Recenzja filmu

Rammbock (2010)
Marvin Kren
Michael Fuith
Theo Trebs

Śmierć jak żywa

W "Rammbocku" zombie bełkoczą po niemiecku, trochę straszą, trochę śmieszą, nie mają pieniędzy na wytworne dekoracje i efekty specjalne, ale mimo to wypadają całkiem przyzwoicie.
Jak na umarlaków mają się zaskakująco nieźle. Wydawać by się mogło, że czas zombie minął, a od czasu, gdy Romero straszył "Nocą żywych trupów", po ekranach spłynęło zbyt wiele hektolitrów krwi, by na wpół żywe monstra mogły kogokolwiek zainteresować. Tymczasem zawirusowane trupy trzymają się mocno i zamiast po cichu dogorywać, co rusz wracają na małe i duże ekrany. Po "Zombieland"  Fleischera i multimedialnej serii "The Walking Dead", którą tworzyły komiksy, telewizyjny serial i wydana niedawno po polsku powieść "Żywe trupy. Narodziny Gubernatora" nadciąga kolejna horda dzikich truposzy. W "Rammbocku" zombie bełkoczą po niemiecku, trochę straszą, trochę śmieszą, nie mają pieniędzy na wytworne dekoracje i efekty specjalne, ale mimo to wypadają całkiem przyzwoicie.

Marvin Kren postawił bowiem na zabawę. Jego "Rammbock" to filmowa wprawka i zarazem hołd złożony horrorom o żywych trupach. Młody austriacki reżyser tworzy film na miarę swych finansowych możliwości. Te zaś nie są przesadnie wielkie. Niewielki budżet widać na ekranie – nie ma tu efektownych scen, rozbuchanych scenografii ani operatorskich popisów. Jest za to kilka ciekawych inscenizacyjnych pomysłów, reżyserska dyscyplina i świadomość filmowej formy. Kren stawia na konkrety – od razu wrzuca nas w środek opowieści. Jej bohater, Michael (Michael Fuith) przyjeżdża do Berlina, by zobaczyć się z ex-dziewczyną. Zanim jednak uściska nieczułą ukochaną, spotka na swej drodze pierwszą ofiarę tajemniczego wirusa, który zamienia mieszkańców miasta w zombie. Wraz z przypadkowo poznanym młodym chłopakiem (Theo Trebs znany z "Białej wstążki") i paroma innymi osobami poczciwy Michael zostanie uwięziony w ciemnej kamienicy.

To właśnie ona odgrywa w filmie Krena kluczową rolę. Stara kamienica z odrapanymi ścianami i skromnymi mieszkaniami pogrążonymi w mroku okazuje się jedną z bohaterek "Rammbocka". Reżyser świadomie wykorzystuje ciasną przestrzeń do budowania klaustrofobicznej atmosfery. Wie, jak ustawić kamerę, by wywołać w nas efekt osaczenia i dynamizować filmowe kadry. Reżyserska sprawność Krena sprawia, że nie zastanawiamy się nad sensem jego obrazu. Tego natomiast nie ma zbyt wiele – "Rammbock" to bowiem prosty hołd dla starych horrorów i próbka artystycznego talentu. W tej sześćdziesięciominutowej fabule nie znajdziemy wielkich metafor ani ukrytych sensów. O ile bowiem horrory Romero spod znaku żywych trupów przed laty słusznie odczytywane były jako krytyka społeczeństwa konsumpcji, o tyle twórcy "Rammbocka" nie zdradzają socjologicznych ambicji. Pokazują natomiast próbkę przyzwoitego rzemiosła. Bo choć w opowieści o szturmie truposzy znajdziemy parę niedociągnięć (kiczowata autoparodystyczna scena ilustrowana dźwiękami "Lacrimosy" Mozarta), zobaczymy też kilka pomysłowych i świetnie wyreżyserowanych scen. W pełnometrażowym debiucie Krenowi udało się bowiem połączyć elementy kina grozy i komedii, a jego niskobudżetowy "Rammbock" koniec końców daje nam więcej filmowej satysfakcji, niż obiecywał.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones