Recenzja filmu

Siedem dni w piekle (2015)
Jake Szymanski
Andy Samberg
Kit Harington

Make Tenis not War

Nawet fabularnych filmów o grze w tenisa nikt nigdy nie chciał, nikt nigdy nie chce i nikt nigdy nie będzie chciał oglądać. Długi czas wydawało się, że nikt nigdy nie będzie też chciał ich
Amerykańscy naukowcy nie udowodnili jeszcze tego naukowo, ale nawet bez ich ekspertyzy można niewątpliwie stwierdzić, że tenis plasuje się dość wysoko w rankingu najnudniejszych sportów świata. Powszechnie wiadome jest, że stworzono go jako jedną z form "aktywnego" spędzania czasu przez brytyjską elitę. Lecz, jak bardzo lud Anglii kocha swoją królową, tak do dziś nie może się przekonać do oglądania propagowanej przez niej burżuazyjnej rozrywki. Publika nawet na najważniejszych meczach nie przekracza kilku tysięcy widzów, a i tak większość fanów przychodzi głównie po to by uciąć sobie przysłowiową "drzemkę".

Filmowcy na całym świecie doskonale zdają sobie sprawę z mizernego potencjału, jaki kryje się w tenisie. Ponad dekadę temu szaleńczy reżyser (oczywiście wywodzący się z brytyjskiej arystokracji) próbował zmienić ten stan rzeczy i w przypływie desperacji zamiast typowego babochłopa w roli tenisistki obsadził atrakcyjną (w tamtym czasie) Kirsten Dunst, aczkolwiek ani tak drastycznie ekstremalny krok nie pomógł. Nawet fabularnych filmów o grze w tenisa nikt nigdy nie chciał, nikt nigdy nie chce i nikt nigdy nie będzie chciał oglądać. Długi czas wydawało się, że nikt nigdy nie będzie też chciał ich kręcić, lecz oto niedawno kolejny szaleniec postawił przed sobą zadanie niemożliwe - stworzyć film dokumentalny o najdłuższym meczu w historii tenisa jak i całego wszechświata.

Recenzowany tu dokument opowiada o mało znanym, wyjątkowym epizodzie, który miał miejsce w pierwszej rundzie turnieju Wimbledon na początku XXI wieku. Właśnie wtedy zmierzyli się ze sobą murowany faworyt gospodarzy, cudowne dziecko kortu od kolebki zmuszane do gry, ukochany syn Albionu lecz nie swojej matki - Charles Poole oraz dawny geniusz rakiety, skazany na więzienie projektant bielizny, były (ale czy na pewno?) narkoman, pośredni morderca sędziego, przyrodni brat czarnoskórych legend kobiecego tenisa - Aaron Williams. Wszystko miało pójść gładko. Obstawiano, że Anglik wygra bezproblemowo. Jednakże przez niespodziewane zbiegi okoliczności oraz absolutnie niezwykłe zdarzenia na korcie jak i poza nim pozornie zwyczajny mecz przerodził się w coś więcej. Przerodził się w ostateczną przypowieść o uprawianiu miłości, rywalizacji, poświęceniu, odkupieniu i destrukcji. Przerodził się w zdarzenie, jakiego ta planeta jeszcze nigdy nie miała przyjemności oglądać. Przerodził się w legendę.

I pewnie teraz każdy pyta się o jedną rzecz, a ja odpowiadam szczerze i z ręką na sercu - tak. Tak, reżyser uchwycił cały dramatyzm tej sytuacji. Tak, reżyser wycisnął z tematu najczystszą esencję niczym ze świeżej brzoskwini. Tak, reżyser okiełznał nudę, obnażył tenis i objawił prawdziwe oblicze pojedynku tak epickiego i tak brutalnie prawdziwego, że gdyby historia nie została oparta na faktach rzeczywistych, nikt by w nią nie uwierzył. Celowo nie zdradzam fabuły, bo wszystko, co zostaje pokazane na ekranie swoją unikalnością absolutnie przekracza możliwość ubrania tego w słowa. To nie jest historia, którą można zrozumieć przez samo streszczenie, to trzeba zobaczyć na własne oczy.


P.S. A tak na poważnie, film jest absurdalnie przezabawny, kapitalnie zagrany i niezwykle dynamiczny. Autorzy ostro jadą po bandzie, śmiejąc się bez skrupułów z tematów sportowych, celebryckich i oczywiście Szwecji. Polecam absolutnie każdemu bez wyjątków.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Uwaga: Poniższa recenzja, podobnie jak sam film, o którym traktuje, ma charakter prześmiewczy i należy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones