Recenzja filmu

Szalony paź (1926)
Teinosuke Kinugasa
Masuo Inoue
Yoshie Nakagawa

Szpital Przemienienie

Andrzej Kołodyński w swojej książce "Seans z wampirem" gorąco zachęca do rozdzielenia pojęć filmu grozy i horroru. Potrzebę podkreślenia oddzielności tych dwóch gatunków argumentuje twierdzeniem,
Andrzej Kołodyński w swojej książce "Seans z wampirem" gorąco zachęca do rozdzielenia pojęć filmu grozy i horroru. Potrzebę podkreślenia oddzielności tych dwóch gatunków argumentuje twierdzeniem, że pierwszy z nich swe środki przekazu czerpie z fantastyki i poetyki grozy, a drugi pozbawiany jest tych subtelnych narzędzi. Ponadto celem horroru jest wywołanie w widzu strachu czysto mechanicznego, często wywołanego poczuciem odrazy i oburzenia, natomiast film grozy wykorzystuje swe aluzyjne bodźce, aby zrodzić w odbiorcy przerażenie natury bardziej egzystencjalnej, którego finalizacją ma być przeżycie w trakcie seansu swoistego katharsis.

Znakomitym przykładem filmu grozy jest niewymieniony niestety w zestawieniu Kołodyńskiego film "Szalony Paź" japońskich twórców należących do awangardowego nurtu w sztuce – reżysera Teinosuke Kinugasy i poety Yasunari Kawabaty. Z ciągu niezwykle alegorycznych i surrealistycznych ujęć wyłania się obraz zakładu dla psychicznie chorych, po którym błąka się pewien człowiek. Okazuje się, że mężczyzna ten jest dozorcą w zakładzie, w którym dodatkowo zamknięta jest jego żona – oszalała po stracie kilkuletniego syna. Wkrótce dozorcę odwiedza jego córka, ale powiadomić go o zaręczynach.

Film pozbawiony całkowicie jest plansz tekstowych, przez co współczesnemu odbiorcy trudno jest podążać za fabułą – jest wręcz zmuszony do opowiedzenia jej sobie samemu. W pierwotnej wersji, poza muzyką, projekcji filmu towarzyszyła narracja prowadzona na żywo, ponadto zaginiony przez ponad pięćdziesiąt lat obraz stracił niemal dwie trzecie ze swojego oryginalnego materiału. Po ponownym zmontowaniu jest jednak nadal niezwykle silnie oddziaływającym dziełem, który pomimo pozornego chaosu zachwyca jednolitością artystycznego zamysłu jego twórców.

"Szalony Paź" (do którego lepiej pasuje anglojęzyczny tytuł "The Page of Madness") jest jednym z najbardziej przerażających, a zarazem najcięższym w odbiorze filmem epoko kina niemego. Jest pozycją zaliczaną do kaligaryzmu – krótkotrwałego nurtu w kinematografii inspirowanego motywami "Gabinetu doktora Caligari" Roberta Wiene. Nie traci jednak swej autonomii – jest silnie zakorzeniony w japońskiej tradycji, wykorzystuje symbolikę charakterystyczną dla tamtejszego teatru kabuki. W czasie, gdy filmy zachodnie eksploatują w kinie grozy tematykę potworów i naukowców-szarlatanów reżyser Kinugasa i pracujący z nim przy scenariuszu Kawabata podejmują temat szaleństwa jako źródła grozy – temat, który w kinie amerykańskim dojdzie do głosu dopiero za jakieś 40 lat przy okazji "Psychozy" Alfreda Hitchcocka.

Przerażenie serwowane nam podczas seansu jest niewątpliwie wynikiem ogromnych różnic kulturowych ale również niesamowitym sposobem przedstawienia chorych zamkniętych w szpitalu. Najwięcej niepokoju wzbudza bardzo intensywna scena szału w jaki wpadają pacjenci pod wypływem opętańczego tańca jednej z kobiet (pełniącej w filmie rolę swego rodzaju medium) – to właśnie w tym momencie upada niewidzialna zasłona dzieląca widza od fikcji – człowieka normalnego od szalonego. Widzimy jak dozorca, z którym może uosabiać się odbiorca, targnięty obłędem wtapia się w tłum ożywiony nieznaną i dlatego tak bardzo koszmarną mocą. Sam reżyser pisze o swym dziele: "Chciałem przedstawić w symbolicznej formie los człowieka w izolacji, w warunkach odcięcia od świata zewnętrznego". Widz, który zostaje schwytany w ciąg hipnotyzujących scen nagle staje się elementem obrazu, wpada w pułapkę zastawioną przez twórców, z której daremnie próbuje wydostać się szukając sensu w surrealistycznych scenach – niczym szaleniec.

Pewnym kluczem może być jedna z końcowych scen, z których dozorca i pacjenci przywdziewają maski kabuki – czyżby symbol tego, że szaleństwo jest tak naprawdę naszą pierwotną naturą, umiejętnie skrywaną pod zasłoną społecznie akceptowalnej roli? Czy może odpowiedzią jest tutaj przemykający biały kot bakeneko – oznaczający w kulturze japońskiej ingerencję nieczystych mocy?

Stwierdzenie, że twórcy "Szalonego Pazia" mieli jakikolwiek budżet jest całkowicie błędne. Sami aktorzy pomagali przy tworzeniu dekoracji, a reżyser na potrzeby filmu przystosował swoją własną pracownię. Sprawia to, że film jest zarazem pamiątką, szalenie istotnym dokumentem obrazującym nam realia japońskiego kina niemego. Niezapomniane przeżycie dla każdego wielbiciela kina.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Szalony paź
Japońska awangarda lat 20' - mały ekspresjonizm, poszukiwanie nowego spojrzenia na możliwości i rolę... czytaj więcej