który dostała nagrodę Davida di Donatello, w Polsce bardziej z netflixowej "Kolacji dla czworga". Dziewczyna wie, jak o siebie zadbać, jest ponętna, acz mało sympatyczna, a jej wyniosłość podkreślają jeszcze przyciemniane okulary. Twierdzi, że doznała porażenia, zbyt długo patrząc w słońce, ale tak naprawdę pozwalają jej one ukryć siebie – zakłada je do pracy jak tarczę. Nie ochronią jej jednak przed spotkaniem z grasującą na urodziwe dziewczyny bestią. Morderca dopada i Dianę. Krwawego dzieła nie udaje mu się jednak doprowadzić do końca.
 
Diana przeżywa. W spowodowanym przez nią wypadku samochodowym ginie jednak przypadkowa chińska rodzina, osieracając kilkuletniego chłopca imieniem Chin (Andrea Chang). Kierowana poczuciem winy dziewczyna buduje z nim więź, w jej życiu pojawi się też pies oraz pomocna dłoń opiekunki Rity (w obsadzie nie mogło zabraknąć Asii Argento). Razem zaczynają tworzyć coś na kształt rodziny, którą ujrzeć można jako próbę przełamania przez Dianę samotności i ułożenia na nowo, skoncentrowanego wcześniej wyłącznie na sobie, życia. Nie potrwa to jednak długo. Morderca wciąż jest na wolności i jest tylko kwestią czasu – oraz kilku trupów – zanim znów się spotkają. 

Argento jest już po osiemdziesiątce – swój wiek niedawno ograł bezbłędnie w "Vorteksie" – ale dalej "potrafi w giallo" jak nikt inny. Scenariusz "Occhiali neri" napisał z innym weteranem, swoim regularnym współpracownikiem Franco Ferrinim, który występował w decamerotikach, pracował jeszcze z Sergio Leone, pisał horrory i poliziotteschi. Obaj zjedli zęby na włoskim kinie gatunkowym. I to czuć. Nawet jeśli bohaterowie używają tu komórek, akcja równie dobrze dziać mogłaby się pięćdziesiąt albo chociaż dwadzieścia lat temu – tyle zresztą scenariusz przeleżał na półce ze względu na bankructwo firmy, która miała go niegdyś produkować. Nikt tu więc koła na nowo nie wymyśla, przyjemność czerpana jest z nurzania się w powtórzeniach i złym smaku. Dzięki temu seans "Occhiali neri" ma w sobie coś z radosnego powrotu do oglądanych na VHS-ach z filmów klasy B.

W tych zaś, jak wiadomo, obowiązkowe były "gołe baby". Tu erotyka nie jest podawana w sposób szokujący, ale wciąż jest coś nieprzyzwoitego i niepokojącego w tym, że dwóch starszych panów z taką lubością morduje na ekranie piękne kobiety parające się pracą seksualną. Nie potrzeba psychologa, by ujrzeć za ekranem śliniących się na ich widok mężczyzn, mszczących się na obiektach swego pożądania za utraconą młodość, atrakcyjność, potencję. Ten perwersyjny ekranowy mechanizm Argento sam tworzył, tu ku uciesze widza raz jeszcze go ożywia. Ma on dziś już retro posmak, ale wciąż działa.

Nie wystarcza go jednak na cały seans, film stopniowo wytraca początkową energię. Pewne znużenie czuć szczególnie w przeciągniętej do granic scenie w lesie, do którego nie wiedzieć czemu bohaterowie wciąż wracają. Ale to tam też pojawi się jeden z największych smaczków filmu w postaci napotkanych w wodzie węży (węgorzy?), których absurdalny atak wynagrodzić może wszystkie mielizny i niedorzeczności filmu. Zresztą czy nie właśnie za niedorzeczności i mielizny, podawane zawsze z pokerową twarzą, tak kochamy giallo?
1 10
Moja ocena:
6
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones